Dla każdego maniaka muzyki lato jednoznacznie kojarzy się z festiwalami. Spotkania ze znajomymi z różnych krańców Polski, a także z ulubionymi zespołami to z pewnością chleb powszedni dla wielu z Was. Nie da się również nie zauważyć, iż muzycy również lubią imprezy w większym gronie. W niniejszej relacji postaramy się opowiedzieć o obu wspomnianych aspektach. Inspiracją to tych rozważań jest rosnący w siłę, najgłośniejszy i najbardziej śmiercionośny festiwal w Polsce – Summer Dying Loud.
Już we wstępie podkreśliłem, iż siłą letnich festiwali jest możliwość spędzenia czasu z innymi maniakami muzyki. Miniony weekend był świetną okazją do dłuższych rozkmin z redakcyjnym kolegą, a także rozmów ze znajomymi muzykami. Nie było się również bez nowych znajomości – dzięki Summer Dying Loud do HeavyRock.pl dołączył na przykład nowy fotograf. Ja natomiast usłyszałem, iż wyglądam jak Adam Levine, wokalista Maroon 5, co prawdopodobnie odebrać powinienem jako duży komplement lub interesującą propozycję… Skupmy się jednak na muzyce i oddajmy głos pierwszemu z wymienionych, czyli Bartkowi:
Z miejsca organizacji Summer Dying Loud 2014 bardzo szczerze się ucieszyliśmy – jako Łodzianie mogliśmy spokojnie dotrzeć do Aleksandrowa i raczyć się tym, co przygotował dla nas tegoroczny line up. A był on nie byle jaki – znalazło się miejsce dla Dezertera, Kabanosa, Lostbone, Blindead, a nawet takich gwiazd jak Decapitated czy Riverside. Organizacja festu przebiegała wzorowo – cichy Aleksandrów Łódzki świetnie przygotował się na stado tupiących w glanach nóg. Na przeciwko sporej sceny zawsze spora grupa fanów metalu raczyła się piwem, kiełbaskami, a widoki takie, jak Rasta z Decapitated odbierający z uśmiechem na twarzy tortillę na długo pozostaną w naszej pamięci. Dobre, swojskie jedzenie to jednak tylko kropla w morzu potrzeb spragnionych dobrej muzyki fanów. Koncerty zostały przygotowane z należytym profesjonalizmem. Każdy z zespołów punktualnie wchodził na scenę zapowiedziany wcześniej przez wygadanego konferansjera, który miał dobry kontakt z publiką i potrafił też krzyknąć kiedy zaszła taka potrzeba. Same koncerty wypadły dobrze. Rozrywkowy Kabanos potrafił rozbawić i zmusić do pogowania (zagrano również po raz pierwszy utwór „Trupy”). Miło zaskoczyło nas świetne przyjęcie koncertu Blindead. Choć muzyka do najłatwiejszych w odbiorze nie należy, to publika spisała się na medal. Nie ma się jednak co dziwić – koncert był po prostu fenomenalny. 30 lat wstecz przeniósł nas Dezerter wykorzystując do tego swój punkowy przekaz, każąc między innymi spytać milicjanta o drogę. Po ilości ludzi zgromadzonych na występie legendy polskiej muzyki można z czystym sumieniem stwierdzić „punk’s not dead”. Prawdziwa rzeźnia rozpoczęła się jednak na Decapitated – słusznej intensywności pogo pokazało Voggowi i spółce gdzie powinni wracać za rok. Mimo pewnych problemów technicznych i nagłośnieniowych trudno było nie dać się porwać świetnej energii, która wylewała się ze sceny.
Bez wahania stwierdzam, iż w piątek nastąpiła dekapitacja lata AD 2014. Nie myślcie jednak, że jest to równoznaczne z nudnymi koncertami w sobotę. Nic bardziej mylnego – 13 września w Aleksandrowie pojawiły się 4 czorty, które ścięty łeb zabrały prosto do piekła. Nie uprzedzajmy jednak faktów i poświęćmy kilka słów zespołom grającym podczas SDL w godzinach popołudniowych.
Największą niespodzianką drugiego dnia festiwalu okazał się dla mnie zespół RusT. Poznaniacy trochę nagięli reguły festiwalu i nie byli szczególnie „loud”. Ubytki w głośności nadrobili natomiast południowym klimatem. Idealnie zapowiedział ich wspomniany przez Bartka konferansjer, czyli Remigiusz Mielczarek. Hasło „Route 66” trafione w 102%.
Więcej zaskoczeń już nie było, gdyż na scenie meldowały się kolejno same sprawdzone składy. Najpierw słuchaczom dowalił w pysk promujący nowy album zespół Lostbone. Najwolniejszy kawałek w ich dorobku okazał się koncertową kosą – nie sposób było nie zaśpiewać z chłopakami „Nothing Left!”. Następnie zameldowali się na scenie panowie z None – piętnaście lat spędzonych na scenie było wyczuwalne w każdym ruchu i każdej nucie. Charyzma Chupy poskutkowała kolejnymi circle pitami, a dzięki Bartassowi znów na SDL usłyszeliśmy kilka nut Pantery (dnia pierwszego stało się to za sprawą Vogga z Decapitated).
W tym momencie wracamy do wstępu dotyczącego drugiego dnia festiwalu. Anioł i spółka roznieśli scenę w drobny mak. O Corruption martwiło się wielu – teraz wszyscy chylą pokornie czoła, ponieważ dawka diabelskiego, południowego rock`n`rolla oraz metalu nie pozostawia cienia wątpliwości, iż chłopaki są jednym z najlepszych koncertowych składów w kraju.
Wake up and scream hell yeah!
Get up and scream hell yeah!
Stand up and scream hell yeah!
Like you never did before!
Niełatwe zadanie zostało zatem postawione przed następną gwiazdą festiwalu. O Hunterze, który wystąpił podczas SDL jako przedostatni band nie chciałbym jednak pisać zbyt wiele. Trudno jest zrozumieć mi bowiem fenomen zespołu, który po swoim koncercie raczy swoich fanów hitem „Bałkanica” zespołu Piersi. Przejdźmy zatem do wielkiego finału Summer Dying Loud, czyli koncertu Riverside.
O ile umieszczenie w line-upie Dezertera pomiędzy Blindead a Decapitated uważam za nieszczególnie udany pomysł, to koncert warszawskich mistrzów progresywnego rocka i metalu był strzałem w dziesiątkę. Lato straciło głowę przez Decapitated, a za sprawą Corruption może szukać jej teraz w piekle. Dzięki Riverside miało natomiast okazję by zastanowić się nad sobą podczas muzycznych wycieczek kwartetu Duda i spółka. Czasu było sporo, wszak ich kompozycje odbiegają od radiowego czasu 3:30.
Drodzy Czytelnicy, jeśli mieliście okazję zawitać do Aleksandrowa Łódzkiego, to pamiętajcie by zrobić jak najwięcej pozytywnego hałasu dla Summer Dying Loud. W przypadku absencji na tej imprezie radzimy nie chwalić się tym w towarzystwie, gdyż trochę wstyd przegapić taki event. Do organizatorów zwracamy się natomiast jedynie z drobną uwagą – konwencja „loud” nie sprzyja przeprowadzaniu wywiadów, więc może warto zatroszczyć się o zorganizowanie odpowiedniego ku temu lokum. Z Vaderem i Behemothem chętnie porozmawiamy za rok. Kto bowiem może przywieźć ścięty łeb z powrotem do Aleksandrowa?
Autor: Piotr Wasilewski
Rolę redakcyjnego kolegi skutecznie pełni Bartek Pietrzak.