W Oświęcimiu po raz 7. odbył się Life Festival celebrujący życie, pokój i muzykę. Ze względu na miejsce, te wartości jeszcze bardziej nabierają na znaczeniu. Jak co roku zaproszone zostały wielkie gwiazdy – tym razem Elton John oraz Queen + Adam Lambert.
SOBOTA 18.06.2016
Festiwal oficjalnie zaczął się już w czwartek, jednak najważniejsze wydarzenia na Stadionie Miejskim odbyły się w weekend. W sobotę publiczność zaczęła zbierać się już od południa, a dzień otworzyła norweska wokalista Dagny prezentując bardzo zgrabną nowoczesną mieszankę popu, elektroniki i folku. Następnie zaprezentował się międzynarodowy zespół Che Sudaka, który swoim połączeniem punka, reggae i ska jednak bardziej męczyli i ta część koncertu wydawała się bardziej festynowa niż festiwalowa. Publiczność na dobre rozkręciła się przy Johnie Newmanie. Ten brytyjski wokalista o oryginalnym, zachrypniętym i nieco „czarnym” głosie na początku chyba nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony, jednak widząc reakcje polskiej publiczności na swoje przeboje oraz odśpiewanie mu 100 lat z okazji urodzin zmienił zdanie. Widać było, że zarówno cały zespół jak i zebrani pod sceną bawią się coraz lepiej.
Gwiazdą wieczoru był jednak Sir Elton John, który ze swoimi muzykami pojawił się na scenie o 20:45 i dał porywający show. Patrząc na jego wcześniejsze setlisty na trasie, spodziewałem się rozpoczęcia koncertu od długiego, progresywnego „Funeral For A Friend/Love Lies Bleeding”, lecz ze względu na to, że był to występ festiwalowy, trochę krótszy od regularnego koncertu, lista piosenek została skrócona i artysta postawił jedynie na sprawdzone, legendarne utwory. Program występu głównie opierał się więc na repertuarze z lat 70-tych. Koncert zaczął się od „The Bitch is Back” następnie zabrzmiało „Bennie and the Jets”, „I Guess That’s Why I Call It The Blues” oraz „Daniel”, między którymi Elton wstawał zza fortepianu, kłaniał się, dziękował i pozdrawiał publiczność. Pomimo prawie 70-tki na karku wciąż jest to wulkan energii na scenie. Muzyk w tym roku wydał swoją nową, 33. płytę „Wonderful Crazy Night”, z której usłyszeliśmy „Looking Up”. Ten utwór ze świetnym fortepianowym motywem spokojnie może konkurować z jego największymi klasykami.
Doskonale wypadły również nieśmiertelne „Rocket Man” w rozbudowanej wersji „Tiny Dancer”, „Goodbye Yellow Brick Road”, bez których koncerty artysty nie mogą się odbyć oraz wykonane solowo „Your Song”. Głos Eltona w tych piosenkach był doskonały – głęboki i silny – tak jak zawsze. Zespół, w którego skład wchodził dodatkowy klawiszowiec, basista, dwóch perkusistów (w tym Nigel Olsson, który gra z Eltonem od początku) oraz gitarzysta Davey Johnstone także współpracujący z Johnem od wczesnych lat 70-tych świetnie odgrywał swoje partie co z doskonałym nagłośnieniem dało fenomenalny efekt. Podstawową część koncertu zakończyły trzy szybkie, rockandrollowe utwory – „I’m Still Standing”, „Your Sister Can’t Twist (But She Can Rock 'n Roll)” oraz „Saturday Night’s Alright for Fighting”, przy których tańczyli wszyscy. Na bis z głośników popłynęła jak zwykle nastrojowa „Candle in the Wind” i dla przeciwwagi uroczo tandetne „Crocodile Rock”, które także poderwało do tańca nawet najstarsze pokolenie w wieku samego artysty obecne na koncercie.
Nie był to jeszcze koniec sobotnich atrakcji, bo po ponad 1,5 godzinnym występie brytyjskiej legendy pop rocka wystąpił jeszcze Dawid Podsiadło. Przypadła mu dość niewdzięczna rola, bo o tak późnej godzinie duża ilość osób, która przyjechała głównie na Eltona Johna opuściła już stadion. Ci, którzy zostali jednak bardzo dobrze się bawili.
Bennie and the Jets
I Guess That’s Why They Call It the Blues
Daniel
Looking Up
Philadelphia Freedom
Rocket Man (I Think It’s Going to Be a Long, Long Time)
Tiny Dancer
Levon
Goodbye Yellow Brick Road
Your Song
Sad Songs (Say So Much)
Don’t Let the Sun Go Down on Me
All the Girls Love Alice
I’m Still Standing
Your Sister Can’t Twist (But She Can Rock 'n Roll)
Saturday Night’s Alright for Fighting
Bis:
Candle in the Wind
Crocodile Rock
NIEDZIELA 19.06.2016
Drugiego dnia Stadion Miejski gościł więcej artystów, a i frekwencja wśród publiczności wydawała się wyższa, niż w sobotę. Okazało się także, że tego dnia więcej mogli znaleźć dla siebie miłośnicy cięższych rockowych brzmień. Imprezę otworzyły krótkie sety rockowego kwartetu Electric Pyramid (wybranego przez Queen) oraz łączący alternatywę z muzyką orientalną Humam Ammari. Następnie lekka zmiana stylistyczna – na scenie pojawił się popularny wśród młodej publiczności raper Taco Hemingway. Do gitarowych brzmień powrócił zadowolony pozytywnym przyjęciem bułgarski zespół Jeremy? oraz zjawiskowa izraelska wokalistka Ninet Tayeb. Był to dość odważny wybór organizatora, bo Ninet wraz z zespołem prezentuje hałaśliwego, garażowego rocka spod znaku wczesnej PJ Harvey. Okazało się jednak, że słuchacze docenili muzykę i nagrodzili artystkę, która przedstawiła również swoją surową wersję „Purple Rain” Prince’a zasłużonymi brawami.
O 21 na scenie zainstalowała się polska legenda rocka, czyli Perfect. Pomimo wielu okazji muszę przyznać, że nigdy nie dotarłem na ich koncert, dlatego byłem ciekawy, czy panowie, którzy grają od 35 lat mają jeszcze „parę” i chęć do grania, bo jak wiadomo szczyt ich popularności przypadł na początek lat 80-tych z Hołdysem w składzie. Entuzjazmu jednak nie zabrakło, a oprócz legendarnych przebojów, takich jak „Kochaj mnie”, „Ale w koło jest wesoło” czy „Chcemy być sobą” fajnie było usłyszeć rzadziej wykonywane „Nie patrz jak ja tańczę” znane jedynie z koncertówki „Live April ‘87”, której reedycja na CD może w końcu kiedyś się ukaże. Na bis kolejny nieśmiertelny numer, czyli „Niepokonani” oraz szybki fragment „Jeszcze nie umarłem” i ten około 70-minutowy koncert pozostawił fanów czekających na Queen rozgrzanych i usatysfakcjonowanych.
Muzycy Queen (czyli pozostali z oryginalnego składu Brian May i Roger Taylor) od lat wskrzeszają legendę, co wzbudza nieustanne kontrowersje. Na początku projektu „Queen +” Freddiego zastępował inny legendarny wokalista, Paul Rodgers z Free, którego drogi z zespołem rozeszły się jednak po nieudanym dziele studyjnym „Cosmos Rocks”. Drugim podejściem okazało się zaangażowanie młodego wokalisty Adama Lamberta, który obecnie z wielkimi sukcesami prowadzi także solową karierę. I to z nim w roli wokalisty Queen zagrało już po raz trzeci w naszym kraju.
Wydarzenie, na którzy wszyscy czekali rozpoczęło się o 23 wstępem do „One Vision”. Z momentem zagrania przez Briana riffu wcześniej opuszczona kurtyna z logiem zespołu uniosła się i momentalnie zapanowała niesamowita atmosfera. Z pewnością dla wielu fanów był to pierwszy koncert Queen, na którym byli obecni, a wśród młodszej części publiczności znaleźli się też tacy, którzy przybyli zobaczyć głównie Lamberta. Z pewnością jest to osobowość kontrowersyjna, kolorowa i emanująca swoją seksualnością, co nie każdemu może przypaść do gustu, jednak nie sposób odmówić mu wielkiego głosu i świetnego wykonania ponadczasowych utworów brytyjskiej Królowej. Byłem obecny na koncercie we Wrocławiu w 2012 roku, gdy grupa po raz pierwszy odwiedziła nasz kraj i muszę przyznać, że przez te cztery lata Adam niesamowicie się rozwinął i nabrał pewności siebie. Myślę, że głównie dzięki temu był to najlepszy dotychczas koncert Queen w Polsce, bo zobaczenie na żywo Briana i Rogera to oczywiście przeżycie samo w sobie. Obaj wciąż są w wybornej formie, co prezentowali przez pełne dwie godziny na scenie. Brian przejmował scenę podczas tradycyjnie odśpiewanego wraz z publicznością „Love Of My Life” oraz gitarowej solówce, podczas której uniósł się nad sceną na platformie, co było bardzo widowiskowe. Roger Taylor miał swoje 5 minut podczas „A Kind of Magic”, kiedy przejął mikrofon od Adama i sam znalazł się w roli frontmana. Dzięki temu zebrani mogli przekonać się jak wielki talent posiadają wszyscy muzycy tworzący Queen, bo przecież cała trójka – Brian, Roger i Freddie posiadali doskonałe głosy, a wielkie utwory, które przeszły do klasyki rocka komponował każdy z nich wraz z nieobecnym już basistą Johnem Deaconem, który po śmierci Mercury’ego wycofał się z showbiznesu.
Jakie momenty były jeszcze szczególnie godne zapamiętania? Na pewno Adam kokietujący publiczność na czarnym tronie podczas „Killer Queen”, genialne wykonanie „Who Wants To Live Forever”, w którym Lambert swym głosem równa się z Freddiem oraz „Bohemian Rhapsody” i wspomniane „Love Of My Life”, w których na wielkim ekranie za plecami muzyków pojawiał się Mercury i śpiewał do muzyki granej na żywo. Na pewno były to wzruszające chwile. Wieczoru nie był w stanie popsuć nawet ulewny deszcz, który padał przez cały koncert. Widzowie, choć zmoczeni od stóp do głów, bawili się doskonale i zostali na swoich miejscach do końca, czyli „We Will Rock You” oraz „We Are The Champions” zagranych na bis, które nie mogły przecież zostać pominięte.
Świetnie było zobaczyć jeden z najważniejszych zespołów w historii muzyki wciąż w dobrej formie. Jeżeli przyjmiemy, że koncerty Queen bez Freddiego to nie „skok na kasę”, rozmienianie legendy na drobne, tylko wieczór świętowania życia i twórczości legendarnego wokalisty i okazja do usłyszenia nieśmiertelnych klasyków na żywo – oby grali dalej, bo jest to widowisko na najwyższym poziomie. Swoją drogą, jestem bardzo ciekawy nowej muzyki, jaką mogliby stworzyć Brian i Roger z Adamem, ale to już temat na inną okazję.
2. Hammer to Fall
3. Stone Cold Crazy
4. Another One Bites the Dust
5. Fat Bottomed Girls
6. Play the Game
7. Killer Queen
8. Don’t Stop Me Now
9. Somebody to Love
10. Love of My Life
11. A Kind of Magic
12. Under Pressure
13. Crazy Little Thing Called Love
14. I Want to Break Free
15. I Want It All
16. Who Wants to Live Forever
17. Tie Your Mother Down
18. Bohemian Rhapsody
19. Radio Ga Ga
Bis:
20. We Will Rock You
21. We Are the Champions