Już po pierwszych zapowiedziach czułem sporą ekscytację tą trasą. Christ Agony, przy których lata temu stawiałem pierwsze, nieśmiałe kroki w black metalu wrócili w zeszłym roku z naprawdę solidną płytą! A do tego towarzyszy im ścisła czołówka wydawnicza zeszłego roku – to nie mogło nie wypalić. Podśpiewując radośnie refren „First Wave Black Metal” ruszyłem do Bazyla w tę styczniową noc cudów (siedemnastominutowa „obsuwa wsteczna”!) i zacząłem wypatrywać pierwszej gwiazdy.

Nie musiałem długo czekać – gdy tylko dotarłem na salę, ze sceny polał się ogień miotany przez komando Tymka. Oto Ragehammer! Natarli ostro, zaczęli bowiem od „Ragehammer Rising” i nawet na moment nie zwolnili tempa (ba, wręcz docisnęli gazu – bo jednak kawałki z długograja pasują mi nieco bardziej od tych z demówki), pokazując, że na niwie czarnego jak dzieje ludzkości thrashu nie mają nad Wisłą równych. Kolejne kawałki już od premiery „The Hammer Doctrine” mają status przebojów – „Unleash the Dogs”, „I Am The Tyrant” czy wspomniane, od dawna siedzące mi w głowie „First Wave Black Metal”. Całość przeplatana charyzmatyczną konferansjerką Tymka, który próbował zaktywizować wyjątkowo niemrawą tego wieczoru publikę – jak zawsze pozamiatał „Wróg”, podczas którego wokalista solidnie poobrażał zgromadzonych pod sceną i znowu niepodzielnie zarządził za mikrofonem. To nie jest wałek, którego się słucha – do tego zdziera się gardła. Po raz pierwszy w życiu miałem okazję przekonać się, że na żywo Młot miażdży z mocą jeszcze większą, niż w studiu – i już marzę o powtórce.

O Thy Worshiper słyszałem wiele – ich nowa płyta jak najbardziej do mnie trafiła, na żywo jednak podobno nie przekonywali. Postanowiłem zweryfikować tę teorię, zająłem miejsce pod sceną i trafiłem w sam środek tego onirycznego doznania, jakim jest Twój Wyznawca na żywo. Dźwięki sączyły się leniwie, owijały słuchaczy, kołysały by zaraz ukąsić przyspieszeniem czy ryknięciem. Niczym wygłodniały wilk krążyłem po sali i obserwowałem scenę, na której działo się to misterium. Z czasem, z bólem przyznaję, koncert zaczął się dłużyć a czar stopniowo uleciał. Dramaturgia zaczęła z początku nieśmiało, potem już bez jakichkolwiek ceregieli, siadać. Na pewno TW wypadłoby lepiej w krótszym show, najdoskonalszym zaś sposobem na obcowanie z nimi pozostaje jednak nadal domowe zacisze.

Dla mnie tego dnia gwoździem programu był Ragehammer, ale Christ Agony to Christ Agony – black metal z najwyższej półki i garść wspomnień. Te falami wracały, gdy z tyłu sali obserwowałem Cezara i Reyasha odpalających kolejne petardy pokroju „Moonlight” czy „Mephistospell” i cieszących się reakcją widowni. Znakomite nagłośnienie pozwalało cieszyć się zarówno starymi, kultowymi kawałkami, jak i nowym materiałem, który dobitnie świadczy o tym, że stara, dobra Agonia powróciła w naprawdę bardzo dobrym stylu. Kawał historii polskiego black metalu – aż chciało się, by zostali na scenie chociaż chwilę dłużej, by zagrali jeszcze coś…
