W zakończeniu wywiadu, którego dla Deathmagnetic udzielił Thunderwar, pada prośba, by nie zakładać zespołu metalowego, jeśli nie jest się wychowanym na Iron Maiden. Niestety, im dłużej ktoś siedzi w polskim undergroundzie, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że to właśnie kapele ślepo zapatrzone w legendarną kapelę Steve’a Harrisa przodują w paskudnych, wtórnych krążkach i wyjątkowego podejścia do kwestii promocji (patrz: Scream Maker…). Czy zatem metal mocno czerpiący z NWOBHM i ejtisowych klasyków można robić w Polsce nie zasiewając w słuchaczu poczucia głębokiego zażenowania? Dormant Dissident udowadnia na „Knightmares”, że można.
Wpływy heavymetalowców z Zielonej Góry są oczywiste jak obecność krucjaty różańcowej przed koncertem Behemota. Pierwsze nuty otwierającego album 'Son of the Lightning’ z automatu przywołują na myśl wielką czwórkę trashu, Żelazną Dziewicę i Turbo. Samemu kawałkowi daleko jednak do typowego smęcenia dwóch bezjajecznych riffów i geriatrycznych podróbek 'Number of the Beast’, jak to ma miejsce u wielu reprezentantów takiej stylistyki na rodzimej 'podziemnej scenie’. Zamiast tego dostajemy mocarną produkcję, chwytliwy refren i wspaniale rozbudowane sekcje gitar. Wielkie gratulacje należą się za inteligentne umieszczenie w miksie basu, który dynamizuje całość, a nie (jak u większości młodych basistów z ambicjami na bycie drugim Burtonem) wywalony jest przed wszystkie instrumenty, żeby 'było go słychać’.
I w tak klarownie określonej stylistyce utrzymana jest większość płyty. Trudno jednak mówić o jakiejkolwiek wtórności czy nudzie. Wokalna charyzma Artura Kulińskiego i zapadające w pamięć refreny mocno podbijają repeat value krążka, a już kto nie podśpiewuje po kilku przesłuchaniach
„Fight!
For Your Right!
For Your Right!
Giddamit Fight!”
ten musi być naprawdę mocno odporny na infekowanie melodii. Pierwsze trzy kawałki to proste, heavymetalowe strzały w ryj. Okraszone pięknymi solówkami, bardzo przyjemnymi harmoniami i przyjemną galopadą perkusyjną. Trzeba przyznać, że chemię i zgranie w zespole czuć doskonale. Bas nie ogranicza się do zerżnięcia jeden do jeden z gitary rytmicznej, a wręcz przeciwnie, kombinuje jak może, żeby przemycić jakąś intrygującą zagrywkę czy własną melodię. Perkusja napierdala zdrowo i nie szczędzi gęstych drum rolli, żeby podostrzyć i tak już zadziorne riffy, zaś gdy wchodzą partie solowe, to nie ma mowy o efekciarskim zanudzaniu. Gitara wchodzi na solo, spuszcza łomot i wraca do rżnięcia riffów.
W dalszej części „Knightmares” również ze świeczką szukać objawów litości, nawet z pozoru spokojne momenty, jak intro do 'Dormant Dissident’ czy przejście w 'Queen of the Night’ przeradzają się później w heavymetalowe piekło. Z tego ognia wychwycić możemy jednak niezwykły zmysł kapeli do budowania melodii, który właśnie w tych bardziej subtelnych momentach ujawnia się najjaśniej. Przecież harmonia na początku pierwszej solówki we wspomnianym 'Queen of the Night’ to jest istny majstersztyk. Jakby komuś jednak mało dowodów było na kapitalne umiejętności kompozycyjne kapeli, dostajemy (jak na prawdziwy heavymetalowy zespół przystało) mocno ejtisową balladę 'Wretched Efforts’, chyba nawet zbyt słodką i urokliwą, w szczególności w kontraście z dramatycznym, połamanym rytmicznie, ale cholernie dobrym 'I’m Alive’. Mamy tu ten charakterystyczny ton gitary, solówki oczywiście na reverbie, żeby dodać epickości całości oraz chwytliwy, jakże urzekający refren. Pojawiają się nawet akustyki. Aż trudno sobie nie wyobrazić członków kapeli w bujnych czuprynach z trwałą. Kawałek ma zadatki nawet na (anty)radiowy hit i fajnie by było go kiedyś usłyszeć na jakiejś liście. Na wszelki wypadek, gdybyście jednak za bardzo się rozpłynęli w lukierkowej otoczce, na zakończenie znajdziemy jeszcze podniosły 'The King Will Come’ ze wspaniale wpasowanymi chórami. I choć zazwyczaj takie patetyczne hymny budzą we mnie obrazę (mocny uraz z pierwszych kontaktów z power metalem…), tym razem po plecach przebiegły mi ciarki. Gdyby jednak wasza potrzeba na podniosłe, epickie melodie i kompozycyjne cuda nie została jeszcze zaspokojona, jako bonus track otrzymujemy orkiestrową aranżację 'Dormant Dissident’. Raczej niewiele undergroundowych kapel porywa się w Polsce na takie zagrania, także niech to ładnie podsumuje erudycyjność Dormantów.
'Knightmares’ to płyta przede wszystkim dopracowana. Widać, że przed trafieniem na płytę, tracki przechodziły porządną selekcję i nie są to tylko przypadkowe odrzuty z pojedynczych uniesień kreatywności. Dormant Dissident zachwyca pomysłami na melodie, klimatem, oryginalnością, finezją i młodzieżowa werwą. Zaangażowanie widać w dopracowanej graficznie okładce, złożoności kompozycji i ogólnym muzycznym ogarnięciu. Jeżeli jakimś cudem nadal nie znaleźliście swoich rock’n’roll savers, błagam, rozważcie ich kandydaturę.
Wyro(c)k
0-10 Sad But True
11-20 Bad Reputation
21-30 Wild Thing
31-40 Satisfaction
41-50 Another Brick in the Wall
51-60 Proud Mary
61-70 Highway To Hell
71-80 2 Minutes to Midnight
81-90 Ace of Spades
91-100 Master Of Puppets
- Pierwsze Wrażenie10
- Brzmienie9
- Wokal10
- Instrumentarium10
- Repeat Mode9