Jeśli ktoś uważa, że czas blues rocka i psychodelicznej muzyki rodem z lat 70. minął bezpowrotnie oraz nic odkrywczego nie jest już w tej dziedzinie do zrobienia, to jest w błędzie. Na tę chwilę chyba najlepszym argumentem na to jest szwedzko-francusko-amerykański kwartet – Blues Pills. Mimo iż istnieją niecałe 4 lata, a debiutanckiego longplaya – poprzedzonego dwoma EP-kami – wydali rok temu, to już mają wierną rzeszę fanów, a na swoim koncie występy na największych festiwalach, między innymi Graspop, Tuska, Masters of Rock, czy Download. Szczególnie cenieni są w Polsce, czego dowodem może być fakt, iż koncert zaplanowany na 17 czerwca 2015 roku ze względu na ogromne zainteresowanie, został przeniesiony z mniejszego Klubu Hydrozagadka do większej Progresji.
Przyjechawszy na miejsce odpowiednio wcześnie, aby zająć miejsce przy samych barierkach (oczywiście z myślą o Blues Pills), miałem okazję z bliska przyjrzeć się również supportom, które jedynie pobieżnie przesłuchałem dzień wcześniej.
Pierwsi na scenę weszli panowie z gdyńskiej formacji Ampacity, wykonującej instrumentalną muzykę progresywną ze sporą domieszką space rocka i stonera. I chyba to ostatnie określenie najlepiej opisuje ich występ, gdyż momentami można było poczuć się jak na lekkim haju.
Świetne motywy gitarowe i towarzyszące im klawisze brzmieniowo nawiązujące do Doorsów w połączeniu z wyświetlanymi na telebimie zdjęciami z przestrzeni kosmicznej stworzyły niesamowitą atmosferę, która trwała aż do ostatnich dźwięków. Utwory, mimo iż trwające średnio 10 minut, w żadnym wypadku nie mogły nudzić. Częsta zmiana rytmu, stopniowe budowanie napięcia i tajemnicza aura spowijająca każdą kompozycję sprawiły, że można było całkowicie dać ponieść się muzyce. W nieco ponad pół godziny zaprezentowane zostały 2 kawałki z nadchodzącej płyty i jeden z wydanej 2 lata temu EP-ki. Gdańszczanie zrobili bardzo pozytywne wrażenie i z całą pewnością będę bacznie śledził ich dalsze poczynania.
Następnie kolej przyszła na szwedzką hard rockową grupę Spiders z charyzmatyczną Ann-Sofie Hoyles na wokalu. O ile pierwszy występ był raczej melancholijny, to ten już od pierwszych taktów rozgrzał warszawską publikę. Było to 45 minut bezkompromisowego grania, podczas którego frontwoman szalała na scenie skacząc i biegając, czym dość skutecznie utrudniała pracę zgromadzonym pod sceną fotografom.
Bez bicia przyznam, że zakochałem się w „Pająkach”. Przez większość występu stałem z rozdziawionymi ustami, pełen podziwu zarówno dla samej wokalistki, jak i całego zespołu, który po prostu dobrze bawił się na scenie zarażając innych pozytywnymi wibracjami. Wszystkie utwory zostały zagrane z niesamowitą energią i chyba każdego obecnego tego dnia w Progresji przesiąknął jad wysyłany przez instrumenty i mikrofony, docierający bezpośrednio przez uszy do mózgu i serca.
Po bardzo różnych, aczkolwiek wspaniałych doznaniach zapewnionych przez dwie pierwsze kapele, jedyne co pozostało, to czekać na danie główne w postaci Blues Pills. Na scenie rozłożony został ogromny dywan, z którego podczas wnoszenia niemiłosiernie się kurzyło, a po paru minutach pojawili się na niej – przy gromkiej owacji – członkowie zespołu z olśniewającą Elin Larsson na czele.
„Pigułki” zaczęły koncert tradycyjnie już od ‘High Class Woman’, a pierwsze wersy zaśpiewane przez wokalistkę udowodniły, że porównywanie jej do Janis Joplin nie jest przesadą. Momentami można było odnieść wrażenie, że nie potrzebny jej mikrofon, żeby przebić się przez resztę kapeli. Miałem tę przyjemność stania pod barierkami centralnie przed Elin, która była niemal na wyciągnięcie ręki, a raz nawet uścisnęła moją wyciągniętą do granic możliwości dłoń. Atmosfera panująca na koncercie była magiczna – muzyka łapała za serce, przedłużone instrumentalne partie idealnie budowały napięcie, którego kulminacja następowała w chwili, w której do głosu dochodziła pani za mikrofonem. Na ‘Black Smoke’ zawiązało się dość spore pogo, co chyba jedynie na koncertach w Polsce jest możliwe.
Na bis Elin i Dorian (gitara) zagrali akustycznie piękny utwór ‘Yet to Find’, który znajdzie się na planowanym na początek 2016 roku drugim albumie studyjnym. Na deser podano ‘Devil Mana’, na którym wokal skopał wszystkim znajdującym się na sali tyłki. Na tych, którzy po zakończonym koncercie nie polecieli ile sił w nogach do szatni po swoje rzeczy, ale zostali przy scenie, czekała nagroda w postaci możliwości uzyskania autografów od członków Blues Pills, którzy podeszli pod barierki – mój podpisany bilet zajmuje w tej chwili honorowe miejsce na ścianie. Następnie udałem się pod stoisko z merchem i zaopatrzyłem się w płytę Spiders „Shake Electric” (gorąco polecam!) i również mam na niej podpisy, gdyż muzycy chętnie rozmawiali z fanami po koncercie.
Idąc w stronę parkingu czułem się niesamowicie spełniony, a drogę powrotną umilił mi krążek „Pająków”. Wiem jedno – kiedy którykolwiek z zespołów występujących tego pogodnego dnia ponownie zawita w moje okolice, pójdę zobaczyć ich z miłą chęcią. Kolejne show Blues Pills będą mieli okazję dać 12. lipca we wrocławskim Klubie Alibi i jest to bardzo kusząca dla mnie opcja, mimo iż musiałbym kawałek przebyć.
- High Class Woman
- Ain’t no Change
- Astralplane
- Dig in
- Bliss
- No Hope left for Me
- The Time is Now
- Little Sun
- Elements and Things (Joe White cover)
- Black Smoke
- Yet to Find
- Devil Man