Airbourne ma w Polsce wielu oddanych fanów, a najlepszym dowodem na to może być fakt, że w ciągu 14 miesięcy zagrali u nas 6 koncertów. Tym razem panowie przyjechali z zapowiedzią czwartego albumu studyjnego „Breakin’ Outta Hell”, którego premiera będzie miała miejsce 23 września. W sierpniu tego roku Australijczycy zawitali do Poznania, Warszawy i Katowic, a ja przybyłem im na spotkanie do stołecznej Proximy.
Publiczność zgromadzoną w klubie miał rozgrzać miejscowy post-hardcore’owy The Black Hearts, w zastępstwie za poznański Snakebite. Taki dobór supportu mógł zaskoczyć – i zaskoczył… Negatywnie. Niestety zespół nie dał żadnych argumentów do uznania ich występu za udany. Już samo „intro” w postaci mniej lub bardziej planowanych sprzęgań gitar nie zrobiło na nikim wrażenia, a upływające minuty nie przynosiły wartych zapamiętania momentów. Nawet pomijając fakt, że trudno zaintrygować fanów hard rocka post-hardcore’owym graniem, to na domiar złego pod względem samych umiejętności panowie byli po prostu ciency. Screamo przypominało jeden wielki bezsensowny jazgot, natomiast podczas „czystego” śpiewania muzycy mieli wyraźne problemy z utrzymaniem tonacji.
Kontakt z publicznością to kolejny minus, bo między utworami byliśmy raczeni nieśmiesznymi żartami połączonymi z niezrozumiałymi anegdotami, a całość kwitowano mało ambitnymi wulgaryzmami. The Black Hearts porwał garstkę fanów bliżej sceny i był to jedyny pozytyw płynący z – na szczęście – krótkiego, bo 25-minutowego koncertu. Większość zgromadzonych pod sceną obserwowała muzyków z nieukrywaną konsternacją i z szybko rosnącą potrzebą usłyszenia gwiazdy wieczoru.
Niektóre supporty zostawiają po sobie dobre wrażenie i zaostrzają apetyt na headlinera, a inne sprawiają, że fani z jeszcze większym utęsknieniem go oczekują. The Black Hearts zaliczyłbym do tej drugiej kategorii.
Pojawienie się muzyków na scenie z Joelem O’Keffym na czele było jak deszcz w czasie suszy. Kiedy wybrzmiały pierwsze dźwięki ‘Ready to Rock’, nie trzeba było dodatkowo zachęcać fanów do zrobienia takiego kotła, że – zważywszy na niski sufit Proximy – po chwili było parno jak w saunie. Wydawać by się mogło, że nawet najwyższej klasy system wentylacyjny nie poradziłby sobie z okiełznaniem szalonej polskiej publiczności. Zwłaszcza że raz po raz trzeba było sobie zdzierać gardło, wtórując wokaliście przy odśpiewywaniu koncertowych szlagierów. I to właśnie niesamowita charyzma frontmana sprawiła, że szaleństwo trwało do ostatnich chwil koncertu.
Trudno trzymać emocje na wodzy, kiedy w widownię leci około 20 puszek piwa „otwartych” przy pomocy czoła Joela, kiedy pojawia się on nagle w tłumie podczas ’Girls in ‘Black’ i dosłownie na wyciągnięcie ręki gra solówki, albo kiedy przybija piątki i pozdrawia crowdsurferów. Uniwersalny język zwany hard rockiem przemówił do wyobraźni każdej grupy wiekowej i nie dość, że w klubie można było spotkać osoby nawet dwukrotnie starsze od muzyków, to bawiły się one równie dobrze jak młodzież.
Dobry humor udzielił się tego wieczoru wszystkim. Oczywiście fanom, ale również technicznym zespołu, którzy z uznaniem przyglądali się szaleństwu polskich fanów, i ochroniarzom, którzy z uśmiechem na twarzy łapali ludzi z „fali”.
Czas szybko leci przy dobrej zabawie, i zanim się obejrzałem, Australijczycy zeszli ze sceny, żeby następnie wrócić na bis, na którym zagrali ‘Live it Up’ i ‘Runnin’ Wild’, zwieńczając tym samym fenomenalny koncert. Mnie zaskoczył brak utworu ‘Blakcjack’ w setliście, ale nie zmienia to faktu, że trzeba być strasznym malkontentem, żeby czuć niedosyt po widowisku zgotowanym przez Airbourne. Co prawda zagrali tylko 11 utworów, ale niektóre z nich były tak przeciągane na rzecz interakcji z fanami, że koncert trwał tyle, ile powinien, mając na uwadze nieprawdopodobną jego intensywność. Po wyjściu z klubu słuch miałem mocno przytłumiony i pisząc te słowa nadal słyszę dzwonienie w uszach, które zapewne zawdzięczam dodatkowym Marshallom wystawionym na scenie. Ale było warto!
Trudno powiedzieć, czy AC/DC, do których porównywany jest Airbourne (o czym między innymi mieliśmy okazję porozmawiać z gitarzystą zespołu), szykuje się już do muzycznej emerytury, ale jeśli tak, to mogą być spokojni. Mają godnych następców.
- Ready to Rock
- Too Much, Too Young, Too Fast
- Chewin’ the Fat
- Diamond in the Rough
- Girls in Black
- Cheap Wine & Cheaper Women
- Breakin’ Outta Hell
- No Way but the Hard Way
- Stand up for Rock ‘n’ Roll
- Live it Up
- Runnin’ Wild