Muzycy Rage Against the Machine, zmęczeni niezdecydowaniem Zacka De la Rochy, po latach wydawniczej posuchy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Zaangażowali przed mikrofon aż dwie legendy rapu i wydali nowy album. Zack tymczasem może żałować, że nie zaufał kolegom, zapewne nie wierząc, że są w stanie stworzyć coś na miarę klasycznych dokonań RATM. Czy był w błędzie?
Ostatni studyjny album z premierową muzyką Rage wydali w 1999 roku. Rok później zespół pożegnał się jeszcze płytą z coverami, „Renegades”, i rozpadł na parę lat. Przez prawie dwie dekady co prawda dochodziło do reaktywacji i tras koncertowych, ale muzycy nigdy nie nagrali nowego materiału, jakby bojąc się zmierzyć ze swoją legendą. W końcu Morello, Commerford i Wilk, którzy przecież przez ten cały czas dalej ze sobą grali chociażby w Audioslave uznali, że na studyjną współpracę z Zackiem nie ma co czekać w nieskończoność. Pomoc znaleźli w świecie rapu – Chuck D z Public Enemy i B-Real z Cypress Hill zasilili nowy skład i tak powstał projekt Prophets of Rage. I dobrze się stało – w końcu muzycy RATM mają dopiero pięćdziesiątkę na karku i zapewne nie chcą już do końca życia występować z pozycji dinozaurów, którzy ostatnią znaczącą rzecz nagrali przed naszą erą.
Prophets of Rage można nazwać właściwie kontynuacją Rage Against The Machine. Już sama nazwa nasuwa jednoznaczne skojarzenia, a i muzycznie, i tekstowo jest to młodszy bliźniak grupy z Zackiem na pokładzie. Zaczyna się radykalnie, jak na znajome poglądy członków zespołu przystało. 'Radical Eyes’ to porządny riff, jak zwykle bezbłędna sekcja rytmiczna i brutalny wokal Chucka D, którego w refrenie wspiera B-Real. Teksty krążą wokół niesprawiedliwości społecznej, wykluczenia, korupcji, czyli wszystkiego tego, do czego przez lata panowie nas przyzwyczaili. Wzorowym przykładem jest 'Unfuck the World’, który jako pierwszy promował niewydany jeszcze album. Spece od tłumaczeń filmów przełożyliby pewnie tytuł jako 'Uczyńmy świat lepszym’. Proste hasła „Bez nienawiści/Pieprzyć rasistów/Puste twarze/Czasy się zmieniają/Jeden naród/Zjednoczenie/Wibracja/Naprawmy zjebany świat” zostały wsparte równie dosadnym teledyskiem. Estetyka i przekaz Prophets of Rage wywołuje skrajne emocje, tym bardziej w dzisiejszym świecie podzielonym na patriotyzm zmierzający coraz bardziej w stronę nacjonalizmu i „złych lewaków”, których nadmierna tolerancja każdej najdziwniejszej rzeczy jeszcze bardziej nakręca tę pierwszą grupę. Dyskusja chociażby pod filmikami na YT wciąż trwa, czym chyba Prorocy osiągają swój cel – zmuszają do myślenia, poszukiwania i wyrobienia sobie zdania na ważne społeczne tematy. Oczywiście przesadą jest śpiewanie o jedności, a następnie namawianie do rewolucji za pomocą przemocy, co ostatnio uczynił Tim Commerford w jednym z wywiadów:
Kiedy widzę protesty i nie dzieje się nic brutalnego, jestem trochę zawiedziony. Chcę, by ludzie byli brutalni. Nie chcę zwolenników supremacji białych i zostać przejechanym, ale chcę, by ludzie na protesty przychodzili z kijami bejsbolowymi. Tego chcę. Tego rodzaju protesty doprowadzają do zmian.
Cóż, żeby zrobiło się trochę milej i bardziej pokojowo, w 'Legalize Me’ wokaliści proponują legalizację marihuany w pozostałych stanach Ameryki. Utwór znów wsparty jest bardziej funkowym, niż hardrockowym riffem w typie 'Sleep Now in the Fire’. Podobny klimat panuje też w 'Take Me Higher’, chyba najbardziej hiphopowym numerze na płycie oprócz krótkiego 'The Counteroffensive’, w którym swoje trzydzieści parę sekund ma DJ Lord, także obecny w składzie, choć jak można było się przekonać podczas koncertu na Open’erze, za dużo do roboty w zespole nie ma. Większość kawałków to po prostu klasyczne Rage’owe granie z ciężkimi riffami i rapowaniem. Wyróżnić można jeszcze 'Living on the 110′ czy 'Hail to the Chief’ z Morello udającym swoją gitarą syrenę alarmową, podobnie zresztą jak w 'Fired A Shot’.
Przyznam, że byłem ciekaw co zaprezentują jeszcze muzycy RATM z nowymi wokalistami. Koncert na Open’erze był moim zdaniem naprawdę udany, choć wtedy muzycy nie chcieli jeszcze ujawniać za dużo z nowej płyty, więc repertuar został oparty o stare sprawdzone klasyki. Na debiutanckiej płycie zaskoczyło mnie to, że właściwie wszystkie piosenki trzymają dobry, równy poziom. W czasach Rage Against the Machine nie było to takie oczywiste. Mam to „szczęście”, że grupa pod wodzą Zacka nie była dla mnie jakimś wielkim objawieniem, gdzie każdy utwór był perfekcyjnym strzałem. Owszem, trafili w swój czas, na debiucie jest parę ponadczasowych utworów, ale w następnych latach zachwycali jedynie pojedynczymi kawałkami. Tym samym myślę, że mogłem podejść do albumu Prophets of Rage bardziej na trzeźwo, bez uprzedzeń i okazał się on rzeczą, która potrafi zatrzymać na dłużej. Pomijając to, czy zgadzam się z ich poglądami czy nie, pod względem muzyki i ładunku energii jest to jedna z lepszych płyt tego roku. Przydałby się jakiś klubowy koncert w Polsce, tym razem już z zupełnie autorskim repertuarem, by zweryfikować tę opinię.
02. Unfuck the World
03. Legalize Me
04. Living on the 110
05. The Counteroffensive
06. Hail to the Chief
07. Take Me Higher
08. Strength in Numbers
09. Fired a Shot
10. Who Owns Who
11. Hands Up
12. Smashit
Wyro(c)k
0-10 Sad But True
11-20 Bad Reputation
21-30 Wild Thing
31-40 (I Can't Get No) Satisfaction
41-50 Another Brick in the Wall
51-60 Proud Mary
61-70 Highway to Hell
71-80 2 Minutes to Midnight
81-90 Ace of Spades
91-100 Master of Puppets
- Pierwsze wrażenie7
- Instrumentarium8
- Wokal8
- Brzmienie8
- Repeat mode7