Każdy muzyczny freak ma w swojej głowie listę najważniejszych dla niego kapel, na których koncerty wyda ostatnie pieniądze, sprzeda duszę cygance ze Zgierza lub wystawi nerkę na allegro. Moja zawsze była krótka, a w zasadzie zawierała nazwę jednego zespołu. Jednak marzenia, aby stać się drugim Meniosem odłożyłam na potem. Po co sięgać za ocean, skoro pod nosem mam rodzimą kapelę dostarczającą mi równie wiele (!) radochy i cennych muzycznych doświadczeń? Nie wiecie? Ja też nie, dlatego obalając stwierdzenie pewnego bajkopisarza – „cudze chwalicie, swego nie znacie” ostatnie miesiące mojej egzystencji poświęciłam na życie w pogoni za Nocnym Kochankiem.
Mój pierwszy przystanek na wiosennej trasie Hewi Metal Pany przypadł na Poznań i klub Pod Minogą, którego drewniana podłoga podczas koncertu Nocnego Kochanka uginała się groźnie pod ciężarem pogującej, metalowej gawiedzi. A na wydarzeniu stawiła się jej imponująca ilość. Poznańskie plakaty już kilka dni przed koncertem zostały ozdobione napisem „sold out”, a klub wypełnił się czarnymi koszulkami po brzegi. To, że pyry czekały na Nocnego Kochanka, jak na zakończenie remontu Ronda Kaponiera było słychać jeszcze kilkanaście minut przed rozpoczęciem występu chłopaków. Publiczność samodzielnie odśpiewała od początku do końca „Wielkiego Wojownika”, „Andżeja” i „Minerał Fiutta”. Kiedy jeden z prowodyrów konkurencyjnego koncertu pod sceną zaczął wyrzucać z siebie wersy kolejnego utworu, na deskach klubu Pod Minogą pojawił się perkusista Kochanków, Domino i rozkojarzył tym wesoły, podchmielony chórek. Niedługo potem wybrzmiały pierwsze takty „Karate”, na scenę wskoczył Krzysiek, a pod nią zaczął się istny kocioł. Poznań wygrał konkurs na najlepiej bawiącą się oraz najbardziej spoconą publiczność moich przystanków trasy Hewi Metal Pany. Dwójka biednych ochroniarzy już przy trzecim kawałku – „Dłoni z podziemi” poddała się w kwestii odgradzania fanów od zespołu czy pilnowania cennego sprzętu. Również dzięki mojej wizycie w Poznaniu udało mi się usłyszeć na żywo utwór „Upadek” konkurencyjnej kapeli Night Mistress, który potem został zastąpiony na koncertach coverem Motorhead „Ace of Spades”, co uważam za całkiem dobre posunięcie.
Przystanek drugi – Warszawa. Koncert odstający od reszty przede wszystkim dlatego, że nie był w stu procentach kochankowy. Chłopaki w towarzystwie łódzkiej kapeli Magister Ninja pełnili rolę supportu grupy Figo Fagot, co niestety dość boleśnie skróciło ich set. Ale jak najbardziej było warto pojawić się i tam. Stodoła to duży kontrast, jeśli chodzi o wielkość, organizację, dźwięk i klimat koncertu, do średniej wielkości klubów, w jakich dane mi było bywać na koncertach Nocnego Kochanka. Oglądanie ich na większych scenach, jak ta w Stodole czy podczas ostatniego wrocławskiego koncertu na UPnaliach pokazuje, że zespół radzi sobie już w każdych warunkach. Tak samo świetnie wypadłby grając dla 5, jak i dla 50 tysięcy osób, co wymaga ogromnej charyzmy i profesjonalizmu oraz wbrew pozorom nie jest częstym zjawiskiem na polskiej scenie metalowej i przerasta wielu utalentowanych muzyków. Warszawski koncert pokazał też, że „Nikt nie ma takich fanek, jak Nocny Kochanek”, a transparent wiernych słuchaczek z Łodzi, w którego tworzeniu miałam okazję uczestniczyć, stał się nieodzownym elementem scenografii kolejnych kochankowych koncertów, podobnie jak Diabeł z Piekła zasiadający na perkusji Domina czy też miecz – podarunek od klubu Semafor ze Skarżyska-Kamiennej.
Przystanek trzeci – Łódź. Chęć zmiany miejsca do grania po jesiennym koncercie w Stereo Krogs zaprowadziła Kochanków do klubu New York w samym sercu miasta. Wieści, że to właśnie tam wystąpią chłopaki nie napawała mnie optymizmem. Miałam wątpliwości czy wypełniony stolikami, przyzwyczajony do częstych jam session oraz raczej spokojnych koncertów dla publiczności o stosunkowo wysokiej średniej wieku klub, udźwignie kochankową moc i metalową rozpierduchę. Strach i wielotygodniowe zmartwienia były niepotrzebne – organizatorzy zadbali o bezpieczeństwo oraz komfort publiczności. Takiego koncertu New York jeszcze nie widział. Już podczas grania supportu – grupy Shredlust, którą miałam okazję poznać w Poznaniu, pod sceną zebrała się spora grupa ludzi. Młoda kapela z Płocka po raz kolejny spełniła swoje zadanie i rozgrzała publiczność przed występem Nocnych Kochanków. Mimo że set nie przewidywał większych zmian i rewolucji, takowa nastąpiła. Fakt, że Kazon poza bezbłędnym spełnianiem swojej roli gitarzysty w zespole dysponuje także talentem wokalnym, nie stanowi tajemnicy. Również w Łodzi miał okazję zaprezentować swoje umiejętności w utworze „Ace of Spades” i przekonać się, że chórki w żaden sposób nie oddają tego, co potrafią jego rzadziej eksponowane struny – głosowe. Jednak przez zupełny przypadek na oczach łódzkiej publiczności objawił się kolejny silny konkurent wokalny Krzysztofa. Za sprawą jednej z anegdotek wokalisty, sam Ojciec Arkadiusz został zmuszony przez kolegów z zespołu oraz publiczność do zaśpiewania fragmentu utworu „Takie Tango” z repertuaru Budki Suflera. Oklaskom, śmiechom i wiwatom nie było końca. Są rzeczy na świecie, których nie da się opisać słowami, dlatego nie będę próbowała tego robić w tym przypadku. Kto nie widział, niech żałuje albo poszpera w jutubach.
Poniżej fotorelacja z klubu New York autorstwa Lucy z łódzkiego Fan Clubu Night Mistress:
Przystanek czwarty – Kielce. Tym razem w roli supportu na scenie pojawiła się grupa Zgład. Nie wiem czy jestem bardziej uczulona na pyłki traw kwitnących wiosną czy covery Metalliki grane przez młode kapele. Dlatego jeśli powiem, że Zgład poradził sobie i z godnością udźwignął ciężar „Seek and Destroy”, który to utwór wzięli na warsztat, będzie to z mojej strony największy komplement, jaki mogli usłyszeć. Mimo że frekwencja w mieście scyzoryków była nieco niższa niż w innych, Kielce odpowiednio głośno domagały się poznania imienia Andżeja, wzruszały na pięknej balladzie – „Zaplątany”, pogowały na „Minerale Fiutta” i udowodniły, że są kolejnym miastem Wielkich Wojowników. W występie Nocnego Kochanka nie zabrakło także wyczekiwanego coveru „Ace of Spades”, hymnu zawierającego hasło „Hewi Metal Pany” – czyli „Wakacyjnego” czy też smutnego, bo zwiastującego zbliżający się koniec koncertu „Ostatniego numeru”. Po udanym koncercie w Kielcach członkowie Nocnego Kochanka poza satysfakcją z kolejnego występu zakończonego sukcesem zyskali coś jeszcze. Gdyby nie daj Diable z Piekła coś nie poszło w ich dalszej karierze muzycznej, spokojnie mogą pomyśleć nad branżą bieliźniarską. Fanty do sprzedaży już mają.
Kolejna garść fotek od Lucy, tym razem z Kielc, do obejrzenia poniżej:
Przystanek piąty i ostatni – Toruń. Nikt nie lubi pożegnań, a to które miało miejsce w Toruniu było szczególnie trudne. Chłopaki pokonali wiele przeciwności losu, żeby w ogóle zjawić się na scenie Dwóch Światów, a ostatni after dał im się we znaki. Jednak na toruńskim koncercie Nocnego Kochanka nie zabrakło ani mocy, ani ognia, ani szatana. Jedynie coveru „Ace of Spades” ze względu na kontuzję ręki Krzyśka, który nie dał rady stanąć tego wieczoru za wiosłem. Dzięki temu publiczność mogła usłyszeć nie mniejszą petardę w postaci judasowego „Painkillera”, który udowadnia, że trudno znaleźć w tej chwili lepszego metalowego śpiewaka w Polsce od wokalisty Nocnych Kochanków.
Jaki jest fenomen Nocnego Kochanka? Dlaczego w ciągu ostatnich miesięcy poznałam kilkanaście osób, które kilka razy podczas trasy pokonywały setki kilometrów tylko po to, żeby zobaczyć zespół, który widzieli tydzień temu i zobaczą za chwilę w jesiennym tourze, pod nosem, w swoim mieście? Na pozór odpowiedzią jest doskonałe wstrzelenie się w potrzeby polskiego rynku muzycznego. Za granicą robienie sobie metalowych jaj jest dość popularne. Do naszego kraju, podobnie jak nowe smaki Coca Coli i czipsów, wszystko przychodzi później. Jednak same jaja to za mało, żeby wyprzedawać do ostatniego biletu popularne polskie kluby. To zdecydowanie za mało, żeby zyskać wierność i nieocenione zaangażowanie fanów w całym kraju. Nocny Kochanek poza poczuciem humoru bijącym z tekstów, które nie nudzą się nawet przy setnym przesłuchaniu, ma do zaoferowania o wiele więcej. Przede wszystkim jest to granie na światowym poziomie, profesjonalizm i nieoceniona szczerość, której tak bardzo brakuje w szołbiznesie. Nocny Kochanek to grupa ludzi, którzy naprawdę kochają, to co robią i widać to także, kiedy gasną światła i trzeba zejść ze sceny. Jeśli nie mieliście okazji zobaczyć Kochanków na żywo, zachęcam do tego wszystkich, nie tylko fanów heavy metalu. Już niedługo jesienna trasa – nie może Was na niej zabraknąć! Do zobaczenia wkrótce pod sceną! Hewi Metal Pany!