To był spektakl jednego aktora. Niestety nie był nim żaden z 3 zespołów. Koncert w „Klubie u Bazyla” był świetnym przykładem, jak wiele w muzyce zależy od akustyka. A ten z pewnością nie należał do najlepszych. Szkoda tylko muzyków i fanów, którzy stali się zakładnikami pana przed konsoletą.
W piątkowy wieczór w Poznaniu miałem okazję poczuć przedsmak zbliżającego się wielkimi krokami Red Smoke Festival. Organizatorzy zadbali o solidny stonerowo-doomowy line-up, który nie przyciągnął jednak wielu obserwatorów. Barierki przez 3 godziny były okupowane przez pojedyncze osoby, a reszta obserwatorów zadowoliła się miejscami przy stolikach i zimnym piwie.
Jako pierwszy wystąpił australijski tercet „Riff Fist”. Od początku udowodnili, że nie biorą jeńców. Mocne, brudne, basowe riffy przywodziły na myśl wspomnienia o Lemmym Kilmisterze. Wyobraźcie sobie Motorhead wykonujące psychodeliczny rock z domieszką rock ‘n’ rolla. Niemożliwe? A jednak! Australijczycy zaprezentowali utwory z premierowego materiału zatytułowanego „King Tide” oraz epki „The Good, the Loud and the Riff”.
Po krótkiej przerwie na podpięcie sprzętu na scenie pojawił się polski przedstawiciel instrumentalnego doom metalu – Major Kong. Bez słowa przywitania muzycy rozpoczęli swój bezbarwny występ. Ich kompozycje były schematyczne, przewidywalne i do bólu oklepane. Gdyby nie krótkie przerwy, można by pomyśleć, że przez godzinę grali jeden utwór. Ich występ tylko potwierdził, że decyzja o tworzeniu muzyki instrumentalnej niesie ze sobą pewne konsekwencje. Jeśli liczysz na większą karierę, to musisz prezentować coś oryginalnego, porywającego, wypełnionego porywającymi solówkami i zmianami rytmu. Niestety nic z tego Major Kong nie zaprezentowało. Muzycy wykonali premierowo kilka utworów z nadchodzącej płyty, które nie spotkały się jednak z uznaniem fanów.
Zamykający dzisiejszy wieczór występ Red Scalp miał być czymś wyjątkowym i tak też się stało. Muzycy przygotowali specjalny set wypełniony nowymi wstawkami. Dodatkowe klawisze, bębny, a nawet saksofon sprawiły, że utwory z albumu „Rituals” zabrzmiały całkiem inaczej. Od pierwszych taktów klub wypełniał się coraz szczelniej. Choć był to wieczór 3 równorzędnych zespołów, to jednak można było odczuć, kto przyjechał dzisiaj tylko odegrać swoje utwory, a kto przygotował prawdziwe show. Indiańskie motywy połączone z charakterystycznym, sabbathowym brzmieniem wyzwoliły w publiczności nową energię. Od początku można było poczuć specjalną nić porozumienia pomiędzy zespołem a fanami. Muzycy zaprezentowali przekrój utworów ze swojej dotychczasowej kariery, a także kilka premierowych kompozycji. Jeśli zastanawiacie się, czy warto kupić zbliżający się album, to porzućcie te rozważania i odkładajcie dolary, bo nowa płyta zapowiada się bardzo obiecująco!
Pomimo piątkowego wieczoru w Klubie u Bazyla pojawiło się zaledwie około 40 osób. Jednak wszyscy, którzy mieli okazję posłuchać tego koncertu z pewnością już line-up Red Smoke Festival 2017 i planują podróż do Pleszewa, aby przez 3 dni bawić się przy dźwiękach najlepszych stonerowych kapel.