22 stycznia w kalifornijskim Anaheim odbyły się coroczne targi muzyczne NAMM. W ich trakcie Mikkey Dee udzielił wywiadu dla Vintage Rock. Perkusista, który bębnił w Motörhead od 1992 roku mówił z oczywistych względów o Lemmym, który zmarł 28 grudnia ubiegłego roku, kilka dni po swoich urodzinach.
Mikkey został zapytany o ogromną reakcję rockowej społeczności na śmierć Lemmy’ego:
To więcej niż nieprawdopodobne. Wiedziałem, że dzień w którym Lemmy pożegna się z tym światem będzie obłąkany, ale on zostawił po sobie o wiele, wiele większą dziurę w muzycznym biznesie i w sercu każdego fana rocka.
Lemmy był czystym, prawdziwym, pieprzonym rockowym kolesiem. Nie było w nim żadnej sztuczności. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak on. Miałem przyjemność grać z nim i poznać go bardzo dobrze, więc czuję się zaszczycony.
Dee dodaje:
Jestem też w pewnym stopniu szczęśliwy, bo Lemmy miał świetne życie. Osiągnął tak wiele. Myślę, że mógłby zostać na tej planecie przez jeszcze 10, 15 lat, ale on zrobił to po swojemu. Nigdy nie szedł na ugodę, jeśli chodziło o muzykę czy życie. Na dodatek był prostym człowiekiem.
Perkusista po raz wtóry przywołał również fakt, że był traktowany z dużym szacunkiem przez pozostałych członków Motörhead:
Byliśmy braćmi. Nie było jakiejś granicy między Lemmym a mną i Philem (Campbellem, gitarzystą zespołu – przyp. red.). Byliśmy jak rodzina. To wielka strata – pod względem muzycznym i osobowościowym – dla całego świata. I tak jak powiedziałem na jego pogrzebie – miałem przyjemność grać z tym gościem i przebywać w jego towarzystwie przez długi czas i jest mi przykro z powodu reszty świata, która nie miała możliwości poznać go tak dobrze, jak ja.
Pomimo faktu, że wraz ze śmiercią Lemmy’ego Motörhead zakończył działalność, Mikkey nie przechodzi na emeryturę – perkusista oznajmił niedawno, że zasili skład Thin Lizzy podczas planowanej na lato trasy.