Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się nad tym, jakby wyglądał Woodstock gdyby kazano za niego płacić, wystarczy, że pojedziecie na Czad Festiwal. 4 edycja straszęcińskiego festiwalu odbyła się w ostatni weekend sierpnia. Mimo wielkich nazw sceny metalowej, festiwal zdominował duch punk-rockowy, w każdym jego aspekcie.
Zanim zaczniesz czytać relację, pozwolę sobie na samym wstępie zaznaczyć – nie lubię festiwali, nie odpowiada mi ta forma w żaden sposób. Jestem zwolennikiem koncertów klubowych, festiwali jednodniowych. Należy mieć to na uwadze czytając dalej.
O Czad Festiwalu usłyszałem po raz pierwszy parę miesięcy temu, a fakt mojego przyjazdu przypieczętowało ogłoszenie Avantasii (mój ulubiony projekt muzyczny) jako headlinera. Złożyłem wniosek o akredytację, zaznaczyłem z jakimi kapelami chcę mieć wywiad. I tu zaczęły się pierwsze problemy. Mianowicie, moje pytanie o koszt pola namiotowego oraz to czy w ogóle za nie płacę, przeszło milczeniem. Nic, zero informacji. Jest to motyw który będzie się powtarzać w tej relacji. O tym że za pole płacę, dowiedziałem się siedząc niemalże na walizkach, na dwie godziny przed odjazdem. Udało się jednak jakoś załatwić bilet na pole i w ten sposób w okolicach drugiej w nocy, w piątek, rozbiłem się na polu.
Następnego dnia z rana poszedłem do informacji, dowiedzieć się co z wywiadami (mail który dostałem był dość… niejasny). Oczywiście, brak sensownej informacji, tyle wiedziałem że mam COŚ z Nightwishem na godzinę 18:50. Nie mając wielkiego wyboru, ruszyłem na koncerty. Pierwszą kapelą, którą zobaczyłem było Ensiferum. Finowie to perfekcyjna koncertowa maszyna. Świetnie zagrali, sięgając po najnowszy materiał jak i najbardziej znane kawałki, takie jak „Iron” czy „In My Sword I Trust”. Bawiłem się wyśmienicie mimo żaru lejącego się z nieba. Pogoda dopisała aż nadto, było niemiłosiernie gorąco. Koncerty Seksbomby i Hollywood Undead mnie ominęły ze względu na przygotowania do wywiadu.
Z wywiadem było dość zabawnie. Dostaliśmy informacje (ja oraz ekipa z Limiter.com.pl) że wywiad potrwa 10 minut. I tyle. Nic na temat z kim go dokładnie mamy, czy można robić zdjęcia. Okazało się że naszym gościem był Marco Hietala. Wywiad przeszedł sprawnie (można niedługo się go spodziewać na łamach naszego portalu, wraz z wywiadem z Avantasią). Udało się nam potem zostać na „meet & greet” zorganizowanym przez polski fanclub „Ocean Souls”.
Po wywiadzie przyszedł czas na koncert Nightwisha. Wielkich zaskoczeń nie było, potężne show pasujące do marki, którą zespół wyrobił sobie przez lata. Słychać było jednak, że Floor nadal ma problemy z partiami Anette i Tarji. Niemniej, należą się pochwały każdemu z członków zespołu, wyróżniając Marco Hietalę, który nie tylko fantastycznie wykonał swoje partie wokalne, ale miał bezbłędny kontakt z publiką. Koncert otwierał trasę promującą najnowszy krążek fińskiej kapeli – „Endless Forms Most Beautiful”.
Sobotnie koncerty zacząłem od Rozbujanych Betoniar. Kapela cieszy się renomą pośród fanów punku i nie trudno zrozumieć dlaczego. Widać i słychać było ogromną energię, szczególnie przy utworze „Walka z systemem”, przy którym publika oszalała. O ile nie jestem fanem punku, niezwykle ujęła mnie charyzma zespołu na scenie. Takie samo wrażenie odniosłem słuchając Pull the Wire, który na scenę wszedł o 17:30. Mimo tego że czasy punku przeminęły, zespoły takie jak Pull the Wire skupiają w okół siebie młodą rzeszę fanów. Koncert Pull the Wire był także debiutem nowego wokalisty – Pyzy. Wookie opuszcza zespół by zająć się prywatnymi sprawami.
W przerwie między Betoniarami i Pull the Wire, na głównej scenie zagrał zespół, który do dnia festiwalu był dla mnie zagadką – Neonfly. Muszę przyznać, że zagrali naprawdę dobrze. Trafili na najgorszą możliwą porę (popołudnie, gorąc nie do wytrzymania) a mimo to zagrali fenomenalnie. Nie mogli lepiej się zaprezentować na swoim debiucie w Polsce.
Koncert The Dreadnoughts spędziłem w namiocie prasowym, więc jedyne co słyszałem to żarty prowadzącego i ogólne zadowolenie publiki. Mogłem w sumie koncert zobaczyć, gdyby nie to, że źle przekazano nam informacje na temat godziny wywiadu z Avantasią. W trakcie koncertu Lipali odbyliśmy rozmowę z muzykami. Wywiad był krótki ale bardzo owocny.
Koncert Avantasii miał być moim ostatnim koncertem tego festiwalu. Nastawiałem się bardzo, gdyż wiele lat czekałem na ich koncert w Polsce. Usadowiłem się w okolicach barierki. Scena była przygotowana o wiele lepiej niż na koncercie w Berlinie, który widziałem trzy lata temu. Koncert klasycznie zaczęła „Also Sprach Zarathustra”, po którym weszło „Mystery of a Blood Red Rose”. W trakcie pierwszego kawałka odkryłem jaki będzie mój największy problem. Pijani ludzie i stage-diverzy. Przy trzecim-czwartym kawałku wbiła się w nas ekipa z bodajże Węgier, hojnie rozlewając domowej roboty nalewkę po ludziach. To było do przeżycia, ale najgorzej było z ludźmi którzy koniecznie musieli przeżyć niesienie na rękach. Rozumiem – zabawa, energia, ale jeśli dwadzieścia razy przerzucam tę samą osobę za barierkę w stronę ochrony, to nie jest fajnie.
Ochrona zasługuje na swój własny akapit. Nigdy nie spotkałem się z takimi bucami. Parę razy któryś z nich mnie popchnął by kogoś złapać, chamskie odzywki były normą. Połowę koncertu spędziłem patrząc na ich kamizelki. Teksty w stylu „Jak się nie podoba to wypierdalaj” powtarzały się co chwilę, nie wspominając o innych, jeszcze bardziej obelżywych. Rozumiem, że mają ciężką pracę, ale nie powinni psuć innym zabawy. Podobne zachowania były na barierkach, na których też panowała dezorganizacja.
W kwestii logistycznej, festiwal działał dość… dziwnie. Był zakaz wnoszenia alkoholu, który można było kupić na terenie festiwalu. Przejście z pola namiotowego na koncertowe było trzepane dwa razy, w dwie strony. Najgorzej było jednak z informacją – nie mogłem się dowiedzieć nawet podstawowych informacji. Niemal każde pytanie było zbijane „Nie wiem.”
Bawiłem się przeciętnie, ale jak wspomniałem wcześniej – może to wynikać z mojego nastawienia. W kwestii organizacyjnej jest na pewno sporo rzeczy do poprawy, ale same koncerty trzymały poziom.