Traffic Junky to pochodząca z Olsztyna, na pewno dobrze znana kapela wśród rodaków obracających się w klimatach hard rocka i stoner metalu. W wypadku ”Desert Carnival” nacisk idzie zdecydowanie na to drugie. Sam zespół powstał niedawno, bo w 2013 roku, a na swoim koncie mają już dobre kilkadziesiąt koncertów. Występowali między innymi z takimi kapelami jak Nazareth, Don Airey & Band, Scorpion Child, czy Acid Drinkers. Doceniani są przez fanów jak i zarówno przez krytyków muzycznych, a ponadto uzyskali wiele nagród z zakresu muzyki metalowej oraz rockowej. Pomimo tak krótkiego okresu funkcjonowania na scenie chłopaki nie próżnowali i udało im się wydać już dwie EPki, a premiera ich pierwszego, pełnoprawnego, długogrającego albumu odbędzie się 14 października. Czy zespół zasługuje na uznanie fanów i czy być może ma szansę zabłysnąć na szerszą skalę? Zapraszam do lektury!
Odgłosy kruków, dzwony i kareta nadjeżdżająca przez pustynne pustkowia. Takie odgłosy wprowadzają nas w klimat pierwszego utworu, czyli 9-minutowego 'Man Behind The Sun’. Następnie słyszymy niepozorne, przytłumione piski przechodzące i uderzające z kopyta brudnym stonerowym riffem. Czuć brud, zapach jaranego zielska i pył tytułowej pustyni. Te uczucie nie będzie nas odstępowało chociażby na krok podczas słuchania tego albumu. Na wszystko dodatkowo wpływa doskonale dobrany wokal Darka Krasowskiego, jego czyste i zawijane wokalizy idealnie wpasowują się w stonerowe kanony. Wokalista spełnia swoje zadanie perfekcyjnie, a jego głosową rasowość doceni każdy fan sceny rockowej . Warto wspomnieć też o linii basowej, którą doskonale możemy usłyszeć podczas chwytliwych zwrotek. Ostatnią rzeczą, na którą trzeba zwrócić uwagę to stara, dobra hard rockowa solówka – muzycy spełniają swoje zobowiązania. Kawałek jest doskonałym wyborem do umieszczenia na początku krążka, ma to coś co docenią metalowi fani, a dodatkowo przykuje uwagę bardziej mainstreamowych słuchaczy. Krótko mówiąc, prawdziwy killer.
’The Ones That We Want’ zaczyna się dużo ciężej i z większym przytupem. Riffy są równocześnie przybrudzone i nowoczesne, nie można ich nazwać innowacyjnymi, ale z pewnością jest to światowa liga brzmieniowa. Bardzo przyjemnym motywem jest przyciszenie i przytłumienie instrumentów w momentach, gdy na główny plan wchodzi wokal. Potęguje to wrażenie głębokiego 'amerykańskiego’ wokalu Darka i daje mu większe pole do popisu. Perkusja dobrze współpracuje z gitarami, a te dosłownie co chwilę zaskakują świeżymi porcjami pustynnych riffów.
Wyraźna partia perkusyjna Filipa Zawadzkiego rozpoczyna popisowe 'Dignity’. Słychać, że w tym kawałku artyści chcieli pochwalić się swoimi umiejętnościami. Wszystkie instrumenty mają tu własne momenty, a refren jest jednym z najlepszych na płycie. Chwytliwy, bardziej melodyczny, a jednak zrobiony z przysłowiowym jajem. Utwór ma bardziej pobudzający charakter, mniej tu brudu, a więcej wspomnianej melodyczności, solówki w pełni ujawniają talent gitarzysty, Pawła Rychty, obdarzonego już kilkoma nagrodami za tytuł 'najlepszego gitarzysty”.
Bardziej rockowo i egzotycznie rozpoczyna się ’Desert Carnivale’, na początku mamy wrażenie jakoby miałby być on w pełni instrumentalny. Po chwili do wszystkiego dołączony zostaje wokal i jak się okazuje. Zabieg ten był przemyślany, kawałek brzmi bardzo wyraźnie i radiowo. Dosłownie, gdyby chłopaki nie należeli do sceny undergroundowej to ten utwór miałby duże szanse znalezienia się na listach przebojów w polskich radiach.
Znany wam jest termin ”drone”? Jeśli lubicie tego typu eksperymenty i brud to ’Life After Life’ jest przeznaczony wprost dla was. Gitary mocno wibrują i dopełniają się z wokalem. Kiedy już zostajemy przygnieceni panującym klimatem musimy znów powstać na równe nogi, bo niespodziewanie riffy przyśpieszają i zmieniają się prawie w stonerową wersję thrashu. Docenić w tym miejscu musimy kompozycję, złożoność tego kawałka daje do zrozumienia, że Traffic Junky to muzycy wszechstronni i nie wiercą dziury w jednym gatunku. Nie dość, że dostajemy wcześniej wspomniane motywy to ”życie po życiu” posiada także trzecią fazę. Nienaganną i stonowaną, zapadającą w ucho na długi czas.
Kolejny na ring wbiega rozwścieczony 'Hercules’. Agresywny i mocno siedzący w rock and rollu refren sprawia, że aż chce nam się skakać w rytm muzyki. Tu z kolei zespół zaserwował nam efekt odwrotny niż w poprzednim kawałku i po tym jak już zmęczymy się skakaniem dostajemy dużo spokojniejszy fragment, podobny do poprzednich motywów, ale jakby jeszcze bardziej stonowany i nie starający się wypchać przed resztę albumu. Nasz 'Hercules’ jest mniej charyzmatyczny niż jego poprzedni koledzy.
Mocnym i głębokim wokalem rozpoczyna się dostępny przedpremierowo ’Evil Woman’. Tu znów powraca pustynny klimat, przy tym złożonym, egzotycznym utworze zostajemy wgnieceni w litosferę. Brzmi jakby był złożony z samych najlepszych motywów, jakie muzycy skomponowali na potrzeby krążka. Mamy tu wszystko czym zostaliśmy uraczeni wcześniej, ale w jeszcze bardziej pustynnej otoczce. Od ciężkich uderzeń gitar, po bardzo chwytliwe i szybkie momenty. Wokalista pokazuje pazur, a reszta zespołu pokazuje swój talent, wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Ta mieszanina poprzednich uroków albumu nie bez powodu została udostępniona przed premierą dla większej rzeszy fanów.
”In The City of Lost Souls” rozpoczyna gitarzysta wraz z basem Dominika Piechowskiego. Dodajemy do tego wokal i otrzymujemy nagle iście stonerową balladę. Zabieg interesujący, a w dodatku udany. Mamy szansę dokładniej wsłuchać się w to co oferuje nam Darek, sama jego barwa zasługuje na wyrazy uznania, a to co z nią robi to całkiem inna sprawa. Muzyk wspina się na wyżyny swoich możliwości. Wątpię, aby ktokolwiek był w stanie podważyć wielkość jego, można powiedzieć, kowbojskiego, pełnego wdzięku głosu.
Po melancholijnym zwolnieniu jasnym jest, że chłopaki zaserwują nam mocniejsze dźwięki, do tego zagrane szybko i z impetem. Taki jest właśnie 7-minutowy 'Little Boy’. Rozbudza nas po poprzednim kawałku, a jednocześnie powoduje u nas lekkie zdziwienie. W pewnym momencie utworu to bas przejmuje pałeczkę i zaczyna się można by rzec, bardziej progresywna część ”małego chłopca”. Porównując jednak do reszty krążka, należy od do skromnej grupy średniaków, ciężko jest powiedzieć o nim cokolwiek więcej, bo nie zachwyca on niczym specjalnym, a jednocześnie nie odrzuca. Ot po prostu dobry kawałek ze stajni Traffic Junky.
Przedostatni 'One Shot One Kill’ wypełnia lukę powstałą po poprzednim utworze. Riffy przypominają te z pierwszej połowy płyty i są bardziej nastawione na chwytliwość, potęguje to dodatkowo wyrazisty refren ze słowami tytułowymi wyeksponowanymi na pierwszy plan. Skojarzenia ze sceną grunge’ową jak najbardziej na miejscu, w latach 90 kawałek mógłby stać się hitem listy przebojów. Z drugiej strony muzycy eksperymentują z gitarowymi brzmieniami, a na skutek tego w drugiej połowie utworu niektóre fragmenty i solówki brzmią niczym rasowe Deep Purple z okresu ”Burn”.
Finalnie dochodzimy do ’Becky’. Dobrze wieńczącego album, stricte rockowego kawałka. Panuje wrażenie, że już to wszystko słyszeliśmy i gdy z lekka jesteśmy zawiedzeni, że nie dostaniemy żadnych nowych przykuwających uwagę motywów uderza druga połowa naszej 'Becky’. Instrumentalny pokaz gitarzysty w maksymalnie mistrzowskim poziomie. Ostatniej długo trwającej solówki nie da się opisać, musicie to po prostu usłyszeć.
”Desert Carnivale” to album idealny dla fanów stonerowych brzmień, ale nie tylko. Utwory są wykonane w taki sposób, aby przyciągnąć jak największą rzeszę słuchaczy tym samym nikogo nie urażając. W nowym albumie Traffic Junky każdy znajdzie coś dla siebie. To płyta dla ludzi tęskniących za starym klimatem lat 70-tych, dla weteranów ciężkich brzmień jak i społeczności mainstreamowej. Dla wszystkich, którzy mają jakiekolwiek pojęcie o muzyce. Chłopaki pokazują, że mają niesamowity talent i włożyli dużo pracy w to, aby wydać tak dopieszczony album. Płyta nie ma zastojów i słucha się jej dobrze o każdej porze, niezależnie od naszego humoru. Przyrzekam, że po przesłuchaniu tego krążka riffy na długo pozostaną w waszych głowach i czasami nawet nieświadomie będziecie w stanie je nucić. Trudno uwierzyć w to, że to na naszym rodzimym poletku wychodzą takie perełki jak ta. Traffic Junky to koneserzy gatunku i flagowa pozycja dla fanów stoneru na polskim rynku wydawniczym.
02. The Ones That We Want
03. Dignity
04. Desert Carnivale
05. Life After Life
06. Hercules
07. Evil Woman
08. In The City of Lost Souls
09. Little Boy
10. One Shot One Kill
11. Becky
Wyro(c)k
0-10 Sad But True
11-20 Bad Reputation
21-30 Wild Thing
31-40 Satisfaction
41-50 Another Brick in the Wall
51-60 Proud Mary
61-70 Highway to Hell
71-80 2 Minutes to Midnight
81-90 Ace of Spades
91-100 Master of Puppets
- Pierwsze wrażenie9
- Instrumentarium9.1
- Brzmienie7.9
- Wokal8.6
- Klimat9.3
- Repeat Mode9