Decapitated świętuje XX-lecie działalności! Trudno uwierzyć, że to już 20 lat. Przecież to wciąż tak młodzi ludzie. Najstarszy w składzie i jedyny oryginalny członek zespołu, gitarzysta Wacław „Vogg” Kiełtyka, ma ledwo 35 lat. O deathmetalowcach z Krosna zrobiło się głośno, gdy byli jeszcze nastolatkami. Młody wiek i zaawansowane umiejętności sprawiły, że zespół szybko zyskał zainteresowanie na całym świecie, stając się tym samym jednym z najbardziej popularnych polskich zespołów na międzynarodowej scenie. Za wszystkim stoi oczywiście znakomita muzyka. Brutalna, pełna imponujących pomysłów aranżacyjnych, z ogromnym potencjałem koncertowym. Droga zespołu do miejsca, w którym jest obecnie nie była usłana różami. Traumatyczne wydarzenia z października 2007 roku na zawsze pozostaną w pamięci fanów i samych muzyków. Wypadek samochodowy i śmierć perkusisty Witolda „Vitka” Kiełtyki oraz poważne obrażenia wokalisty Adriana „Covana” Kowanka zastopowały karierę Decap w momencie, gdy nabierała ona największego rozpędu. Po hibernacji w latach 2007-09, mimo zmian w składzie, Decapitated odnosi kolejne sukcesy. Świadczą o tym dwie dobrze przyjęte płyty, Carnival is Forever oraz Blood Mantra, liczne trasy koncertowe, krajowe oraz zagraniczne w towarzystwie Meshuggah, Behemoth, Soulfly, Suffocation, czy Lamb Of God. Ponadto występy na wielkich festiwalach. W świetnej dyspozycji, z zapasem zabójczych koncertowych hitów w repertuarze, Decapitated zmieliło Polskę na XX-lecie w takim stylu, jaki oczekuje się od grupy tego formatu. Na trasie obejmującej 14 miast towarzyszyło im Corruption, Antigama i Vervrax.
Gdy dotarłem na miejsce pierwszy support, Vervrax, kończył właśnie swój występ. Zdążyłem dosłownie na ostatnie 30 sekund i zrobiłem jedno zdjęcie. Ciężko ocenić występ załogi z Iławy, prezentującej muzykę z pogranicza metalcore’a, heavy i thrash metalu na tej podstawie. Publiczność pożegnała ich ciepło, a sam zespół wyglądał na szczęśliwy. Od początku frekwencja pod sceną była zadowalająca.
fot. Łukasz Popławski
Na szczęście zdążyłem na Antigamę. Działający od 2000 roku warszawski skład, odważnie łączący death metal z grindcorem już dawno zbudował swoją pozycję na scenie, a takie albumy, jak Resonance, Meteor, czy The Insolent potwierdzają jego klasę. Antigama na żywo to istny wulkan energii, o czym nie raz się przekonałem. Po wejściu na scenę wokalista Łukasz Myszkowski zbadał otoczenie przy użyciu latarki. Gdy wystartowali zaczęło się szaleństwo. Załoga cisnęła ostro, a uwagę zgromadzonych wokalista skupiał swoim nietuzinkowym zachowaniem. Kulił się, dostawał drgawek i ataków obłędu, żeby chwilę później spokojnym głosem, kulturalnie dziękować i zapowiadać kolejne utwory. Można było również przyjrzeć się imponującej pracy Pawła „Pavulona” Jaroszewicza, chyba najbardziej zapracowanego perkusisty polskiej sceny ekstremalnej. Ciężko zliczyć kapele, w których gra lub grał. W Antigamie, gdzie zarówno szybkość, jak i technika mają znaczenie, bębni od kilku lat i oby tak pozostało. Energetyczny koncert mijał w bardzo pozytywnej atmosferze, a publiczność była wyraźnie zadowolona. Pochwały należą się za brzmienie – mięsiste i czytelne. Usłyszeć można było między innymi Flies, Stop The Chaos, The Insolent, Randomize the Algorithm czy Eraser. Bardzo udany występ, bo Antigama przyzwyczaiła, że słabych nie daje.
Następnie scenę opanowali panowie z Corruption – polscy królowie hardrockowo-stonerowego grania. Im również za bębnami towarzyszył wspomniany wcześniej Pavulon, lecz teraz już na luzie, bez bicia rekordów prędkości. Przed entuzjastycznie nastawioną publicznością zespół zaprezentował dobre show, muzycznie utrzymane w stylu amerykańskich klasyków, jak Kyuss czy Black Label Society. Poleciały numery z Bourbon River Bank oraz Devil’s Share. Nie zabrakło uprzejmości i żartów ze sceny. Brakowało tylko butli whisky albo przynajmniej ja jej nie zauważyłem. W drodze do baru udało mi się za to dostrzec w tłumie prawie cały skład Acid Drinkers, którzy okazali się być gośćmi gospodarzy. Corruption solidnie rozruszał publiczność i przygotował na główne danie wieczoru.
Gdy Decapitated uderzyli pierwszym numerem podłoga w klubie zadrżała. Brzmienie miażdżące, ciężkie i selektywne. Oświetlenie piękne i zróżnicowane, a repertuar zaprezentowany przez ekipę Vogga – wyborny! Pod sceną rozpoczęło się szaleństwo, które trwało przez cały koncert. A było przy czym szaleć, bo jak przystało na jubileuszowy koncert, pojawiły się utwory ze wszystkich albumów w dyskografii grupy. Były genialne Day 69 i Post(?)Organic z być może największej płyty Decap Organic Hallucinosis. Lying And Weak z The Negation, 404 z Carnival Is Forever. Z jedynki tytułowy Winds Of Creation i Ways To Salvation, a z Nihility poleciały Mother War oraz obowiązkowo Spheres Of Madness, który zabrzmiał wyjątkowo potężnie. Nie zabrakło też numerów z ostatniej płyty Blood Mantra, które na żywo sprawdzają się doskonale, zwłaszcza Nest, czy najszybszy na płycie The Blasphemous Psalm To The Dummy God Creation. Forma zespołu była tego wieczoru niezwykle wysoka, a radość z grania dostrzegalna gołym okiem. Zwłaszcza Vogg sprawiał wrażenie zadowolonego bardziej, niż zazwyczaj. No i grał znakomicie, jak zawsze z niezwykłą swobodą panując nad gitarą. Rasta to rasowy frontman, który umie porwać publiczność. Hubert Więcek, świetny gitarzysta znany z Banisher i Redemptor, dobrze sprawdza się w roli basisty, a Michał Łysejko to istny perkusyjny terminator, z każdym rokiem coraz skuteczniejszy. Publiczność zgotowała załodze Decapitated wspaniałe przyjęcie, odśpiewano też obowiązkowe „100 lat”, a zespół aż dwukrotnie bisował. To był znakomity, wyczerpujący i sycący koncert.
Decapitated rośnie w siłę i zapewne jeszcze nie raz pokaże swoją wielką klasę, na co będę niecierpliwie czekał. Pozostaje życzyć zespołowi zdrowia, determinacji i oby żadne przeszkody nie stanęły im na drodze do kolejnych sukcesów wydawniczych i koncertowych. No i kolejnych równie udanych jubileuszy.
Tekst i zdjęcia: Łukasz Popławski