Basista Metalliki, Robert Trujillo, udzielił ostatnio wywiadu dla stacji radiowej WJRR, nadającej z Florydy. Jednym z głównych tematów, które w ostatnim czasie poruszane są przy okazji rozmów z członkami zespołu jest nadchodząca premiera albumu „Hardwired…To Self-Destruct”, nad którym prace zostały niedawno zakończone. Rob został zapytany o długą przerwę między zbliżającym się krążkiem, a jego poprzednikiem, „Death Magnetic” z 2008 roku:
To tak naprawdę drugi oficjalny krążek, na którym gram w zespole i nie wiem, ile minęło od wydania ostatniego… coś około ośmiu lat. Proces twórczy wyglądał interesująco, bo bardzo dużo jamowaliśmy. Gdy graliśmy koncerty, mieliśmy coś, co nazywaliśmy „jam room”. Poza tym mieliśmy oczywiście przenośny sprzęt do nagrywania, więc gdy ktoś z nas wpadał na jakiś pomysł, od razu go nagrywaliśmy. James dosłownie podpina gitarę, przekręca gałkę na wzmacniaczu i wymyśla szalone riffy w kilka sekund. A jeśli nie ma się czegoś, na co można by nagrać te pomysły, to na ogół one przepadają.
Mogę przebywać z nim w jednym pomieszczeniu i nie mieć niczego do nagrywania, aż nagle usłyszę, jak James coś gra. Wtedy zawsze krzyczę: „Czekaj na chwilę!”
Tak to właśnie wygląda. To proces eliminacji, gdzie riffy i pomysły pojawiają się spontanicznie. Czasami też nie. Czasami ludzie pracują nad materiałem, przynoszą go do sali prób i dopiero wtedy zapisują. Naszym problemem jest to, że mamy bardzo wiele riffów, niektóre z nich są naprawdę świetne, a niestety nie przetrwają. A mogły by okazać się najlepszymi riffami dla innego zespoły. Dobrze jest jednak miewać takie problemy.
O planach koncertowych związanych z „Hardwired…To Self-Destruct”:
Na pewno rozpoczniemy ciężkie koncertowanie. To nasze nowe dziecko. Trochę czasu zabiera jednak wydanie albumu i układanie setlisty. Tak samo, jeśli chodzi o samo show – od efektów świetlnych, przez brzmienie i tym podobne rzeczy. To bardzo ekscytujący dla nas etap, dla managementu również. Na ogół, jeśli chodzi o Stany, chcemy po prostu wyjść i nie eksperymentować – chcemy zagrać dobrze i solidnie. Będziemy więc koncertować w Stanach w przyszłym roku.
Zagraliśmy już parę razy tu i ówdzie. Wystąpiliśmy niedawno w Minneapolis, a wcześniej w San Francisco. Jesteśmy na etapie naoliwiania maszyny. Rozkręcamy się. Ludzie muszą obdarować nas troszkę większą cierpliwością. Dużo czasu zabiera ukończenie albumu, miksowanie i mastering, ale data wydania jest już bardzo blisko. W tym samym też czasie, przygotowujemy się do koncertów. I będą one miały miejsce.
Album „Hardwired…To Self-Destruct” ukaże się 18 listopada. Krążek będzie dwupłytowy. Znajdziemy na nim 12 utworów, zajmujących niemal 80 minut. Za produkcję płyty odpowiada Greg Fidelman, którego sylwetkę przybliżyliśmy już na naszej stronie.