W marcu 2016 roku The Rolling Stones po raz pierwszy w ponad 50-letniej karierze zagrali na Kubie. Występ reklamowany jako „pierwszy rockowy koncert” na tej wyspie (co nie jest prawdą, bo grało tam choćby Audioslave) był darmowy i zgromadził podobno 1,2 miliona ludzi. To wielkie wydarzenie przyciągnęło tłumy także do Multikina, gdzie odbyły się premierowe pokazy sfilmowanego koncertu.
25 marca to data, która przejdzie do historii nie tylko na Kubie. Po ociepleniu stosunków między tym krajem a zgniłymi, kapitalistycznymi Stanami Zjednoczonymi po raz pierwszy okazję do występu zwęszyli tam słynni Rolling Stonesi. Co prawda nie są oni Amerykanami, ale są przecież doskonałymi symbolami rozwiązłego, zachodniego stylu życia. Sami muzycy byli jednak bardzo podekscytowani możliwością występu, co wyrazili w krótkiej rozmowie na początku projekcji. Mick Jagger, Keith Richards, Charlie Watts i Ronnie Wood zasiedli obok siebie by odpowiedzieć na parę pytań, co zostało zarejestrowane jedynie na potrzeby pokazu kinowego. Miły gest, który uczynił ten wieczór jeszcze bardziej wyjątkowym. Przy okazji widzowie mogli przekonać się, że cichy i nieśmiały Charlie Watts jest obdarzony niesamowitym poczuciem humoru i swoimi tekstami potrafi zgasić nawet takich luzaków, jak Jagger i Richards. Po paru migawkach z przygotowań do koncertu przyszedł czas na właściwą część wieczoru.
Stonesi w ostatnich latach chętnie rejestrują swoje koncertowe wyczyny – nie tak dawno pojawił się przecież film „Sweet Summer Sun” z równie wielkiego koncertu w Hyde Parku. Oprócz tego zespół wypuszcza coraz to nowe edycje swoich archiwalnych dokonań. Od 2011 roku ukazało ich się już około dziesięciu. Wracając jednak do teraźniejszości, koncert na Kubie przypomina wspomniany show z Londynu – podobna scena z wybiegiem i tłum ludzi. Lista piosenek została zmodyfikowana – zabrakło nowszych utworów, a grupa postawiła na prawdziwe „best of”. Muzycy zaczęli od mocnego uderzenia w postaci „Jumpin’ Jack Flash” od razu rozgrzewając entuzjastycznie reagującą publiczność. Dalej wybrzmiały między innymi „It’s Only Rock n’ Roll”, „Out of Control”, „Angie”, „Paint It Black” czy „Sympathy For the Devil”, czyli przebój za przebojem. Jak zwykle swoje pięć minut otrzymał Richards wykonując „You Got the Silver”. Świetnie wypadło równeiż „Gimme Shelter” z Jaggerem w duecie z wokalistką z chórku. Rzeczywiście panowie są wspierani na scenie przez doskonałych muzyków, m.in. basistę Darryla Jonesa. Na bis „You Can’t Always Get What You Want” z gościnnym udziałem kubańskiej grupy wokalnej Entrevoces oraz nieśmiertelne „(I Can’t Get No) Satisfaction”.
Pisząc o tym, co dzieje się na scenie nie można nie wspomnieć o formie samych Stonesów. Pomimo, że najstarszy z nich – Charlie Watts – ma już 75 lat, cała czwórka wciąż trzyma się niesamowicie. Co prawda widok 75-letnich „zasuszonych dziadków” w kwiecistych koszulach tańczących na scenie dla niektórych może wyglądać już dość komicznie (śmiechy podczas koncertu również były, ale raczej życzliwe), ale nie sposób nie podziwiać ich za to, że w dalszym ciągu są w tak doskonałej kondycji. Szczególnie Jagger zachowuje się tak, jak za swoich młodzieńczych lat – tańczy, kręci tyłkiem i biega wzdłuż kilkudziesięciometrowej sceny bez jakiejkolwiek zadyszki. Być może legendarny pakt z diabłem naprawdę został podpisany? W każdym razie – rock and roll żyje dalej i ma się dobrze. Tak długo, jak dobrze będą się mieli The Rolling Stones.