Dwadzieścia lat minęło jak jeden dzień, na drugie tyle teraz przygotujcie się, a może i na trzecie, któż to wie? Te słowa, które są parafrazą znanego serialowego utworu, idealnie pasowały do pewnego sobotniego wieczoru w osławionym poznańskim klubie U Bazyla – przystanku wielu metalowych zespołów.
A pasowały dlatego, że pochodzący z miasta kozłów Bloodthirst obchodził swoje XX-lecie. Dwie dekady na metalowej scenie mogą robić wrażenie, tym bardziej że dowodzący zespołem Rambo niczym ten filmowy grany przez Sylvestra Stallone jeńców nie bierze, strzela i nie pyta i konsekwentnie robi swoje, eksterminując wszystkich, którzy staną mu na drodze. Robi to jednak poprzez muzykę, która jest bezlitosna i odsiewa tych grzeczniejszych z wrażliwym słuchem. W swoim zespole ma także świetnych kompanów, którzy dopełniają dzieła zniszczenia. Niemniej w sobotni marcowy wieczór zostało ono spotęgowane dzięki kilku innym ekipom, które dołączyły do wybuchowej imprezy i skutecznie atakowały swoimi dźwiękami.
Pierwszą z nich była pochodząca z Tych formacja Temple Desecration. Jako że moi współtowarzysze podróży, przynajmniej większość z nich, ekscytowali się na samą myśl o zobaczeniu Temple Desecration na żywo to również i mi udzieliła się ta ich atmosfera podniecenia. Zatem nasza bydgoska drużyna w liczbie pięciu wojów (i opojów) stawiła się przed rozpoczęciem koncertu, żeby móc oglądać sceniczne poczynania tego zespołu. Ich death/black metal rzeczywiście dobrze sprawdza się w wersji live – brzmienie zrobiło swoje – a ich plugawa muza bezlitośnie penetrowała narządy słuchu. Bez żadnego bawienia się w zbędną konferansjerkę czy czarowanie publiczności Temple Desecration serwował swoje utwory, które przetaczały się przez Bazyla niczym jakieś wyziewy z mrocznej otchłani mające na celu spowić wszystkich i wszystko w ich zasięgu i zawładnąć przybyłymi do klubu. Tak też się stało i pierwsi atakujący podczas tej imprezy mogli zejść ze sceny w poczuciu dobrze spełnionego nieświętego obowiązku.

Atmosfera nieco się zmieniła podczas kolejnego natarcia, którego dokonał zielonogórski Warfist – jakże adekwatna nazwa do muzyki przez nich prezentowanej. Tutaj człowiek miał do czynienia z bezkompromisowym black/thrash metalem. Ich walące po łbach hymny zachęcały do headbangingu i nie pozwalały ustać w miejscu. W zeszłym miesiącu Warfist wydał swój trzeci krążek „Grünberger”, więc nadarzyła się okazja do zaprezentowania materiału z tej płyty. Kawałki wystrzeliwane przez zielonogórzan siały zniszczenie niczym pociski z broni przeciwpancernej, a żywiołowość sceniczna członków tej grupy wspomagała soniczną masakrę. Mnie to granie jak najbardziej pasowało, ponieważ jest idealne na koncerty, a występ Warfist uważam za bardzo udany. Był ogień i zapach prochu unoszący się w powietrzu. Czegóż więcej potrzeba? Chyba tylko piwa, ale i to się znalazło, więc… pełna ekstaza!

Deus Mortem to następna ekipa, która miała złoić tyłki i uszy przybyłym do Bazyla. Tym razem publiczność została zaatakowana black metalem. Ja się przyznam, że klimat, który zespół zrobił tak muzycznie, jak i scenicznie był dla mnie wciągający i prawie hipnotyczny oraz sprawił, że z wielkim zainteresowaniem oglądałem koncert Deus Mortem. Dodatkowym atutem było klarowne brzmienie, które przydało mocy i zintensyfikowało mrok, który objął władzę w poznańskim klubie. Również przybyło publiczności pod sceną i zrobiło się trochę tłoczno, co świadczy o tym, że formacja ma swoich zagorzałych fanów, a i na pewno tego wieczoru zdobyła kolejnych. Grupa wzbudziła spore zainteresowanie i było ono jak najbardziej zasłużone, bo występ Deus Mortem był mocnym punktem programu. Kwartet spełnił swój diabelski obowiązek wzorcowo. Gdyby rogaty miał im za to wystawić cenzurki, pewnie znalazłyby się na nich trzy szóstki – za muzykę, za wykonanie i za klimat.

Po trzech imponujących atakach nadeszła pora na przygotowanie się na ostatni i jakże ważny. Nie dość, że Bloodthirst tego dnia obchodził swoją dwudziestkę, to kilkanaście dni wcześniej ukazał się czwarty studyjny album zespołu – „I Am Part Of That Power Which Eternally Wills Evil And Eternally Works Wrong” premierę miał 11 marca. Była więc podwójna okazja do świętowania, ponieważ wydanie płyty zbiegło się prawie w czasie z obchodami XX-lecia. W koncertowej setliście nie mogło zabraknąć zatem kawałków z tej płyty i miała ona swoją najbardziej liczną reprezentację, jednak jak przystało na okrągłą rocznicę, zostały wytoczone działa z wszystkich studyjnych krążków, obu EPek i demo. Na początku pojawiła się wizualizacja, na której migały okładki wszystkich wydawnictw Bloodthirst wraz z towarzyszącymi im odpowiednimi podkładami muzycznymi. Następnie było intro, po którym na pierwszy strzał poszedł ‘Bloodthirst’, po nim trzy utwory z nowego albumu, a później zespół zrobił przegląd historii – ‘Let Him Die’, ‘Wine For The Insane’, ‘Ofiara’ czy ‘The Reign Of The Antichrist’ to tylko niektóre z zagranych kompozycji. A pod koniec pojawiły się ponownie kawałki z „I Am Part Of That Power…”. Jak w przypadku poprzednich ekip tak i podczas koncertu Bloodthirst brzmienie było naprawdę dobre. Dzięki temu ich bluźnierczy thrash metal kopał zady – i nie tylko – tak jak powinien. Doświadczenie zebrane przez 20 lat to nie byle co i słychać było, że oddział pod przewodnictwem Rambo wie, jak efektownie masakrować publiczność.

Przyznam, że dobór zespołów na tę imprezę był przemyślany i jak najbardziej trafiony, albowiem każdy z nich miał innych charakter, co dobrze wpłynęło na odbiór dzięki różnorodności. Wyjechałem z Bazyla zadowolony i z poczuciem, że misja została spełniona. Nie pozostało nic innego jak wyczekiwać kolejnej.