Epica i Powerwolf mają na tyle wyrobioną markę, że bez problemu wypełniają kluby podczas swoich tras, a dodatkowo ich logo jest z roku na rok pisane coraz większą czcionką na plakatach promujących letnie festiwale. Wspólne koncerty nie mogły więc zakończyć się inaczej niż wyprzedanymi lub niemal wyprzedanymi gigami. 24 stycznia 2017 roku, wspierane przez Beyond the Black, obie formacje pojawiły się na deskach Progresja Music Zone.
Od pewnego czasu stosuję taktykę polegającą na tym, że jeśli pierwszy proponowany na Youtube utwór supportu mnie nie porwie (w przypadku Beyond the Black był to ‘In the shadows’), to nie słucham kolejnych, a dopiero na koncercie sprawdzam, czy postąpiłem słusznie. Nie postąpiłem słusznie.
Występ niemieckiego zespołu, choć krótki, zrobił na mnie i na licznie zgromadzonej publiczności co najmniej dobre wrażenie. Nie był to może szczególnie odkrywczy rock symfoniczny, ale melodyjność każdego z utworów – w połączeniu z nienaganną techniką gitarzysty prowadzącego, którego solówki nie mogły zostać puszczone mimo uszu – sprawiły, że ani przez moment nie żałowałem, że przyjechałem do klubu wcześniej. Najjaśniejszym punktem kapeli bez wątpienia była zjawiskowa wokalistka, która momentami zaciągała niczym Sharon den Adel z zespołu Within Temptation, czym dodatkowo zdobyła moje względy. Jedynym mankamentem okazał się growl wyżej wspomnianego gitarzysty prowadzącego, który trochę przypominał dźwięki wydawane przez Ciasteczkowego Potwora.
Następnego dnia przeszukałem Wikipedię i znalazłem kilka intrygujących wiadomości. Beyond the Black powstał w 2014 roku, ma na koncie już 2 długogrające albumy studyjne, a pół roku temu wszyscy muzycy, za wyjątkiem wokalistki, zostali „wymienieni” (na poniższym teledysku zespół występuje w poprzednim składzie).
W przerwie technicznej przed występem Powerwolf na scenie zostały rozstawione mszalne rekwizyty charakterystyczne dla image’u scenicznego kapeli, a po bokach efekt głębi zapewniły rozwieszone płachty.
Formacja wróciła do Polski po niecałym roku od trasy promującej najnowszy album „Blessed & Possessed”, która wtedy objęła 3 miasta naszego kraju, ale – wnioskując po ścisku panującym pod samą sceną – popyt na Wilkołaki nadal jest wysoki. Potrzeba było zaledwie kilku sekund od pierwszych dźwięków ‘Blessed & Possessed’, żeby pod sceną powstał młyn i żeby polska publiczność po raz kolejny udowodniła, że wie, jak się bawić.
Każdy zagrany tego wieczoru utwór spotkał się z euforyczną odpowiedzią ze strony fanów, a tradycyjna interakcja muzyków ze zgromadzonymi w klubie (klawiszowiec biegający po scenie albo konkurs „która część sali jest głośniejsza”) sprawiła, że nie mogło być mowy o nudzie. Utwory takie jak 'We drink your Blood’ czy 'Werewolves of Armenia’ zostały stworzone do grania na żywo i byłyby w stanie rozbudzić najbardziej zaspaną osobę na świecie. Powerwolf przez lata dopracował swój wizerunek sceniczny i formę zabawy z fanami, ale udało im się uniknąć rutyny, zachowując miejsce na trochę improwizacji.
Różnicą między tym a poprzednim koncertem w Progresji była obecność perkusisty, którego przed zeszłorocznym występem dopadła choroba i, żeby nie odwoływać wydarzenia, za co do dziś mam do Powerwolf szacunek, partie perkusyjne zostały wtedy puszczone z podkładu. Tym razem zespół wystąpił w pełnym składzie i na własnej klatce piersiowej można było doświadczyć fal dźwiękowych towarzyszących uderzeniom podwójnej stopy.
Jedynym niedosytem była długość trwania koncertu. 70 minut to z jednej strony dużo jak na „nie-headlinera”, ale przy świetnej zabawie zawsze ma się ochotę, żeby trwała jak najdłużej. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejny koncert w Polsce będzie dłuższy, bo kiedy raz zobaczy się Powerwolf na żywo, z niecierpliwością wyczekuje się kolejnej ku temu okazji.
https://www.youtube.com/watch?v=5JUFt810H3c
- Blessed & Possessed
- Amen & Attack
- Army of the Night
- Coleus Sanctus
- In the name of God (Deus Vult)
- Dead Boys don’t cry
- Sacred & Wild
- Armata Strigoi
- Let there be Night
- Resurrection by Erection
- Werewolves of Armenia
- We drink your Blood
- Sanctified with Dynamite
Po świetnym koncercie Powerwolf część osób poszła do domów, a część dopiero przybyła do Progresji, chcąc zobaczyć jedynie gwiazdę wieczoru. Sala w żadnym wypadku nie świeciła pustkami, ale nie była wypełniona po brzegi, czego można by się spodziewać po komunikacie organizatora mówiącym o niemal wyprzedanym wydarzeniu.
Holendrzy rozpoczęli swój występ od ‘Edge of the Blade’ – pochodzącego z wydanego w zeszłym roku „The Holographic Principle” – witani przez polskich fanów kartkami z napisem „Together we’ll be strong”. Następne w kolejce ‘A Phantasmic Parade’ i klasyczny ‘Sensorium’ na dobre rozgrzały publiczność i udowodniły, że niektórzy zbyt pospiesznie opuścili klub. W przypadku Epiki główną oprawą były światła, ale nie zabrakło charakterystycznego wygiętego statywu na mikrofon Simone i oczywiście ogromnej płachty w tle. Spodziewałem się bardziej statycznego występu, tymczasem Epica, mimo większej powagi, również pozwoliła sobie na odrobinę luzu na scenie (klawiszowiec jeżdżący na swoim zestawie jak na hulajnodze i wygłupiający się z gitarzystą prowadzącym), a fani również nie omieszkali zrobić pod sceną pogo i młyny.
Pod względem muzycznym zespół ten jest niesłychanie profesjonalny i każdy ruch, każde machnięcie głową było częścią starannie przygotowanej choreografii. Z kolei Simone Simons sprawiała swoim sopranem, że nie sposób byłonie rozpłynąć się pod wpływem jego wspaniałości. Jedynie momentami growl Marka Jansena, którego nie jestem fanem, chwilowo mną wzdrygał, ale nie zmienia to faktu, że występ był co najmniej przyzwoity.
Koncert trwał ponad półtorej godziny, a Warszawa była jednym z nielicznych przystanków na trasie, gdzie muzycy zagrali o jeden utwór więcej niż gdzie indziej. Polska publiczność miała szczęście usłyszeć ‘Cry for the Moon’, który – mimo że jest jednym z najbardziej znanych utworów kapeli – tylko nieliczni mieli okazję podziwiać.
- Edge of the Blade
- A Phantasmic Parade
- Sensorium
- Divide and Conquer
- Storm the Sorrow
- The Essence of Silence
- The Obsessive Devotion
- Ascension – Dream State Armageddon
- Dancing in a Hurricane
- Unchain Utopia
- Cry for the Moon
- Sancta Terra
- Beyond the Matrix
- Consign to Oblivion
Po zakończeniu koncertu, stojąc w niekończącej się kolejce do szatni, można było powoli zbierać myśli i zdać sobie sprawę, że zarówno Simone jak i Atilla Dorn (notabene były student głosu operowego na Królewskiej Akademii Muzycznej w Bukareszcie) to czołówka wśród wokalistów metalowych i możliwość podziwiania ich tego samego wieczoru była wyjątkowa. Nie pozostaje nic innego jak cierpliwe czekanie na nowy krążek od Powerwolf, który zapewne nie jest tak daleko na horyzoncie, i kolejne koncerty, tym razem w roli gwiazdy wieczoru. Następna wizyta Epiki nadejdzie pewnie jeszcze szybciej – jeśli nie w klubie, to na jakimś festiwalu.
Takie trasy zazwyczaj omijały Polskę, a Progresja to jeden z mniejszych (jeśli nie najmniejszy) obiekt, w którym oba zespoły wystąpiły. Świadczy to o sympatii, jaką darzą polską publiczność i chęci zagrania przed nią mimo mniejszych wpływów ze sprzedaży biletów.