Długo zapowiadany i wyczekiwany przez polskich fanów koncert AC/DC przeszedł do historii. Dla niektórych mogło to być już trzecie spotkanie z tym zespołem na naszej ziemi. Od ostatniego, pamiętnego występu z Bemowa w 2010 r. wiele się zmieniło, ale też wiele rzeczy pozostało takich samych. Bo akcje dobrze prosperującej firmy, jaką jest australijska legenda wciąż stoją wysoko.
Na początek na wszystkich do tej pory zgromadzonych czekała przystawka, czyli amerykański zespół Vintage Trouble. Występ tego kwartetu grającego połączenie rhythm & bluesa, soulu i rocka był na pewno ciekawostką. Czarnoskóry wokalista Ty Taylor, który na scenie jest wulkanem energii pokazał, że muzykę oraz kokietowanie publiczności ma we krwi. Wzorem Jamesa Browna tańczył, zagadywał publiczność, wił się po scenie i wszędzie było go pełno. Muzycznie jednak zespół nie pokazał niestety nic odkrywczego, chociaż by zweryfikować swoją opinię chętnie zobaczyłbym ich w klubie, niż na wielkim stadionie, gdzie taka muzyka traci dużo swojego klimatu.
O 21:00, po trochę ponad półgodzinnej przerwie, którą umilała muzyka The Rolling Stones, zgasły światła i na stadionie rozbłysły czerwone, migające rogi. Rzeczywiście ten gadżet robi wrażenie i mimo, że kosztuje 50 zł, to cieszy się zawsze wielką popularnością. Nie jeden zespół zgodziłby się z pocałowaniem ręki wystąpić za sam utarg z tych plastikowych rogów.
Na ekranach tradycyjnie pojawiło się intro, jak zawsze przygotowane specjalnie na nową trasę. 5 lat temu była to animacja ukazująca zespół jadący szalonym pociągiem bez hamulców nawiązując do ‘Rock’n’Roll Train’, którym zaczynał koncerty. Teraz film przedstawiał asteroidę AC/DC lecącą w kierunku Ziemi. Lądowanie rozpoczęło ‘Rock or Bust’ z ostatniej płyty zespołu, a publiczność błyskawicznie zareagowała ogólnym szaleństwem. Koncerty AC/DC zawsze są rockowym świętem, które trzeba było odpowiednio uczcić jedną wielką imprezą. Brian Johnson zauważył to już na początku koncertu, gdy wyraźnie zadowolony stwierdził, że fani, którzy zgotowali wspaniałe przyjęcie grupie są niesamowici.
https://www.youtube.com/watch?v=I7UaIKqNBbo
Podczas kolejnych paru piosenek powróciliśmy do przeszłości z okresu Bona Scotta (‘Hell Ain’t a Bad Place to Be’) oraz przełomowej dla grupy „Back in Black” (‘Shoot to Thrill’ i tytułowy). Jako piąta pojawiła się kolejna nowość, czyli ‘Play Ball’, a następnie powrót do żelaznej klasyki, zawsze świetnie sprawdzającej się na koncertach – ‘Dirty Deeds Done Dirt Cheap’ ze skandowaniem Angusa oraz całej publiczności, jak zwykle doskonale przyjęty klasyk ‘Thunderstruck’, a także chwila wytchnienia w klasycznie rockandrollowym ‘High Voltage’.
Kolejny był, nie licząc utworów z ostatniej płyty, najmłodszy w zestawieniu, wspomniany już ‘Rock’n’Roll Train’, który wydaje się, że wszedł na stałe do koncertowego repertuaru, a zespół dalej czerpie przyjemność z grania tego numeru. ‘Hells Bells’ jak zwykle rozpoczął bijący dzwon kołyszący się nad sceną. Brian już niestety nie wskakuje na niego tak jak kiedyś, ale mimo wszystko w połączeniu ze złowieszczą muzyką zawsze robi on wielkie wrażenie i przypomina o nieodżałowanym Bonie Scottcie. Trzecią nowością z albumu „Rock or Bust” było ‘Baptism by Fire’, które chyba jednak nie zagości na długo w setliście, bo na jego miejscu na pewno większość chętnie usłyszałaby inny klasyk, na przykład ‘The Jack’. Utworu tego nie uświadczyliśmy, jednak patent w nim stosowany, czyli pokazywanie na telebimach przedstawicielek płci pięknej został wykorzystany w ‘You Shook Me All Night Long’. Dziewczyny będąc w imprezowym nastroju ku uciesze zgromadzonych chętnie dzieliły się swoimi wdziękami. Wtedy przez chwilę muzyka stała się jakby mniej ważna – w końcu ‘You Shook Me All Night Long’ słyszeliśmy już setki razy, a jak wiadomo zobaczenie kobiecych piersi jest zawsze jak ten pierwszy raz.
https://www.youtube.com/watch?v=EKcGeI3WXCM
Im dłużej trwał koncert, tym oczywiście pojawiało się coraz więcej stałych, nieśmiertelnych punktów repertuaru, jednak po ‘Shoot to Thrill’ panowie postawili na ‘Have a Drink On Me’ grane ostatnio 30 lat temu na trasie promującej „Fly On the Wall”. Nie jest to jakiś wybitny utwór w dyskografii zespołu, dlatego wraz z ‘Baptism by Fire’ był chyba jednym ze słabszych punktów show. Prawidłowego poziomu adrenaliny Angus wraz z towarzyszami dostarczył w piekielnym ‘Shot Down in Flames’, wybuchowym ‘T.N.T’ i zbereźnym ‘Whole Lotta Rosie’, w którym nad głowami muzyków pojawiła się główna bohaterka piosenki we własnej osobie. Z pieniędzmi wetkniętymi za bieliznę wykonywała uwodzicielskie ruchy i pomimo swoich gabarytów ciężko było odwrócić od niej wzrok. Cała Rosie.
https://www.youtube.com/watch?v=emXmTvDwaIs
Gdy kobieta, której nie oparł się sam Bon Scott usatysfakcjonowała już cały tłum przyszła kolej na ‘Let There Be Rock’, w którym swoje 5 minut (a nawet dużo więcej) miał szalejący Angus. Wykonując solówkę na ruchomym wybiegu przekomarzał się z publicznością oraz miotał się po scenie jak za starych dobrych czasów. Ten 60-letni pan mógłby zapewne być dziadkiem wielu fanów przybyłych na koncert, jednak formy może pozazdrościć mu niejeden, któremu nie chciało się skakać już po pierwszych taktach kolejnej piosenki. Szacunek Panie Young.
https://www.youtube.com/watch?v=OCN5hMaCjSo
Po wystrzelonym konfetti przyszedł czas na bis. Wszyscy wiedzieli czego się spodziewać, gdy niezmordowany gitarzysta pojawił się w diabelskich rogach. Z głośników wybrzmiał nieśmiertelny riff do ‘Highway to Hell’, a jako ostatnie pojawiło się ‘For Those About to Rock (We Salute You)’ z kolejnym stałym punktem show, czyli armatami. Na końcu Brian wykrzyczał jeszcze „We salute you Warsaw!” i tak oto kolejny koncert AC/DC w Polsce przeszedł do historii. Było głośno, gorąco i bezlitośnie.
Pomimo skromniejszej oprawy niż na poprzedniej trasie, zespół stanął na wysokości zadania. Brian Johnson dalej wykonuje swoje niekontrolowane ruchy i skrzeczy tak, jak wymagają od niego fani, Angus nie stracił nic ze swojej energii i dalej jest nastoletnim uczniem z ADHD zamkniętym w ciele starszego pana. Sekcja rytmiczna pracuje jak należy i jedynie brak Malcolma wydaje się odczuwalny, ale z tym po prostu trzeba się pogodzić. Szkoda jedynie, że trochę brak w tym wszystkim spontaniczności i wszystko, nawet to, w którym momencie Angus zrzuca czapkę jest zaplanowane. Ale tak wielka firma nie może pozwolić sobie nawet na chwilę słabości i niedoskonałości. Może stąd tak długie przerwy pomiędzy kolejnymi utworami.
Niedługo przed rozpoczęciem wydarzenia nad Warszawą zebrały się czarne chmury, lecz tylko w sensie dosłownym, ponieważ burza nie mogła zepsuć tego rockowego święta. Pomimo naszej cechy jaką jest narzekanie, zmierzając na koncert nie usłyszałem złego słowa na temat aury, a po wyjściu ze Stadionu kilkadziesiąt tysięcy ludzi wydawało się być w jeszcze doskonalszych humorach.
2. Shoot to Thrill
3. Hell Ain’t a Bad Place to Be
4. Back in Black
5. Play Ball
6. Dirty Deeds Done Dirt Cheap
7. Thunderstruck
8. High Voltage
9. Rock 'n’ Roll Train
10. Hells Bells
11. Baptism by Fire
12. You Shook Me All Night Long
13. Sin City
14. Have a Drink on Me
15. Shot Down in Flames
16. T.N.T.
17. Whole Lotta Rosie
18. Let There Be Rock (Angus Young guitar solo)
—
19. Highway to Hell
20. For Those About to Rock (We Salute You)