Legendarny Beatles po pięciu latach wrócił do Polski. Choć niektórzy mówili, że warszawski koncert z 2013 roku może być ostatnią okazją do zobaczenia go na żywo, McCartney w wieku 76 lat wciąż zachwyca formą i profesjonalizmem.
Artysta parę miesięcy temu wydał bardzo dobrze przyjętą płytę „Egypt Station” i ruszył w wielką światową trasę promującą album. Koncerty jednego z najważniejszych muzyków w historii rocka są zawsze wielkim wydarzeniem, dlatego na szczęście Paul uwzględnił w swoich planach koncertowych po raz kolejny Polskę. Ci, którzy nie mogli być obecni na Stadionie Narodowym lub narzekali na „słynne” nagłośnienie obiektu, dostali kolejną szansę, by obejrzeć i posłuchać McCartneya w bardziej komfortowych warunkach. Niestety, organizator Live Nation Polska zadbał o to, by ten komfort był jak najniższy – chaos informacyjny, opóźnienie w otwarciu hali, a co za tym idzie niekończące się kolejki w zimny grudniowy wieczór, brak oznaczenia stoisk z opaskami. Nie rozumiem jak firma z kilkunastoletnim doświadczeniem w organizacji koncertów największych światowych gwiazd wciąż może popełniać tak szkolne błędy, ale to jak widać część naszego polskiego folkloru.
Sam koncert Sir Paula rozpoczął się z tego powodu z półgodzinnym opóźnieniem, lecz prawie trzygodzinna obecność byłego Beatlesa na scenie wynagrodziła wcześniejsze przeciwności losu. McCartney wraz ze sprawdzonymi, towarzyszącymi mu od lat muzykami, wykonał prawie czterdzieści utworów z całego okresu swojej muzycznej działalności. Były oczywiście piosenki jego najsłynniejszej grupy, były kompozycje z ostatniej płyty, a nawet coś sprzed Beatlesów, czyli „In Spite of All the Danger” zespołu The Quarrymen. Można dyskutować co do doboru utworów, czy te 38 kawałków to rzeczywiście najbardziej istotne kompozycje w jego katalogu. Trzeba jednak oddać McCartneyowi szacunek za to, że wciąż bawi się muzyką i dzięki swojemu entuzjazmowi oraz witalności pozostawia w tyle wiele młodszych, umęczonych swym losem gwiazd. Brytyjczyk jest jednym z ostatnich artystów z generacji, która tworzyła i grała muzykę z miłości do niej, a nie dla pieniędzy lub sławy. Równie dobrze mógłby wyjść na scenę, zagrać 15 piosenek Beatlesów i wszyscy byliby zadowoleni, ale on wciąż poszukuje i stara się dać publiczności wszystko, co najlepsze. Stara się oddać kawałek siebie.
Lista piosenek na całej trasie Freshen Up jest mniej więcej ustalona, ale w Krakowie było parę niespodzianek. Wieczór rozpoczął się od mocnego uderzenia, czyli klasyka Beatlesów ‘A Hard Days Night’, lecz później zaskoczyło ‘Save Us’ z poprzedniej płyty „New”. Po ‘Can’t Buy Me Love’, kolejnym megaprzeboju Czwórki z Liverpoolu, i ‘Letting Go’ Wings pojawiła się rzecz z ostatniego albumu, ‘Who Cares’. Oprócz tego z nowości Paul postawił jeszcze na ‘Come On to Me’ i ‘Fuh You’, które zostały bardzo dobrze przyjęte i wpasowały się obok starszych kawałków. Jeżeli miałbym wyróżnić najważniejsze momenty koncertu to z pewnością były to te, gdy Sir Paul siadał za pianinem. ‘My Valentine’ została zadedykowana żonie Nancy, po niej wybrzmiały jeszcze ‘Nineteen Hundred and Eighty-Five’ oraz ‘Maybe I’m Amazed’. Wyjątkowo zrobiło się również przy akustycznym ‘Blackbird’, gdy Paul wzniósł się na ruchomym podeście wysoko ponad głowy publiczności. Ten utwór zawsze ma w sobie specjalny ładunek emocji, a po nim wybrzmiał jeszcze ‘Here Today’ dla Johna Lennona. Pod koniec podstawowej części koncertu Paul zasiadł przy klawiszach wykonując ‘Let It Be’, ‘Live and Let Die’ z imponującą pirotechniką, przy której dosłownie zrobiło się gorąco, oraz ‘Hey Jude’.
Muzycy pożegnali się z rozentuzjazmowanymi słuchaczami, choć było wiadomo, że to jeszcze nie koniec. Bis objął wiązankę utworów The Beatles, rozpoczynając się niespodziewanie od ‘Birthday’ zamiast ‘I Saw Her Standing There’, które na tej trasie jest wykonywane częściej. Ponad 2,5-godzinny zestaw utworów zakończył zwyczajowo ‘The End’ Beatlesów. Po takiej dawce muzyki myślę, że nikt nie mógł wyjść z koncertu nieusatysfakcjonowany. Jeżeli ktoś czekał na hity Beatlesów – doczekał się, jeżeli ktoś jest już zmęczony 'Obladi-Oblada’ także dostał mniej oczywiste kawałki. Do tego gwiazda wieczoru w doskonałym humorze i formie, podobnie jak 5 lat temu w Warszawie. Koncerty Paula McCartneya to wciąż wyjątkowe wydarzenia, co może potwierdzić Sajko Man – fan z Japonii, który nie omija żadnego występu swojego idola i którego Paul przedstawił ze sceny. Ekstraklasa światowa od 60 lat – niewielu artystów może się z nim równać.