Lars Ulrich w ostatnim wywiadzie dla Rolling Stone opowiada o swoich odczuciach dotyczących reedycji, procesie zdobywania materiałów oraz zdradza kilka sekretów. W rozmowie z Tonym Mottramem wspomina także najważniejsze dla zespołu momenty oraz Cliffa Burtona. Przeczytajcie całość poniżej.
Dlaczego postanowiłeś wydać reedycje „Kill 'Em All” i „Ride the Lightning”?
Widziałem, że ukazują się inne, nadzwyczajne wydania. Deep Purple zrobiło kilka, U2 także zrobiło pare fajnych rzeczy, na przykład wydanie „Achtung Baby” na 20. rocznicę. Spodobało mi się to, co Oasis zrobiło z „Definitely Maybe”. Z niecierpliwością czekałem na moment, kiedy i nasze albumy dołączą do tego grona.
Jakie to uczucie, kiedy wydajesz ponownie swoje dwa pierwsze albumy?
Jest świetne, jednak znalazłem się na linii ognia. Siedzę tu cały dzień i opowiadam dziennikarzom co jadłem na śniadanie w 1984 r. Usiadłem także z Peterem [Menschem] and Cliffem [Burnsteinem] i cały ranek przegadaliśmy na temat 2017 roku i nowego albumu. Jest więc ciekawie.
Jaka była Twoja pierwsza myśl, kiedy w końcu zobaczyłeś boxy?
Właściwie to jeszcze nie trzymałem prawdziwego egzemplarza w dłoniach. Razem z Jamesem zrobiliśmy filmy z unboxingiem – i obiecałem, że nikomu tego nie powiem – ale w żadnym z nich nie było prawdziwych nagrań. Tak czy siak, moją pierwszą myślą było: „Cholera, ale tu tego dużo.” Drugą rzeczą, o której pomyślałem było to, że książka w środku jest naprawdę świetna.
Kiedy składamy te wszystkie rzeczy do kupy i zgadzam się na to czy tamto, zwykle odbywa się to na tym urządzeniu [wskazuje na iPhone]. Świetnie, że zachowaliśmy wszystko w realnym rozmiarze i książka została wydana w formacie 12×12 cali. Ma odpowiedni obwód, wagę, dobrze się wpasowuje, więc jest super. Myślę, że im bardziej zabrniemy w te reedycje, będzie więcej rzeczy, które dołączymy. Ponieważ, niestety, i myślę, że to rozumiecie, niektóre rzeczy mogły gdzieś przepaść w ciągu tych 30 lat. Jednak będzie ich więcej i więcej w kolejnych wydaniach. Myślę, że to dobry moment, aby to zapoczątkować, a więc – naprzód!
Jak wyglądał proces odnajdowania tych wszystkich perełek?
Wywróciliśmy wszystko do góry nogami, aby je znaleźć. Włożyliśmy to wszystko do, tak jak my to nazywamy, kuchennego zlewu. Nie zatrzymujemy nic na remaster w 2021 – nie ma w tym żadnego ukrytego motywu. Kontynuujemy wygrzebywanie rzeczy. Jeżeli chodzi o taśmy, one po prostu znikają! Obecnie mamy jednego chłopaka, który pracuje dla nas od 2 lat, a jego jedynym zadaniem jest przeszukiwanie podziemi wytwórni na całym świecie w poszukiwaniu nagrań Metalliki. Wiele z nich nie jest oznakowane i nagle słyszymy: „Znaleźliśmy to w pudle Steve’a Millera”. A ja na to „OK.”
Które z tych rzeczy zdumiały Cię najbardziej?
Szczególnie podobają mi się niektóre materiały wideo, które nie były jeszcze publikowane. Jest tam rzadki film z wywiadu, który zrobiliśmy z Jamesem na „Day on the Green” w 1985 roku. Został on nagrany przy pomocy statycznej kamery i trwa jakieś 15 czy 20 minut. Oglądanie tego bez jakiejkolwiek edycji jest po prostu świetne. Interesujący jest nasz manieryzm i dynamika pomiędzy mną a Jamesem.
Koncert na „Day on the Green” był punktem zwrotnym dla zespołu, a jedno z DVD zawiera wasz występ na tym festiwalu. Co z tego wydarzenia utkwiło Ci w pamięci?
„Day on the Green” i całe tamto lato było szalone. Dwa dni przed „Day on the Green” graliśmy po raz pierwszy na festiwalu „Monsters of Rock” w Castle Donington. Było to dla nas ogromnym przeżyciem, chodzić po tej scenie i grać z takimi zespołami jak Bon Jovi czy Ratt i być częścią festiwalu na taką skalę. No i co oczywiste, Donington był niczym mekka.
Tak więc „Day on the Green” dla ludzi z Kaliforni i Północnej Kaliforni – szczególnie dla Cliffa i Kirka, którzy uczestniczyli w tych festiwalach już od połowy lat 70. – dla nich było to legendarne. To, że mogliśmy zagrać na tym koncercie było czymś naprawdę dużym. Byliśmy drugą czy trzecią kapelą od dołu zestawienia. Nie byliśmy zapychaczem. To było niesamowite, że Metallica mogła pójść i zagrać nie dla 800 pijanych ludzi w klubie w Oakland czy Berkeley, lecz dla 60,000 ludzi na stadionie Oakland – to było znaczące. Jeżeli spojrzysz na to, co robiliśmy w tym czasie z perspektywy czasu, nadal było to dalekie od mainstreamu. Kiedy zaczęliśmy robić te rzeczy, myślę, że można było się kłócić – „Day on the Green” było całkiem mainstreamowym, określonym przedsięwzięciem. Fajnie było zostać zaakceptowanym. To obudziło w nas wiarę w przyszłość.
Reedycja „Ride the Lightning” zawiera, jak napisano, twój pierwszy telewizyjny wywiad. Co z niego pamiętasz?
Tak, był to pierwszy wywiad, który robiłem dla telewizji. Duńska stacja telewizyjna przyjechała odwiedzić studio Sweet Silence wiosną 1984 roku, kiedy nagrywaliśmy RTL. Dostaliśmy trochę rzadkich nagrań, są tam dwa ujęcia jak James, ja i Cliff siedzimy i słuchamy „Ride the Lightning”. Świetnie było zobaczyć nas trzech i Flemminga [Flemming Rasmussen, producent], i nie jest to fotografia – obraz się porusza. Znowu widzisz manieryzm, jaki mieliśmy. No i co oczywiste, zawsze kiedy odkrywany materiały z Cliffem, jest to cenne, nie ma ich wiele.
Boxy zawierają także wiele innych wywiadów z zespołem z tamtego okresu. Co uderzyło Cię najbardziej kiedy ich słuchałeś?
Są one zabawne. To tak jakby jaja nam jeszcze nie opadły. Wszyscy mamy piskliwe głosy, nie można tego zrzucić na jakość taśmy [śmiech]. Słyszymy młodą energię, żarty Jamesa pomiędzy utworami. Był wtedy w swojej roli.
Co przez to rozumiesz?
James na scenie był wtedy bardziej w rodzaju metalowca. Teraz tylko mówi do publiczności. W pewnym momencie stało się to mówieniem do publiczności jak do przyjaciół. Patrząc wstecz, Hetfield miał swój charakter, na przykład w sposób w jaki zapowiadał utwory: „Bow to the Phantom Lord”. I wtedy zaczynaliśmy. Warto to wszystko usłyszeć.
Jak [James] zareagował, słysząc siebie w takim wydaniu?
Nie wiem. Mijaliśmy się w studio. On zajmował się wokalami, a ja robiłem inne rzeczy. W ten sposób pracowaliśmy w rożne dni i właściwie nie miałem szansy omówić z nim wielu spraw.
Powiedziałeś, że odkrywanie rzeczy związanych z Cliffem jest cenne. W boxie „Kill 'Em All” znaleźć można surowy mix jego solo w „Anesthesia (Pulling Teeth)”. Jak wyglądała sesja nagraniowa? Wszystko odbywało się bez przygotowania?
Tak. Z „Anasthesią” Cliff dołączył do zespołu. Nie chce nikogo urazić, ale on reprezentował zupełnie inny poziom. Zagrał swoje solo ze swoim poprzednim zespołem, a kiedy do nas przyszedł, zapytał czy może je zagrać z nami. Ja odparłem „Chodź, zagraj tę solówkę”. W tamtych czasach, krzywo patrzyliśmy na solówki na perkusji i inne solówki tego typu, przez to, kim byliśmy. Ale jeżeli mieliśmy w zespole jego talent, powinien to zagrać. Tak więc staraliśmy się zrobić solo na basie w sposób, który będzie zgodny z naszymi ideami, tak więc pomyśleliśmy żeby dodać perkusję w tle, uczynić to bardziej rytmicznym doświadczeniem, tak aby ludzie mogli się gibać lub co tam było dla nich odpowiednie. Wtedy przyszedł czas nagrywania i zamiast zwykłej basowej solówki, stworzyliśmy coś na kształt kompozycji. To dodaje dynamiki, prawie jak akty – akt pierwszy, akt drugi, akt trzeci.
Nagraliśmy to w tym starym magazynie w Rochester w stanie Nowy Jork. Tuż przy rzece, niedaleko budynku firmy Kodak. Perkusja była umieszczona w pokoju dwa lub trzy piętra ponad pokojem kontrolnym. Wątpię, że mogłem widzieć Cliffa. Mogliśmy tylko słyszeć się nawzajem. Rozłożyliśmy się i zagraliśmy. Nie byliśmy pewni, że ludzie zrozumieją, że jest to solo basowe, więc mieliśmy także technika, który mówił: „Solo basowe, ujęcie pierwsze”. Nawet jeśli było to już siódme.
Więc nie było to nagrane za jednym razem?
Oh, wyłącznie w „Rolling Stone” [śmiech]. Wszystko, co dotyczyło Cliffa w tego typu rzeczach było naprawdę spontaniczne. Nie rozpracowywał tego. Nawet jeżeli było pięć podejść, jestem pewien że wszystkie się od siebie różniły.
Dlaczego nie załączyliście tych pozostałych?
Niestety, nie mamy ich. Jeżeli kiedykolwiek znajdziemy te pozostałe próby, udostępnimy je. Te taśmy są niestety zagubione w akcji. Mamy w zespole swoją listę poszukiwanych, a te nagrania są na pierwszym miejscu.
Kolejnym interesującym elementem boxu Ride the Lightning jest demo „Call of Ktulu”, który pierwotnie nosił tytuł „When the Hell Freezes Over” [„Kiedy Zamarza Piekło” – przyp. red.] Czy jest to nawiązanie Cliffa do H.P. Lovecrafta?
Tak. Kupiliśmy cały ten mit Cthulhu i Lovecrafta i wszystko. „When The Hell Freezes Over” było kawałkiem, nad którym pracowaliśmy podczas trasy „Kill 'Em All” latem ’83 roku. Był to jeden z pierwszych utworów, które napisaliśmy na następny album. Zmieniliśmy tylko tytuł.
I napisaliście „Cthulhu” przez „K”.
Wiem, że James Hetfield jakiś czas temu powiedział w którymś z wywiadów, że jedną z rzeczy, których żałuje najbardziej jest to, że nie napisaliśmy „Cthulhu” w ten sam sposób w jaki zrobił to Lovecraft. Wymówienie tego słowa z tym „C” i „H” było wyzwaniem, było to jakieś 15 liter. Wymyśliliśmy więc, że ułatwimy ludziom wymowę. W tym czasie wszystkie nasze utwory były jak żywe organizmy, oddychające istoty które po prostu się toczyły, do czasu kiedy nagraliśmy je wiosną ’84. Wtedy, dziewięć miesięcy to było dla nas bardzo długo. Dlatego też zaskoczył mnie fakt, że w dużej części materiału nie było potrzeby wielu zmian.
W jednym z wywiadów dołączonych do ponownego wydania „Kill 'Em All”, mówisz o tym, że ludzie, którzy pracowali nad płytą, nie pozwolili Wam na wyrażenie własnych siebie. Czy kiedy słuchasz tego dzisiaj, czy jest coś, co zrobiłbyś inaczej?
Nie każcie mi o tym mówić. [śmiech] Obiecałem sobie, że już nigdy nie będę myśleć w ten sposób. Wiem, że może to zabrzmieć tandetnie – i jestem pierwszą osobą, która o tym mówi – każde z tych nagrań jest dla nas jak wehikuł czasu lub fotografia. „Kill 'Em All” jest wiosną 1983 roku, zamkniętą w winylu, płycie CD, MP3 czy w czymkolwiek innym. Niczym mniej, niczym więcej. Jest to garść utworów, które są rezultatem budżetowych i twórczych decyzji. Jestem w tych sprawach bardzo rzeczowy. Tworzenie albumu to proces podejmowania decyzji.
Okej, ale musiało to wyglądać inaczej kiedy mając 19 lat nagraliście „Kill 'Em All”.
Nie chciałbym zabrzmieć zbyt pragmatycznie. Ale nie siedzę i nie myślę: „Chciałbym, aby ten werbel był odrobinę głośniejszy w pierwszym wersie 'No Remorse’”. Nauczyłem się to akceptować i być dumnym z wyborów jakich dokonaliśmy. Nie chciałbym, żeby cokolwiek potoczyło się inaczej, ponieważ jest to częścią historii.
Wierzę, że życie jest sekwencją opcji i decyzji. Inni ludzie wierzą, że rzeczy dzieją się, ponieważ tak było pisane, podchodzą do tego duchowo, i jest to w porządku. W tamtym czasie byliśmy bardzo podekscytowani, że nagrywamy płytę. Zajęło nam to cztery czy pięć tygodni. Byliśmy ograniczeni przez budżet, i żyliśmy, od posiłku do posiłku. Było dużo przeciwności, ale kiedy ma się 20 lat, kogo to obchodzi? Nie zatrzymuje cię to. Po prostu sobie z tym radzisz. Więc jest dobrze.