Chociaż koncerty łączące ciężkie i klasyczne brzmienia są tematem już dość wyeksploatowanym przez choćby Metallikę, Dave’a Mustaine’a czy KISSów, to na naszym rodzimym podwórku takie wydarzenia wciąż są czymś rzadkim. W Polsce cieszą się one ogromnym zainteresowaniem nie tylko fanów poszczególnych kapel, lecz także spragnionych nowych wrażeń muzykofilów zastanawiających się co powstanie z mariażu szorstkiej, przesterowanej estetyki z akustycznymi, skupionymi aranżami. Najlepszym przykładem popularności takich akcji była niedawna kolaboracja industrialnego Oberschlesien z orkiestrą symfoniczną pod batutą Adama Sztaby, która aż dwukrotnie 31 października wypełniła po brzegi bytomską Operę Śląską.
Porzucając tym razem koncertową katanę i glany na rzecz marynarki i półbutów, zjawiłem się na przedpremierowym występie Oberchlesien na godzinę przed planowanym na 16:30 rozpoczęciem koncertu.Tuż przed wejściem mignął mi klawiszowiec Oberów, Tomek Jagiełowicz w skupieniu przygotowujący się do koncertu. Zdając płaszcz do szatni byłem światkiem pierwszego zderzenia tak odmiennych, muzycznych światów – oto jeden z fanów Oberschlesien ubrany w jedyną słuszną koszulkę ze swoim zespołem z zainteresowaniem słuchał starszej pani z operowego sklepiku zachwalającej trzymaną przez niego płytę z muzyką ze spektaklu Carmina Burana Carla Orffa. Wspiąłem się po schodach by zająć miejsce na jeszcze opustoszałym operowym balkonie.
Sala wypełniona była dyskretną, sztucznie wytworzoną mgłą, której obecność odpowiedziała mi na pytanie jak tym razem poradzi sobie Oberschlesien słynące z plujących ogniem pepesz i innych cudów pirotechniki. Halloweenowy klimat potęgowały osoby powoli zajmujące miejsca – od kobiet w eleganckich żakietach i ubranych w smokingi mężczyzn, przez młode dziewczyny w obcisłych, skórzanych sukienkach aż po hardcore’owych fanów kapeli ubranych w robocze ciuchy z czołgowymi hełmofonami na głowach. Gdy ostatnie miejsca zostały już zajęte (wiele osób stało przy balkonowych barierkach, by lepiej widzieć spektakl) i kiedy rozległ się trzeci dzwonek, drzwi sali zostały zamknięte, a światła łagodnie przyciemnione. W towarzystwie gromkich oklasków i krzyków na scenę wkroczył jak zawsze osobliwie ubrany zespół i zaserwował premierowe wykonanie nowego kawałka 'Bytom’ bez orkiestry.
Już pierwsze nabicia Marcela Różanki sprawiły, że ludzie prawie pospadali z foteli. Perkusja była niesamowicie nagłośniona (choć jak na mój gust stopa nieco przykrywała resztę zespołu) a energiczna gra bębniarza sprawiła, że zacząłem poważnie się obawiać o pokoncertowy stan perki na którą niczym hutnicze młoty spadały kolejne rytmiczne razy. Doskonale i potężnie został również nagłośniony wokal Michała Stawińskiego. Twardą, basową godką snuł opowieść o mieście Bytom, w którym znajduje się Opera Śląska. Ogółem nowy kawałek w repertuarze Oberschlesien jest zdecydowanie industrialny, posiadający prostą, wręcz tanz metalową rytmikę i wpadającą w ucho melodię, która sprawiła, że naprawdę ciężko było usiedzieć na miejscu, co skrzętnie wykorzystały młode fanki kapeli szalejąc na operowym balkonie.
Podczas kolejnych kawałków będących zgrabnym setem najchwytliwszych hitów z krążków „I” oraz „II” na podest wkroczył już sam Adam Sztaba przywitany równie entuzjastycznie co śląski band. W 'Fojermanie’ zagranym wespół z orkiestrą czujny akustyk nieco skorygował stopień głośności zestawu perkusyjnego, lecz pomimo tego orkiestra wciąż miała miejscami (poza dęciakami) problemy z przebiciem się przez ścianę przesterowanych gitar, albumowych sampli (ponownie brawo za nagłośnienie!) i duetu miażdżących bębnów i szorstkiego wokalu. Kawałkami które zyskały najwięcej (co potrafiła docenić również rozentuzjazmowana publiczność) dzięki orkiestrze były zdecydowanie ballady takie jak 'Mamo’ czy 'Samotny’. Uwadze nie mogły ujść też tubalne brzmiące, dzięki mocarnej sekcji dętej, 'To nie sen’ oraz 'Król Olch’ wręcz teatralnie zagrany przez głos Michała i to w jak żywy sposób na jego słowa reagował cały zespół.
Jednak dla mnie największym fenomenem tego koncertu była niesamowita chemia pomiędzy orkiestrą, Adamem Sztabą a samą kapelą. Artyści żywo na siebie reagowali a zarazem każda z osób znajdujących się na scenie nie starała się do nikogo dostosowywać pozostawiając charakter swojej muzyki nienaruszonym. I tak Oberschlesien grało silnie i na 200% swojej mocy, a orkiestra wysublimowanymi melodiami i naprawdę doskonałymi aranżami kawałków (’Richter’ jeszcze nigdy nie brzmiał tak świetnie!). Łącznikiem pomiędzy tymi dwoma światami stał się natomiast Adam Sztaba, który swoim dowcipem („Dajcie nam godzinkę, to wymyślimy co zagrać na bis”) i żywiołowością (energiczne dyrygowanie łudząco przypominało headbanging) sprawił, że jego imię było skandowane jeszcze na długo po tym jak opuścił scenę.
Koncert który trwał równiutkie 90 minut na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci i nie mogę się doczekać oficjalnego DVD dokumentujący ten udany występ. Póki co pozostaje słuchanie „II” oraz rewelacyjne zdjęcia z gigu autorstwa Krzysztofa Kadisa oraz Invisible moments. Obyśmy mogli w przyszłości doświadczyć więcej takiego symfoniczno-industrialnego łognia od Oberschlesien, bo tego łognia jest zawsze durch mało!
2. Fojerman
3. Ajza
4. Samotny
5. Oberschlesien
6. Boży Gniew
7. Orzeł
8. Jadymy Durch
9. Futer
10. Niechciane dzieci
11. Strach
12. Mamo
13. To nie sen
14. Król Olch
15. Richter
—
16. Futer
17. Samotny