Nie od dziś wiadomo, że najczęściej śpiewanie w muzyce rockowej czy metalowej nie ma zbyt wiele wspólnego z techniczną poprawnością. Często młodzi chłopacy, zakładając zespół, nie myślą o tego typu niuansach. Chcą po prostu tworzyć muzykę. Nierzadko bywa jednak, że po jakimś czasie, kiedy ich głos odmawia posłuszeństwa, idą po rozum do głowy, a co za tym idzie, po rady do specjalisty. Taki też pomysł miał Kurt Cobain – zmarły wokalista formacji Nirvana, jednak ostatecznie nie skorzystał z lekcji. Były kolega z zespołu wspomina tę sytuację w wywiadzie z BBC Music:
Jestem praktycznie pewny, że nigdy nie miał żadnych profesjonalnych treningów śpiewu, ale nie uważam, że tego potrzebował, on po prostu to miał. Właściwie to miała miejsce zabawna sytuacja, kiedy nagrywaliśmy „Nevermind”. Kurt tracił głos, więc poszedł zobaczyć się w gościem od lekcji śpiewu. Wrócił, a ja zapytałem go, jak poszło. On wsadził do odtwarzacza kasetę z rozgrzewką, którą ten facet kazał mu robić, puścił ją i kazał nam obczaić. Brzmiało to mniej więcej jak: „Me, me, me, me, me! Boy, boy, boy, boy!”. Śmialiśmy się jak cholera, słuchając tego. Później wyrzuciliśmy tę kasetę i daliśmy sobie spokój. Tak więc cóż, chyba nie zadziałało.