Po pięcioletniej ciszy, kiedy to nie ukazały się żadne nowe wydawnictwa ani nawet pojedyncze utwory, Lvcifyre zaatakował nową EPką, która premierę miała 24 maja. Można się zastanawiać, czy przez te kilka lat zespół nie mógł wykrzesać z siebie pełnowymiarowego albumu? Mimo wszystko lepiej dostać mniej, ale konkretnie niż na odwrót.
Nie wiem, czy panowie mieli podobne założenie, tworząc i nagrywając „Sacrament”, niemniej to, co znajduje się na tej EPce to death/black metal w swojej najczarniejszej, najbardziej niegodziwej i niszczącej formie. Nieco ponad 23 minuty muzyki i pięć utworów – w tym cover Kata – równają z ziemią wszystko, do czego te plugawe nuty dotrą, aczkolwiek nie należy się spodziewać wyłącznie łupanki w stylu szybko i do przodu.
„Sacrament” to wymagający materiał, na którym sporo się dzieje, a uwaga słuchacza jest w tym przypadku wręcz pożądana. Ta EPka to nie jest coś, co da się ogarnąć za pierwszym podejściem – ani nawet za drugim czy trzecim. Kawałki są gęste, ociekające mrokiem, wgniatające, a ich wykonanie nacechowane jest ogniem i wściekłością. Otwierający całość ‘The Greater Curse’ to prawdziwy diabelski kolos trwający prawie siedem i pół minuty. Zaczyna się od dziwnych i tajemniczych dźwięków, a potem następuje taka kanonada, że trzeba się pozbierać z gleby. Ten utwór jest tak brutalny i masywny, że mógłby służyć jako broń soniczna. Chłosta po tyłku aż miło. W niczym nie ustępuje mu kolejny – ‘Deaths Head In Crown’. Jest on jednak wolniejszy od poprzednika i kojarzy mi się z atmosferą, jaką wytwarzają mistrzowie z Immolation. O ile ‘The Greater Curse’ mógłbym porównać do szybkiej serii wystrzałów, tak ‘Deaths Head In Crown’ jest jak czołg tratujący wszystko na swojej drodze. Po nim przychodzi czas na krótki ‘Shadowy Wing’, który jest taką małą odskocznią od reszty zawartości EPki. Można go potraktować jako eksperyment, tyle że jest on udany i ten kawałek zachowuje spójność z pozostałymi kompozycjami – nie brakuje w nim też uderzenia. Natomiast walnięcie, jakie ma miejsce w utworze tytułowym to nokaut, który kończy przygodę z autorskim materiałem Lvcifyre. Na dobitkę pozostaje jeszcze ‘Morderca’, czyli cover Kata. Mnie akurat przypadł on do gustu i uważam, że posiada dzikość, która przydaje mu rogów i kopyt.
Mam nadzieję, że na nowy album Lvcifyre nie trzeba będzie czekać tak długo, jak na tę EPkę. W międzyczasie można się raczyć „Sacrament”, bo jest to coś, czego przegapić nie można – szczególnie dla tych, którzy siedzą w takich klimatach. Dodam jeszcze, że gościnnie na tym wydawnictwie swojego gardła użyczył Mark Of The Devil z Cultes des Ghoules. Bierzcie zatem tę EPkę i zanurzcie się w piekielnych oparach muzyki Lvcifyre.
2. Deaths Head In Crown
3. Shadowy Wing
4. Sacrament
5. Morderca (Kat cover)
Wyro(c)k
0-10 Sad But True
11-20 Bad Reputation
21-30 Wild Thing
31-40 Satisfaction
41-50 Another Brick in the Wall
51-60 Proud Mary
61-70 Highway to Hell
71-80 2 Minutes to Midnight
81-90 Ace of Spades
91-100 Master of Puppets
- PIERWSZE WRAŻENIE8
- INSTRUMENTARIUM9
- WOKAL9
- BRZMIENIE9
- REPEAT MODE9