Kolejna edycja imprezy No Reason To Live przeszła do historii, sprawność narządów słuchowych wróciła do normy, a człowiek zdążył ochłonąć i na spokojnie przeanalizować koncerty poszczególnych zespołów. A było na co popatrzeć i czego posłuchać.
Tym razem na scenicznych deskach łódzkiego Magnetofonu zaprezentowały się cztery ekipy: nasi sąsiedzi z południa, czyli słowacki Malokarpatan, pochodzący z USA Negative Plane i reprezentanci Polski: Outre i Odium Humani Generis.
Na szczęście delegacja z Bydgoszczy w liczbie osób czterech, w tym i ja, zagościła w klubie na czas, więc można było spokojnie obejrzeć występy wszystkich formacji, co mnie bardzo ucieszyło, bo lubię, że tak napiszę, mieć obraz całości. A pierwszą częścią tego obrazu był miejscowy Odium Humani Generis.
Nie miałem okazji słyszeć wcześniej twórczości łodzian – mają jedno demo wydane w zeszłym roku – także nie wiedziałem, czego dokładnie mogę się po nich spodziewać. Jednak widok muzyków uświadomił mi, z czym będę miał do czynienia. Corpse painty oraz gitarzyści w koszulkach Mayhem i Burzum to dość wyraźny sygnał dla publiczności, w jakiej stylistyce obraca się zespół i zanim zabrzmiały pierwsze dźwięki, trzeba było się zawczasu przygotować na „zimny” klimat. Na moje ucho, a raczej na dwa, bo jeszcze mam sprawne, kwartet porusza się po terenie, na którym swoje ślady zostawili: Darkthrone, Burzum, Carpathian Forest czy Mayhem. Momentami zalatywało mi też Dissection. Jak dla mnie plusem jest to, że grupa nie nastawiła się na granie wyłącznie „szybko i do przodu” tylko ma w swoim repertuarze utwory o różnym charakterze – są więc wolne, średnie i szybkie tempa. Z chęcią zapoznam się z ich demówką, jak i zawitam na koncert przy kolejnej nadarzającej się okazji, ponieważ ten, który widziałem, był dobry.

Następną częścią obrazu był również reprezentant Polski, a mianowicie krakowski Outre. Zespół w zeszłym roku wydał swój drugi album zatytułowany „Hollow Earth” pod banderą francuskiej Debemur Morti Productions. Ta niezależna wytwórnia ma pod swoimi skrzydłami m.in. In The Woods, Archgoat, Blut Aus Nord, Dirge czy Behexen toteż znaleźć się w takim gronie to nie byle co. Szefostwo Debemur Morti najwyraźniej dostrzegło potencjał Outre i dobrze się stało, albowiem krakowianie są świadomi tego, dokąd zmierzają i co chcą osiągnąć, a dzięki solidnemu wydawcy mogą się rozwijać. To się czuło podczas ich występu, w którego trakcie nieźle złoili tyłki. Ich black metal różnił się nieco od tego prezentowanego przez poprzedników – to raczej gęstsza i intensywniejsza muza. Mnie to granie przypasowało. Dodam, że image grupy doskonale współgra z dźwiękowym i tekstowym przekazem. Oglądając i słuchając Outre, odniosłem też wrażenie, że jest to zespół, który cały czas dąży do tego, żeby ich show było coraz bardziej widowiskowe – co zresztą do nich pasuje. Jeśli wszelkiego rodzaju sprzyjające warunki na to pozwolą, to kto wie, czy w przyszłości nie zobaczymy czegoś spektakularnego w wykonaniu Outre. Ja na to liczę i mam nadzieję, że tak się stanie.

Trzeci element obrazu stanowił Negative Plane także parający się black metalem. Muzyka tej formacji jest intrygująca, nieprzewidywalna i jednocześnie zagrana inaczej niż robi to wiele innych hord w tym gatunku, co sprawia, że NP pod tym względem z pewnością się wyróżnia. Dwaj gitarzyści, z czego jeden jest też wokalistą, wydobywali ze swoich instrumentów obłąkane dźwięki, kreując jakieś nawiedzone harmonie. Obaj często używali przy tym tappingu, jak i grali na pojedynczych strunach, tworząc antymelodie i nie kładąc nacisku na typowe riffowanie przez cały czas. Sekcja rytmiczna zaś dopełniła to soniczne szaleństwo za pomocą interesującej pracy basu i perkusji. Ponadto ta muza ma w sobie coś hipnotycznego i wprowadza człowieka w trans, przenosząc go do innego, surrealistycznego wymiaru. To doznanie potęgował dodatkowo wokal z pogłosem, który brzmiał tak, jakby wydobywał się z otchłani. Koncert Negative Plane to wyjątkowe przeżycie, aczkolwiek nie wiem, czy każdemu przypadnie do gustu ich twórczość – jest ona specyficzna i właśnie ta specyfika może mieć swoich przeciwników, jak i zwolenników. To już kwestia indywidualnego wyboru.

Ostatnią część obrazu stanowił Malokarpatan, który swoim staromodnym black metalem nasiąkniętym również heavy metalem i folkiem poderwał zady zgromadzonych w Magnetofonie. Ich występ to jedna wielka impreza. Muzycy raczyli się na scenie trunkami (w szczególności winem), a publiczność też nie pozostawała pod tym względem w tyle. Z kolei pod sceną kotłowało się aż miło i rozkręciła się niezła zabawa. I dobrze, bo przecież o to chodziło. Malokarpatan to wyluzowana ekipa, której celem jest rozkręcenie koncertowej biby, a Słowacy mają do tego wręcz niezwykły talent. Każdy grany przez nich utwór miał taką siłę rażenia, że nie można było ustać w miejscu, a amok osiągnął chyba swoje apogeum podczas ‘Nedlho po púlnoci opacha sa doplazila z dzíry’. Widać było, że chłopaki się nie oszczędzają i dają widowni to, czego ona oczekuje, a ta nie pozostawała dłużna i dopingowała zespół. Ja się bawiłem wyśmienicie na Malokarpatan i na pewno będę chciał ponownie obejrzeć Słowaków w akcji. Zachęcam was także do tego, jeśli zachce wam się poszaleć przy dobrej metalowej muzie.

Dodam, że zaletą wszystkich występów podczas No Reason To Live było brzmienie. Każda grupa zabrzmiała czytelnie i była moc. To ważny aspekt każdego metalowego koncertu i w Magnetofonie świetnie wywiązano się z tego zadania. Poza tym plusem były stoiska, na których można było nabyć płyty CD i winylowe, koszulki, bluzy i inne gadżety.
To była zacna impreza i życzę organizatorom więcej takich udanych przedsięwzięć, jak i dziękuję za wrażenia, które wyniosłem z Łodzi.