Nie ma, że boli – gdy do miasta wpadają chłopaki z Terrordome, ruszyć tyłek po prostu wypada. Zwłaszcza, że ich tegoroczna trasa Morbid Intoxicunts zapowiadała się wyjątkowo smakowicie. Dira Mortis to w światku polskiego death metalu marka uznana a brazylijskie Chaos Synopsis to (co wiem już dziś) kosi aż miło. Do tego, last but not least, poznański Interceptor. Z chłopakami znamy się nie od dziś, piwerko niejedno zdarzyło się obalić, do tego coraz śmielej poczynają sobie na scenie – zdążyli już zagrać przed Testerem Gier czy Deathinition. Muzycznie i towarzysko nastawiłem się zatem na udany wieczór.
I kurde nie zawiodłem się. Byli prawie wszyscy, którzy mieli być a zespoły spisały się na medal.
Jakieś nicponie mogły ogołocić salkę Interceptora ze sprzętu, ale ducha pozbawić ich nie zdołali – na żywo dalej roztaczają nieodparty urok swoim entuzjazmem do łojenia żwawego jak pląsy sarenek na łąkach lasów i borów. Nowy perkusista wpasował się znakomicie a występ, poza jednym dość bolesnym rozjazdem, przebiegł bez zarzutu. Chociaż to może kwestia tego, że zająłem miejsce przy konsoli, niektórzy narzekali bowiem na nagłośnienie. Wyraźnie widać, że Elizjum, po którym odbywają w ostatnich miesiącach trasę, jest już dla nich za małe i nadchodzi pora występów na prawdziwej scenie. Czego im i ludziom mającym tego słuchać życzę. (Koniec materiału sponsorowanego)
Dira Mortis od początku zdawała mi się zbyt ciężkim elementem tego zestawu, ale z zadania zagrania pomiędzy rozhasanymi poznaniakami i ciężko chłoszczącymi Brazylijczykami wywiązali się wzorowo. Uwielbiam słuchać ich „Psalms of Morbid Existence” bo to kawał siarczystego death metalu zagranego z podziemnym sznytem. Znaczną część występu przegadałem ze znajomymi w sali obok, ale przy takim graniu nie sposób czasem zawiesić głos i pokontemplować nad potęgą dźwięków. Kto nie zna, niech jak najprędzej poznaje.
Kierowane przez Zbyszka (jak życzy sobie być nazywany zakochany w naszym kraju lider) Cavalerę (jak ja go, z racji podobieństwa fizycznego, ochrzciłem) Chaos Synopsis to formacja, której mieli już okazję posmakować fani nadwiślańskiego thrashu – gdy nagrali splita z TRDM. Studyjna wersja ich materiału z tego krążka nie porwała mnie tak, jak krakowskie maczety a reszty dorobku nie znałem. Jednak na żywo zabrzmiało to dużo lepiej – był ciężar riffów, było wydarcie, były energia i ogień. Zamorscy przybysze pozostawili serducho na „scenie” Elizjum i zdecydowanie zachęcili do poznania ich studyjnego dorobku.
Wreszcie TRDM, czyli klasa sama dla siebie i uznana marka. Gwaranci soczystego, ostrego jak maczeta thrashu i tym razem nie zawiedli. Kolejne kawałki witałem z szerokim uśmiechem, niczym starych znajomych. Wygrali moje serduszko tego wieczoru potężnym „Cross Over Cracow (Poznań)” oraz „Back to the 80s”. Dwa rewelacyjne hymny, których nie da się nie zaśpiewać razem z nimi. No piękna sprawa po prostu. Ze sceny polało się piwko, pod sceną trwały walki, ja machałem głową. Jeśli gdzieś na świecie krzesano w tym czasie ze sceny bardziej witalny metal, to powinni szybko opatentować to jako metodę budzenia umarłych. Dla takich właśnie kapel zaadaptowano do opisywania muzyki metalowej określenie „czad”.
Potem jeszcze długie rozmowy i podróż pod kołderkę. Udany metalowy metalowy koncert, udany metalowy wieczór.