Ostatnimi czasy polska scena muzyczna skutecznie uciera marudnego nosa wszystkim leniwym melomanom, którzy uparcie twierdzą, że nie mają czego słuchać. Klimatyczny Vidian, folkowy Percival Schuttenbach, brutalny Inverted Mind to tylko niektóre z ostatnio przez nas recenzowanych przykładów solidnych porcji headbangingu i dobrych riffów, a w najbliższych miesiącach będziemy wypatrywać jeszcze nowego krążka Luxtorpedy czy Blindead. Co jednak robić przez ten czas? Cóż, jedną z alternatyw okazuje się być Malchus oraz ich krążek „Dom Zły”.
Była to pierwsza moja styczność z zespołem, więc oczekiwania względem wkładanej do odtwarzacza płyty lawirowały w sferze abstrakcji. Nadzieje na świetny album były co prawda rozbudzone jak zawsze, jednak ręka wciskająca play nie drżała, a wyraz twarzy przypominał ten najbardziej zwyczajny. Miało się to oczywiście, jak się domyślacie, szybko zmienić. Pamiętacie album „Apatia” nagrany przez Pneumę? Przez wielu uznawany za absolutny klasyk ciężkiego grania, do dzisiejszego dnia opuszcza w dół dolną szczękę przy pomocy fal dźwiękowych. Wytnijcie teraz melodyjny wokal, wprowadźcie do kompozycji więcej przestrzeni i uczyńcie je bardziej progresywnymi, mniej groove’owymi. Brzmi to tak, jakby w celu uzyskania „Domu Złego” trzeba było „Apatii” zrobić kilka solidnych faceliftingów, jednak ciężko oprzeć się wrażeniu, że Pneuma zdaje się tu być dobrym punktem zaczepienia.
Jest więc ostro, dynamicznie i po prostu bardzo porządnie. Malchus na swoim najnowszym wydawnictwie sięga po starą, sprawdzoną taktykę zapełniając pierwszą połowę krążka utworami, które stały się już prawdopodobnie koncertowymi killerami, a na drugiej umieszczając swoje bardziej progresywne oblicze. Warto dodać, że w obu odsłonach formacja radzi sobie świetnie, a by nie być gołosłownym podam przykład. Trzeba mieć potężną charyzmę, by w czasach, w których scena metalowa jest zdominowana przez albumy anglojęzyczne porwać słuchacza utworem wykrzyczanym w jego ojczystym języku. Ta sztuka się niewątpliwie udała w utworze 'Dom Zły’ – kiedy Radosław Sołek wraz z wejściem głównego riffu krzyknął „Tak jest!” poczułem się jak u siebie – brakowało tylko dobrego trunku w ręce i tego, by następnym dniem tygodnia była sobota.
Z drugiej jednak strony kawałek 'Tripudium’ cechuje typowa dla muzyki progresywnej złożoność rytmiczna, która po kilkunastu minutach łojenia w poprzednich utworach zmusza słuchacza do wyrwania się z odrętwienia i przypomnienia sobie o tytule i wykonawcy słuchanego krążka. Podobnie '…Ale Nas Zbaw’ ucieszy każdego fana progresywnego deathu, a nie zapominajmy, że jeszcze przed chwilą nadrywaliśmy sobie mięśnie szyi headbangingując do otwierającego album utworu 'Wróg Nr 1′.Zarówno produkcji, jak i instrumentarium „Domu Złego” ciężko cokolwiek zarzucić. Chwilami Vaderowy wokal przenosi nas w czasie do niedawnej premiery 'Tibi Et Igni’, a mocniejsze fragmenty przypominają o wspomnianej już Pneumie. Album brzmi rewelacyjnie i selektywnie, a fakt iż za konsolą usiadła osoba doświadczona dodatkowo podnosi przyjemność słuchania najnowszego wydawnictwa Malchus.
Czy krążek ma jakieś wady? Większych nie stwierdzono. Nie jest to jednak dzieło przełomowe – po prostu na rynek trafił kawał dobrej, progresywnej muzyki napisanej ze smakiem, bez przesadnego patosu, zapraszania do nagrań orkiestry symfonicznej czy solistek śpiewających chórki. Czterech dobrze zgranych facetów po raz kolejny pokazało co im w duszy gra, a gra im coś, czego wielu może pozazdrościć. Nie zatrzęsiono sceną muzyczną, nie wywrócono progresywnego deathu do góry nogami, ale z pewnością dołożono kolejną cegiełkę w murze albumów, które nad wyraz godnie reprezentują polską scenę muzyczną. Marudy – łapcie, macie czego słuchać.
0-10 Sad But True
11-20 Bad Reputation
21-30 Wild Thing
31-40 Satisfaction
41-50 Another Brick in the Wall
51-60 Proud Mary
61-70 Highway to Hell
71-80 2 Minutes to Midnight
81-90 Ace of Spades
91-100 Master of Puppets
- PIERWSZE WRAŻENIE7
- INSTRUMENTARIUM8
- WOKAL8
- BRZMIENIE9
- REPEAT MODE7