Dziś publikujemy trzecią część wywiadu dla So What!, który ukazał się w fanzinie na początku 2014 roku. Część pierwszą i drugą możecie przeczytać po kliknięciu w odnośniki. W tym ostatnim fragmencie rozmowy przeczytacie kontynuację tematu na temat nowej płyty i wrażeń z wyjazdu na Arktykę, gdzie Metallica zagrała jako pierwszy zespół w historii. A na deser historia, która przytrafiła się Kirkowi. Okazuje się że jego niedawna przygoda z telefonem nie była pierwszą… Ale o tym już poniżej:
SC: Czy boicie się tej wolności?
JH: Najwyższy czas. Czy chcemy poczuć się ekstremalnie wyluzowani, by móc przekroczyć granicę i powiedzieć „To robimy najlepiej”? Lars mówił o ciekawości. Wszyscy mamy taką ciekawość co by było, gdyby piosenka była oparta na klawiszach? Albo co by było gdyby piosenka była oparta na czymś innym i każdy by się włączył z tym, co ma akurat do zaoferowania? Myślę, że to byłoby wspaniałe.
LU: Nie mogę się zgodzić z tym bardziej i to działa także w drugą stronę. Jeżeli powiedziałbyś, że nie skończymy kolejnej płyty Metalliki do 1 marca Ziemia wyleci ze swojej orbity, to moglibyśmy zrobić to teraz i stworzyć płytę Metalliki do 1 marca.
KH: Zróbmy to!
SC: Ale to jest właśnie moje pytanie. Ktoś musi znaleźć granicę. Kto to robi? Ktoś wam powie „Przecież możecie jeździć na deskach do końca swojego życia.”, ale kiedy się zatrzymać?
LU: Ale James użył wcześniej takiego słowa, „organicznie”. W pewnym momencie przychodzi to organicznie albo walczysz. I myślę, że historia zespołu pokazuje, że któraś z tych rzeczy się z reguły dzieje. Ale nie jest tak, że będę siedział tam wiecznie! Teraz przygotowujemy się do Grammy. Później lecimy do Bogoty pod koniec marca. Wiemy, że zagramy tam nową piosenkę i koncert „By Request”, więc musimy napisać ją przed Grammy i koncertem. Kiedy zaczniemy pisać nową piosenkę zaczniemy pisać 5 nowych piosenek, bo na pewno nie skupimy się na jednej. Tak to działa. Są te luźne formy, które pojawiają się organicznie i tak też będziemy działać.
SC: To fascynujące dla mnie. Mówisz o organiczności. Nikt nie pyta cię o Monsanto, ale nikt też nie chce organicznego pomidora, który pleśnieje! Musi być taki punkt, gdzie ktoś powie „Hej, ten pomidor jest organiczny, ale się zepsuje! Zróbmy to w końcu!” Kto będzie tą osobą? Kiedy to się stanie? Czy jest taka myśl „To miłe podejście, ale w końcu będziemy musieli uderzyć w stół”?
JH: (uśmiechając się) Czy inni podzielą twoje fascynacje, gdy nasz kolejny album będzie gotowy?
SC: Absolutnie tak, oczywiście!
JH: Co stało się dla mnie ostatnio oczywiste, to tradycja Metalliki, by robić coś inaczej. To wszystko jest subiektywne i wszyscy mamy swoje własne wersje tego, czym to jest, bo zawsze robiliśmy to w stylu „spróbujmy czegoś innego” i to zawsze wydawało się dobre. To nas łączy. Ale musimy pogodzić te dwie rzeczy.
KH: Musisz mieć perspektywę, o tak.
SC: Co zmusza mnie do zastanowienia się, czy słowo na „p” zostało już wspomniane?
LU: Peter (Mensch)?
SC: Nie, producent.
KH: Dziwne.
SC: Czy myśleliście już o producencie?
KH: Pankejki.
JH: Pingwin.
SC: Czy pingwin został wybrany do roli producenta?
KH: Przestań, musimy teraz zrobić próby na Grammy.
JH: Pingwin, część druga.
LU: Powstrzymujesz nas od napisania naszej nowej piosenki.
SC: W porządku. Ostatnie słowo na „p”, które miało być „producentem” i kolejne 45 minut dyskusji o tym kiedy nagracie płytę, ale porozmawiajmy o pingwinach. Zamknijmy sprawę Antarktyki i waszych indywidualnych refleksji o tym, co dla mnie jest jeszcze nierealne (pomimo, że tam byłem).
LU: Chciałem, żebyśmy napisali piosenkę na soundchecku!
KH: Myślę, że byłem najbardziej niechętny, by tam jechać.
SC: Naprawdę? Bałeś się, że zgubisz tam telefon czy coś? (śmiech wszystkich)
KH: Pomyślałem, że podróż z Hawajów na Antarktykę nie będzie dla mnie zbyt dobra, ale gdy już się tam pojawiłem…
LU: Nie, to było „Dlaczego muszę lecieć przez San Francisco?!”
KH: Kiedy już tam się pojawiłem, coś się stało. W chwili, gdy wyszedłem z samolotu na Frei (baza) i zobaczyłem śnieg i odetchnąłem tym powietrzem i zobaczyłem jak czysta była woda i zobaczyłem te pieprzone pingwiny patrzące na mnie, poczułem, że jestem we wspaniałym miejscu. I wtedy naszła mnie myśl „Wow, to jedyna taka możliwość w życiu.” I od tego momentu już siedziałem w tym. I to było szalone. Byłem tak podekscytowany, że straciłem poczucie czasu, bo słońce zachodziło tylko na 2-3 godziny w nocy. Totalnie nie wiedziałem kiedy jest poranek, popołudnie czy cokolwiek. Ale to się nie liczyło, bo tak bardzo mi się podobało.
LU: Myślę, że najcenniejsze dla mnie było doświadczenie wspólnoty. Byliśmy wszyscy na tej łodzi i za każdym razem, gdy wychodziłem na hol widziałem kogoś z zespołu, kogoś z załogi. Szedłem jeść, widziałem fanów. Nie robiliśmy tego wcześniej. Sposób, w jaki ustalamy nasze plany dla naszego komfortu psychicznego i fizycznego, by przetrwać, nie pozwalał nam robić takich rzeczy. To przetrwanie jednostki i każdy robi co chce. Tutaj to wszystko zostawiliśmy. Byliśmy na jednej przestrzeni, którą dzieliliśmy. Nie było „nas”, „fanów”, „załogi” i „producentów” – byliśmy wszyscy razem. To było naprawdę fajne, będąc na tej łodzi ze wszystkimi i widzieć wszystkich. Wszystko było wspólne przez te 4 dni i to była najfajniejsza część wg. mnie. I szczerze, będąc częścią tego świata i momentów „o kurwa!”, które pojawiały się wraz z wielorybami, pingwinami i morsami i kopułami i słuchawkami i całą resztą. Myślę, że to miało w sobie jakąś latynoską energię. Jest w tym taka impulsywna czystość. Byli bardzo szczerzy w tym co się działo i mogłeś karmić się ich entuzjazmem. Pokochałem ten pobyt na łodzi i chciałbym jeszcze kiedyś w czymś takim uczestniczyć.
KH: Tak, myślę, że to doświadczenie było wspaniałe. Zresztą kocham być na łodziach, to jak ślizganie się po śniegu!
JH: Na początku byłem nastawiony tak, że nigdy nie byłem w akademiku, więc zastanawiałem się jak to będzie. Wszystkie drzwi były otwarte i dobiegała z nich różna muzyka. Szedłeś, słyszałeś jakiś inny rodzaj muzyki i Rossa Halfina drącego się na asystenta i myślałeś „O, pokój Rossa, haha!”. Wspaniała atmosfera. Szczerze, była tam ze mną moja rodzina, co było wspaniałym urlopem. Ktoś mógłby powiedzieć, że zrobiliśmy to i tamto. „O tak? Bum! Pasaż Drake’a!” Ekipa dała radę! Kolejną naprawdę niesamowitą rzeczą było dla mnie wyglądanie i zastanawianie się, jak jest tam niebezpiecznie. Myślę o tej całej wyprawie Shackletona, gdy wpadasz do wody i za 3 minuty jest po tobie. I pływamy na łodzi dookoła i są tam ludzie, którzy robią to cały czas. I ten kontynent, który nie jest przeludniony. Patrzysz i nie ma tony łodzi i bawiących się ludzi. Nie ma plastikowych toreb i pływających butelek. Nie ma szumowin unoszących się gdzieś na wodzie. Jest nadzwyczajnie czysta. To było jak obóz i „o tak, przy okazji gramy koncert!”. To był tylko mały detal tej wyprawy, to że graliśmy, ale tak naprawdę wszyscy tam byliśmy! I tak oto byliśmy na statku z odpowiednikiem ekipy profesorskiej na pokładzie. Chcesz spytać o to miejsce? Spytaj kogokolwiek, a jeżeli nie wiedzą, odeślą cię do geologa, pani od ryb albo faceta od pingwinów. Każdy ma swoją rzecz, którą się zajmuje i do której ma pasję i mogą siedzieć i gadać do ciebie przez godzinę o tym, jaki to był rodzaj ryby i są w to totalnie wciągnięci. To była także wspaniała edukacja.
Innym wspaniałym momentem było granie pod kopułą, która była z przezroczystego plastiku i wyglądała jak wielka kostka lodu. Byliśmy „uwięzieni pod lodem”, gdy w niej graliśmy. Był tam taki facet, lecz zapomniałem jego imienia. Wielki, brodaty, wytatuowany Amerykanin z Południa naprzeciwko mnie. Miał taką „atmosferę ochronną” wokół siebie. I patrzył na mnie. Trzymał ludzi za sobą i śpiewał i potrząsał głową, upadł mikrofon, to go podniósł i sprawdził czy wszystko jest OK. A gdy zaczęło się „Nothing Else Matters” zaczął płakać. Wow. To było niesamowite!RT: Zaraz przed tobą.
JH: Tak, wiem. Tak blisko jak byliśmy, on był jeszcze bliżej. I śpiewał „Nothing Else Matters” i pojawiły się te emocje. Naprawdę cool.
KH: Kolejną wspaniałą rzeczą dotyczącą grania w tej kopule była możliwość grania i obracania się, patrzenia za Larsa i zobaczenia tego niesamowitego widoku ośnieżonych gór, bezgraniczną biel i tą pieprzoną czystość. Pomyślałem „Wow, nigdy nie widziałem czegoś tak pięknego, niewinnego i niezdobytego!”… gdy spojrzałem na Larsa…
SC: To bardzo wzruszające. Podoba mi się. To piękny moment, którym się tam podzieliliście.
LU: Jeżeli napiszesz o tym w odpowiedni sposób będzie autentyczne.
SC: A nie było?
RT: Pojechałem tam nie wiedząc czego się spodziewać. Nie wszedłem do sieci i nie sprawdziłem, tylko powiedziałem „Przeżyję to doświadczenie z takiej perspektywy, że nic nie będę wiedział o tym miejscu.” Pomyślałem, że będą tam niedźwiedzie! A jakiś dzieciak w szkole mojego syna powiedział „Och, Robert jedzie na Antarktykę” a ja na to „Tak, zobaczę niedźwiedzie polarne!” On na mnie spojrzał i powiedział „Na Antarktyce nie ma niedźwiedzi.” Poczułem się jak idiota!
SC: To było absolutnie wszystko o tej wyprawie. To znaczy, wiedzieliśmy o niej wszystko, ale nie znaliśmy jej tak naprawdę. Pytałem siebie mnóstwo razy o niedźwiedzie polarne i jesteśmy wszyscy wdzięczni Burtonowi za ten cały polarny sprzęt, ale myśleliśmy, że i tak jeszcze kupimy coś sami, bo było takie przypuszczenie, że będzie tak jak w filmie „Coś”… Miałem różne wizje jak to będzie, ale okazało się to czymś zupełnie innym i niesamowitym, czymś wychodzącego poza mój umysł.
RT: Dla mnie w tym przeżyciu ważne było to, jak mówił James, że czuło się jakbyś był 10 stóp od trzech czy czterech humbaków. I te różne rodzaje pingwinów. To zabawne, że kiedy czekaliśmy aż zgarnie nas Sno-Cat (na lot z Frei o 3 rano) byliśmy tam 45 min odmrażając sobie dupy (na plaży). Ale były tam trzy różne gatunki pingwinów, które podeszły do brzegu, by nas obczaić. I przychodziły na 10 stóp od nas, albo nawet 5, bez strachu. I ta grupa pingwinów wskoczyła z powrotem do wody i popłynęły i pojawiła się kolejna grupa. Też nas obczaiły. I następna grupa. Różne rodzaje pingwinów. Pomyślałem, że to takie fajne. I te wielkie katedry niebieskiego lodu były po prostu najpiękniejszą rzeczą i słońce świecące przez nie, a później sople wielkie jak 10-piętrowe budynki, to wszystko to tylko tymczasowe piękno. Ale później dzieje się to, że ze szczytu spływa czysta woda, która przez 20 sekund tworzy wodospady, aż nie przeleje się cała woda. To takie dziewicze. Pewnego dnia to będą następne Hawaje czy następna Kalifornia, co jest niesamowitym, by sobie to wyobrazić. A my byliśmy tam i doświadczyliśmy tego. Widzieliśmy góry lodowe… najbardziej niesamowite podwodne rzeźby, te kształty i kolory.
KH: Niebieski lód, który ma 10 000 lat.
JH: Fakt, że nikt nie jest właścicielem tego kontynentu. Kocham to.
KH: Ja też, to jest dla Ziemi.
JH: To kontynent świata. Wszyscy go posiadają i zarazem nikt. Wszyscy próbują wywrzeć na niego wpływ i widzisz, jak kładą granicę. „Nie możesz wejść do naszego obozu” i takie tam. A powinno być raczej „Nie. Zachowaj to takim, jakie jest z tym całym traktatem itp.”
KH: Właściciel statku powiedział mi, że w bazie Carlini urodziło się dziecko Argentynki i czekali, dopóki nie skończyło 2 lat. Później zabrali je z powrotem do Argentyny gdzie zmarło, bo nie mogło oddychać tamtym powietrzem. Urodziło się tu, żeby mogli mieć roszczenia wobec Antarktyki, ale kiedy zabrali je do Argentyny jego płuca nie mogły oddychać tak złym powietrzem jak w Buenos Aires i umarło.
SC: To szalone. Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
KH: Tak, to szalone.
SC: Czym chciałbyś zakończyć opowiadając historię?
KH: O trasie, w którą udał się mój telefon?
SC: Tak…
W tym momencie wszyscy odeszli przygotowując się do jamowania. Pozostały nieodpowiedziane pytania. Po pierwsze, nie poruszyliśmy tematu festiwalu Orion i dlaczego robią od niego przerwę, ale muszę powiedzieć, że ta rozmowa była o wiele bardziej lepsza, niż się spodziewałem. Chłopaki znów są u siebie i nie wydaje się, by kiedykolwiek mieli się gdzieś zabłąkać.
Pingwiny nie lubią książek, czyli jak portfel i telefon Kirka przetrwały ciężkie czasy na Antarktyce
Pamiętam, że rozmawiałem z Tonym Dicioccio w barze na statku, gdy niespodziewanie pojawił się Rob i powiedział „Hej, będziemy mieć sesję zdjęciową na tej skalnej odkrywce (przy wielkim lodowcu).” Spojrzałem na zegarek, była 22:30, ale wydawało się jakby była 10:00 rano. Zabrałem sprzęt i poszliśmy na skałę. Zrobiliśmy sesję, która była całkiem niezła. Było zimno, ale było fajnie. I podczas tej sesji pamiętam, że zobaczyłem małego pingwina. Podszedłem do niego żeby się przywitać. Powiedziałem „Hej pingwinku, miły malutki pingwinku.” Odszedłem i porobiliśmy jeszcze trochę zdjęć. Wróciliśmy na łódź i później zdałem sobie sprawę „Nie mam telefonu.” Rozglądałem się wszędzie. Szukałem w pokoju trzy razy. Szukałem na statku wszędzie tam, gdzie byłem. Nawet podniosłem poduszki z kanapy, by sprawdzić czy tam nie wpadł. I nic. Pomyślałem, by iść do załogi spytać „Hej, czy nikt nie znalazł mojego telefonu?”
Więc po trzech dniach szaleństwa, myśląc „Tak, został skradziony albo go zgubiłem” wyglądałem sobie z łodzi i nagle w zasięgu mojego wzroku pojawiła się ta skała, na której mieliśmy sesję. Pomyślałem „Niemożliwe, żeby tam był mój telefon.” Więc zszedłem na dół i zapytałem, czy nie mają jakiegoś wolnego pontonu, bo bardzo chciałbym tam wrócić i sprawdzić, czy nie ma tam mojego telefonu, by mieć spokojną głowę. To był ostatni dzień, 16:00, a o 18:00 odpływaliśmy do Frei. Więc robiliśmy kolejną sesję, a nagle pojawia się kobieta i mówi „Zgadnij co?”, a ja na to „NIE!”. A ona powiedziała „TAK!”
Telefon był na skale przez 3 dni. I zostało mi jeszcze 29% baterii. Facet, który popłynął go poszukać powiedział, że zajęło mu 10 sekund, by go odnaleźć. Szalone.
Przypis: By całkowicie zrozumieć niedorzeczność tego wydarzenia, mój telefon cyklicznie wyłączał się o 2 w nocy, gdy słuchałem na nim muzyki, bo robił się za zimny. Poza tym za każdym razem gdy lód spada z lodowca, wywołuje falę, która rozbija się o skały, więc powinien zostać zalany. Ponadto twierdzę, że dzięki temu, że był on w futerale przypominającym książkę pingwiny go nie zabrały, bo gdyby dowiedziały się, że to iPhone na pewno by zniknął. Morał z tej historii? Gdy podróżujesz wśród dzikich terenów pamiętaj, by używać futerału wyglądającego jak książka, bo dzikie zwierzęta nie lubią książek. Czy jakoś tak…