Mick Wall, który aktualnie pisze (i skończyć nie może) wyjątkowo wnikliwą biografię Metalliki, przeprowadził na łamach niedawnego, drukowanego wydania „Metal Hammer UK” (sprzed Sonisphere) wywiady z Kirkiem, Larsem i Jamesem zadając im częściowo te same, a częściowo różne pytania. Ponieważ nie jest w stylu jednego z najsławniejszych, muzycznych dziennikarzy prowadzenie banalnych rozmowów ze swoimi adwersarzami, to naprawdę interesująca lektura – dzisiaj z Jamesem w roli głównej.
Jeśli wolisz czytać w oryginale, skany wywiadu z gazetki (thanks to Tereska!) tutaj: pierwszy, drugi, trzeci i czwarty.
James Alan Hetfield, urodzony 3 sierpnia 1963r. w Los Angeles, w Kalifornii. Czy miałeś jakichś braci i/lub siostry?
Tak, dwóch starszych braci przyrodnich, Chrisa i Dave’a, oraz młodszą siostrę, Deannę. Moim ojcem był drugi mąż mojej mamy. To było dość trudne. Z moją młodszą siostrą walczyliśmy jak pies z kotem, ale gdy [moi]rodzice wracali do domu pomagaliśmy sobie sprzątać cały bałagan i kryliśmy siebie nawzajem. Ale moi starsi bracia, oni byli niemal o pokolenie starsi i niestety nie sprzyjało to umacnianiu więzi. Nie byli jeszcze dość dorośli, by mówić mi, co mam robić, ale i nie na tyle młodzi, by rozumieć co chciałem [od nich]usłyszeć, więc była to trochę taka niezręczna sytuacja pomiędzy.
Czy w szkole byłeś dobrym uczniem?
Byłem zupełnie przeciętnym uczniem. Całkiem cichym, całkiem na dystans, tak żeby zrobić swoje i potem iść do domu, bawić się i grać. Kochałem sport.
Z uwagi na silną wiarę w chrześcijańską naukę twoich rodziców, czy to odbiło się na tobie w sensie do jakiej posłano cię szkoły, albo w jaki sposób cię traktowano cię jako dziecko?
To nie miało wpływu na szkołę. Nie chodziłem do jakiejś katolickiej szkoły. To jednak zdecydowanie odbiło się na mnie – bardziej niż na mojej siostrze, czy braciach, brałem to trochę bardziej do siebie. Nasi rodzice nie zabierali nas do lekarza. Zasadniczo polegaliśmy na duchowej mocy religii, by się uzdrawiać i chronić przed zachorowaniem lub zranieniem się. W szkole również nie mogłem być na lekcjach wychowania zdrowotnego*, uczyć się o ciele, uczyć się o chorobach i tego typu rzeczach. I, powiedzmy, staram się dostać do drużyny futbolowej i trzeba zrobić badania, otrzymać opinię lekarską, musiałem więc iść i tłumaczyć trenerowi, że wiesz, nasza religia mówi tak a tak. Więc naprawdę czułem się jak odludek i wiesz, dzieciaki śmiały się z tego. Gdy zaczynały się zajęcia z wychowania zdrowotnego, musiałem stać na korytarzu, co było [dla mnie]w istocie formą kary w innych aspektach. Każdy, kto przechodził spoglądał na mnie, jakbym był jakimś kryminalistą, rozumiesz?
* u nas tzw. wychowanie zdrowotne poza biologią, anatomią, fizjologią, etc. obejmuje również w-f, na który James uczęszczał, ale to było najbliższe dobre tłumaczenie dla „health class”, żeby nie tworzyć nieznanych nam pojęć typu „zajęcia ze zdrowia”
Musiało być ci ciężko.
Było, ale to pomogło mnie uformować, wiesz? Gdy jesteś młody, chcesz być jak cała reszta, nie chcesz być wyjątkowy. Ale teraz widzę w tym wyjątkowość i pomogło mi to, yy, no wiesz, zaakceptować i przyjąć swoją indywidualność.
Czy sądzisz, że te doświadczenia w długiej perspektywie dały ci umiejętność mówienia: „Nie, nie mam zamiaru podążać za stadem”?
Taak, tak myślę. Pomogły mi wykuć własną ścieżkę [życiową] i nawet jej duchową stronę, gdy jesteś dzieciakiem nie możesz zbytnio pojąć koncepcji duchowych i dla mnie niechodzenie do lekarza było dziwne. Dane mi za to było zobaczyć ludzi w kościele ze złamanymi kośćmi, które źle się goiły. To nie miało dla mnie żadnego sensu. Ale pomogło mi to ogarnąć duchowe idee już później, wiesz, i dostrzec w tym siłę, jednocześnie z dzisiejszą wiedzą dzisiejszych lekarzy, więc pomogło mi to w moim pojmowaniu duchowości.
Najpierw uczyłeś się grać na pianinie w wieku 9 lat, a potem zainteresowałeś się perkusją twojego brata, Davida. Czy lekcje pianina dotyczyły muzyki klasycznej?
Taak. Moja mama przyuważyła mnie w domu przyjaciela [rodziny], jak zacząłem sobie jakby grzmocić w klawisze i pomyślała, „Oh, w przyszłości zostanie muzykiem. Ok, zapiszemy go na pianino”. Uczęszczałem na nie przez parę lat i trochę mnie to zniechęcało, ponieważ trzeba było uczyć się klasycznych utworów, rzeczy których nie słuchałem w radio, rozumiesz? Pamiętam, że było to w domu pewnej starszej kobiety i ciasteczka na koniec [lekcji]to zawsze było coś. Ale jestem bardzo wdzięczny, że zostało to na mnie niejako wymuszone, bo robienie lewą i prawą ręką dwóch różnych rzeczy, i również śpiewanie w tym samym czasie, to dało mi posmak tego, co robię dziś. Śpiewanie i granie jest jakby łatwiejsze niż prawdopodobnie byłoby, gdybym nie brał lekcji pianina.
W czasie, gdy poznałeś perkusistę i współzałożyciela Metalliki, Larsa Ulricha, byłeś nastolatkiem, grałeś na gitarze i miałeś za sobą pierwsze licealne kapele – Obsession, Phantom Lord, etc. Czy którakolwiek z nich brzmiała trochę jak to, czym stała się Metallica?
Nie. Obsession był licealnym zespołem i w zasadzie tylko jammowalismy w garażu mojego kolegi, robiliśmy covery. Graliśmy Thin Lizzy, Black Sabbath, trochę Robina Trowera, trochę Led Zeppelin… I zrobiliśmy parę imprez; to w sumie by było na tyle. Nie pamiętam, żebym uczył się [wtedy]grać na gitarze, ha ha ha! Pamiętam tylko, jak podniosłem gitarę za pierwszym razem i rzuciłem: „Jak oni robią ten cały hałas?”
Gdy ty i Lars po raz pierwszy się spotkaliście, to jako nastoletni kumple, czy chodziło konkretnie o granie ze sobą w kapeli?
Definitywnie chodziło o muzykę. Nigdy go nie widziałem, ani nie słyszałem o nim przedtem. Byłem w tej kapeli, w Obsession i przyniosłem ze sobą swój autorski utwór, i nikomu z nich się nie spodobał, i to w zasadzie wtedy jakby pożegnałem się z nimi. Gdy poznałem Larsa jammowałem w liceum z innym gościem formując skład Phantom Lord. Lars siedział w muzie, którą się jaraliśmy w tamtym czasie – Saxon, Judas Priest, takie rzeczy jak Scorpions. Te bardziej popularne zespoły metalowe, które dotarły do Stanów.
Więc zasadniczo chodziło o muzykę. Mimo to obaj wypracowaliście między sobą niesamowite partnerstwo. Wiele małżeństw nie trwa tak długo, jak związek między tobą i Larsem. Czy nadal chodzi w tym przede wszystkim o muzykę, czy jest w tym dziś też przyjaźń?
Jesteśmy swoim przeciwieństwem niemal we wszystkim – z wyjątkiem, gdy razem gramy muzykę. Wiesz, za każdym razem, gdy robimy przerwę wyjeżdżamy na pół roku z dala od siebie i wracamy, i zaczynamy gadać o tym, dokąd nasze życie nas zabrało, w stylu: „Hej, słuchałem tego i odkryłem to”. „Wow, ja też!” Więc w jednym to… podobieństwa, a w drugim jednak zupełne przeciwieństwa. W tym całe tego piękno. Pomogło nam to zwalczyć razem wiele rzeczy, ale z uwagi na [te]ekstremalne różnice możemy poznać wiele różnych punktów widzenia i czerpać z nich.
Gdy Cliff przyszedł do zespołu bez wątpienia wywarł duży wpływ nie tylko muzycznie, ale jako istota ludzka…
Absolutna prawda. Oprócz wprowadzenia nas do większej, muzycznej teorii, był z nas najlepiej wykształcony, poszedł do college’u dla juniorów, by nauczyć się czegoś o muzyce i nauczył nas sporo rzeczy. Gdy Lars i ja patrzyliśmy jak gra z [jego poprzednim zespołem]Traumą, szczęki opadły nam do podłogi i stwierdziliśmy: „Musimy mieć tego gościa”. On i ja zbliżyliśmy się dużo bardziej jako przyjaciele, a to dlatego, że nasze zajęcia, style muzyczne, w których gustowaliśmy, kapele, które lubiliśmy, polityka, poglądy na świat, nadawaliśmy w dużej mierze na tej samej częstotliwości. Ale, owszem, miał ten swój niepowtarzalny charakter i była to bardzo silna osobowość, koniec końców wkradł się w [duszę] każdego z nas. I bardzo za nim tęskno temu gościowi, który siedzi teraz tutaj.
Co zrobiłby Cliff w związku z wyborami, których zespół dokonywał w latach ’90 aż do czasu St. Anger w 2005?*
* w gazecie jest jak byk 2005r., może byk, może tak miało być
Cóż, oczywiście wyobrażam sobie, że stawiałby jakiś opór, na pewno. Uważam, że Black Album był świetną płytą i cieszy mnie fakt, że mieliśmy jaja go zrobić i zatrudnić do pracy z nami Boba Rocka. To musiało się stać, naprawdę. Wiesz, gdy sięgam wstecz i słucham …And Justice For All, to nie mogło dałeś iść tą drogą. Musieliśmy wprowadzić dodatkową parę zaufanych uszu. Ale myślę, że Cliff prawdopodobnie zaaplikowałby nieco odmiennych rzeczy, bardziej słychać byłoby jego bass i byłoby więcej muzycznie wymagających rzeczy, możliwe. Zdecydowanie myślę też, że w erze Load i Reload miałbym sprzymierzeńca, który byłby bardzo przeciwny temu wszystkiemu – temu wynajdywaniu [zespołu] na nowo, czy też Metalliki w wersji U2.
Gdy mówisz „sprzymierzeńca”, czy masz na myśli, że osobiście nie czułeś się dobrze z historią zespołu ze środkowego okresu lat ’90?
Nie, nie, ani trochę. Mamy tam świetne, świetne utwory, ale w moja opinia jest taka, że cała ta maskarada i tym podobne rzeczy nie była konieczna. A ilość utworów, które zostały napisane… to rozcieńczyło siłę metallikowej trucizny. I myślę, że Cliff zgodziłby się z tym.
Zatem, gdy dotarliście do St. Anger, czy był to wg ciebie nowy początek, czy raczej koniec okresu, który właśnie opisałeś?
Cóż, nie jestem pewien. Dla mnie St. Anger jest jakby niezależny. To bardziej rodzaj manifestu, niż album. To bardziej ścieżka dźwiękowa do filmu na swój sposób. Jest na nim nieco naprawdę interesujących i fajnych riffów, nieco świetnych utworów. Ale dźwiękowo brzmi, jakby był w rozbity, co dokładnie pasuje do tego, gdzie się ówcześnie znajdowaliśmy. Był to więc bardzo potrzebny element układanki, który zabrał nas tu, gdzie jesteśmy dziś.
Ile z [efektu końcowego]Death Magnetic ma wspólnego z tym, że producentem był Rick Rubin (osławiony w ostatnich latach za przywrócenie artystów takich jak AC/DC i Johnny Cash do tego, co uważał za ich prawdziwą muzyczną tożsamość), a na ile była to kwestia tego, że producentem nie był tym razem Bob Rock (nadzorujący wszystkie albumy Metalliki od czasu Black Albumu włącznie)?
Myślę, że to kombinacja wszystkiego razem. Uważam, że Bob… za dobrze nam już było ze sobą, zwłaszcza po przejściu całego tego emocjonalnego wyczerpania z St. Anger. Właściwym było pójść naprzód. Rick Rubin to dokładne przeciwieństwo Boba Rocka [oj słychać, słychać :> – dwuznacznie, red.]. Fakt, że mieliśmy możliwość usiąść i pisać po swojemu, robić różne rzeczy samemu bez niańczenia przez Ricka Rubina, to było to, dzięki czemu mogliśmy znów wypróbować swoje skrzydła jako zespół i odlecieć jako zespół. Tak więc była to właściwa rzecz we właściwym czasie. Nie żebym mówił cokolwiek złego o Bobie, ponieważ zabrał nas w miejsca, do których wcześniej nigdy nie doszlibyśmy. Nauczyliśmy się od niego bardzo wiele.
Byłeś bardzo otwarty na filmie Some Kind of Monster odnośnie swoich problemów z gniewem. Czy jednak musisz zachować pewną dozę złości, aby karmić swoją kreatywność jako twórca utworów?
Ha ha ha! Cóż, to świetne pytanie. Myślę, że każda osoba, która przechodzi przez coś takiego bardzo się o to martwi. Ale kreatywność, ona przyjdzie skąd ma przyjść. Wszystko można ułożyć i wyrzucić z siebie w stylu Metalliki. Nie zacznę teraz pisać o zrywaniu kwiatków. Gdy jestem szczęśliwy, tworzę najcięższy riff, jaki się da. Bycie szczęśliwym nie jest przereklamowane. Ale też zawsze będę miał jakieś problemy ze swoją złością, choćby nie wiem co.
Moje życie po 40-stce to dla mnie najlepsze lata jak dotąd i to niesamowite, jak dużo lepsze może jeszcze się stać. Zawsze znajdzie się kolejny fajny element układanki do odkrycia.
Co poleca James?
Ulubiony album: „Pierwszy, jaki przychodzi mi do głowy to Aerosmith – 'Rocks’. To jeden z tych albumów, których mógłbym słuchać raz po raz.”
Ulubiony film: „Dla mnie najlepszy film wszechczasów to oczywiście 'Dobry, Zły i Brzydki’. Jest tam trzech bohaterów, zupełnie różnych od siebie i w każdym z nich widzę coś z siebie.”
Ulubiona książka: „Jest ich parę: 'Cztery umowy. Droga do wolności osobistej’ Dona Miguela Ruiza i 'Potęga Teraźniejszości’ Eckharta Tolle’a.”
Ulubiony drink: „Teraz to gorąca woda, ha ha ha! Czasami z cytryną, czasami z limonką. Poza tym Arnold Palmer, czyli mix mrożonej herbaty z lemoniadą.”