Zgodnie z daną obietnicą – przedstawiamy Wam relację z wczorajszego (12 września 2008) Death Magnetic Release Party w O2 Arena, w Berlinie? Hmm, może jednak tym razem będę pisał jako „ja” w pierwszej osobie, bo przecież to tylko moja relacja. A więc ja – admin deathmagnetic.pl, Tomek vel Didymos (kiedyś może niektórym znany ze sporej obecności na overkillowym forwhom) byłem, widziałem, a teraz opiszę to, co działo się nie tylko w Berlinie, ale i przed. Cała historia jest trochę niesamowita do dziś do końca nie wierzę, że to wszystko o czym zaraz zamierzam napisać, zdarzyło się naprawdę?
W momencie, gdy postanowiłem zacząć tworzyć deathmagnetic.pl nie miałem pojęcia, że to, co nastąpi, już po kilku tygodniach będzie miało tak pozytywny wymiar, nie tylko w świecie wirtualnym, ale i w rzeczywistości. Podobnie jak wszyscy, z zacięciem obserwowałem kolejne smaczki dotyczące Death Magnetic i jej premiery.
Pewnego pięknego dnia, jednym z newsów był ten o dwóch koncertach nazwanych Death Magnetic Release Party – miastami, gdzie miały się one odbyć były Berlin i Londyn. Informacja o tym, że Metclubbersi i członkowie Mission: Metallica, będą mieli okazję usłyszeć Metallikę za 10Euro (Berlin) wywołała niemałe zdziwienie i zazdrość? Cóż, ja nie jestem członkiem ani jednego, ani drugiego, więc pomarzyć mogłem – znowu. W ramach mojej współpracy z ToMkiem 'Cause We’re Metallica z Overkill, postanowiłem go zapytać, czy nie mógłby dać mi znać, gdy ktoś będzie miał wolny bilet (tia, jasne, na pewno – pomyślałem). Pamiętam że tego dnia wymieniliśmy z 10 maili o jakichś nowych metallikowych newsach i dupie Maryni, jednak w jednym z nich na samym końcu przeczytałem coś, co na początku do mnie nie dotarło: Didymos, MonicA z Krzysztofem mają 2 wolne bilety do Berlina, jeden jest mój, chcesz drugi??. O jaaaaa – i tak się zaczęło.
Myślę że już w tym momencie powinienem wspomnieć o Wojtku Korsaku i Robercie Grodeckim – moich internetowych znajomych, Metclubbersach, którzy również oferowali mi swoją pomoc przy dostaniu się na koncert. Wojtek, chociaż sam biletów już nie miał (jechał z żoną), znał pewnego holendra – Timo (pozdrowienia, poznaliśmy się!) – który mógł teoretycznie jeden bilet oddać dla mnie. Robert natomiast nie był pewien, czy będzie mógł jechać (ostatecznie nie mógł), więc swój bilet mógł sprezentować właśnie dla mnie. Dzięki chłopaki. Dzięki Wam już na długo przed koncertem byłem praktycznie pewien, że moja noga stanie wreszcie na niemieckiej ziemi 😉
Po kilku dniach okazało się, że już oficjalnie bilety od Moniki to nie żart. Sama MonicA jest chyba rozpoznawalna ze względu na swój charakterystyczny i mega-pozytywny image. Po raz pierwszy osobiście spotkałem się z nią w Chorzowie, w maju tego roku. Wymieniliśmy 2 zdania, pogadaliśmy o tym i o tamtym – ale wciąż byliśmy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Tym razem (w Berlinie) było już zupełnie inaczej. MonicA, jako osoba z którą mogłem wejść na halę była tą osobą, z którą gadałem chyba ze 3 godziny, albo i lepiej, ale o tym później?
Na kilka dni przed wyjazdem, gdy wiedziałem że zarówno ja, jak i ToMek mamy bilety, trzeba było załatwić jakiś transport. Najprostszym sposobem był pociąg Warszawa – Berlin, jednak jak łatwo się domyślić – nie był to szczyt moich marzeń jeśli chodzi o transport do Berlina. Miałem jeszcze inne alternatywy – transport z Wojtkiem Korsakiem (pozdrowienia), moim znajomym, który też już wiedział że Berlin to miejsce, gdzie chce spędzić dzień 12 września. Wojtek miał jednak trochę bardziej pokręcony plan dojazdu 😛 tak więc ciągle szukałem jakiegoś innego wyjścia. Także i tym razem traf chciał, że w kwestii transportu dogadaliśmy się z ToMkiem. Jako że znaliśmy się już wcześniej, bez chwili zastanowienia dołączyłem do ToMka oraz 4evera, Linci i Marmetala. Pomyślałem – super, ekipa fajna, jedziemy! Ze wszystkich wyżej wymienionych jedynie 4ever był osobą, która mogła mnie kompletnie nie kojarzyć – jak się jednak okazało później, nie stanowiło to kompletnie żadnego problemu w kwestii dogadania się itd.
Kolejne dni mijały szybko, na dzień przed koncertem wymieniłem kilka maili z ToMkiem i Marmetalem, z którymi miałem spotkać się w Warszawie (ja tu mieszkam – oni – nie) po czym wszyscy razem mieliśmy dołączyć do Linci i 4evera (też z Warszawy). Jak ustaliliśmy, tak zrobiliśmy – jednak życie trochę zweryfikowało plany ToMka 😉 PKP jest znane z tego, że jest jedną z najczęściej wybieranych form odbierania sobie życia. Nie, nie jest to śmieszne – po prostu ktoś po raz kolejny rzucił się pod pociąg, co zmusiło ToMka do stania przez 4 godziny w szczerym polu. Zmieniło to nasze wcześniejsze ustalenia – spotkaliśmy się z ToMkiem w piątek ale już o 3.30 (!) nad ranem. Jako że od dworca centralnego mam (jeszcze) rzut beretem do domu, przesiedzieliśmy dobre 2-3 godziny w mojej kuchni, gadając wreszcie po długiej przerwie na żywo. ToMek miał już ze sobą digipacka Death Magnetic, więc mogę oficjalnie stwierdzić że miałem DM w rękach 4 godziny po jego „oficjalnej buehehe” premierze.
Czas mijał w miarę szybko, zaczęło świtać, zjedliśmy coś jeszcze, odświeżyliśmy się i w drogę! Bardzo szybko zgarnęliśmy Marmetala, który – jak się okazało – wysiadł z autobusu dosłownie pod moim oknem 😉 We trójkę po zaatakowaniu kiosku z biletami, wsiedliśmy w tramwaj w celu dojechania do Linci i 4evera. Całość poszła bardzo ale to bardzo sprawnie i już po kilkunastu minutach staliśmy całą piątką gotowi do wyjazdu (no, może oprócz Linci – wiadomo, kobieta hehe). Tak więc po chwili ja (Didymos), ToMek, Marmetal, 4ever i Lincia, wsiadaliśmy już do auta 4evera i wyjechaliśmy w trasę. Przebicie się przez kawałek Warszawy nie trwało długo, a dalej to już wiadomo? trasa, trasa, trasa.
Cóż, odnośnie podróży to chyba nie ma co opowiadać 😉 Całość szła w miarę sprawnie, chociaż zanim znaleźliśmy się na miejscu, minęło 9 godzin? Pogoda nie rozpieszczała, wiało strasznie, czasem też padało. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak szybko wszyscy chcieli znaleźć się na miejscu. Do końca życia będę miał niemiłe wspomnienia z 2004 roku, kiedy to ekipa z którą jechałem z Białegostoku do Chorzowa, musiała zatrzymywać się na siku co kilometr, mimo, że godzina była już późna. Jak sobie to przypominam to mi się nóż w kieszeni otwiera? W trakcie naszej podróży cały czas leciało Death Magnetic, w pewnym momencie przestałem już liczyć, który to już raz słyszę „That Was Just Your Life” 😉 Gadaliśmy ze sobą, spaliśmy (może inaczej – niektórzy próbowali), słuchaliśmy muzyki, itp. Jakieś 100km od granicy z Niemcami na parkingu umówiliśmy się z peterem.steele z Poznania, który trochę lepiej znał trasę do O2 Arena. Z peterem spędziliśmy cały dzień, już do końca. Po przekroczeniu granicy z Niemcami (eee, to była gdzieś granica?) wpadliśmy do centrum handlowego na małe zakupy, po czym potoczyliśmy się w stronę O2. Nigdy wcześniej nie byłem w Berlinie i? niewiele zobaczyłem 😉 Zjeżdżając z berlińskiego Ringu (obwodnicy) już po kilkunastu (-dziesięciu?) minutach byliśmy na miejscu?
Sama hala O2 robi niesamowite wrażenie. W odróżnieniu np. do naszego Spodka, już na pierwszy rzut oka przedstawia zupełnie inną jakość – no ale w końcu nówka sztuka? Duży plac przed samą halą, wyłożony jest ładną kostką i płytkami, na górze wielkie logo z napisem O2 World. Pod halą byliśmy około 16.00, a po wyjściu z samochodu przed barierkami zgromadzona była stosunkowo mała grupa fanów Metalliki. Postanowiliśmy znaleźć najpierw „swoich?”co nie było zbytnio trudne. Praktycznie od razu spotkaliśmy się z Ryśkiem, który wcześniej podjął się zrobienia nam wszystkim białych koszulek (dzięki Ci za to Rychu po raz kolejny). Razem z ToMkiem i 4everem odebraliśmy od razu nasze sztuki i z bananem na ustach poszliśmy powrotem na główny plac, przywitać się ze znanymi już nam osobami, oraz poznać nowych. Może powiem jak to wyglądało z mojej perspektywy – otóż oprócz ekipy z którą jechałem spotkałem wiele, naprawdę wiele osób z Overkillowego ForWhom. Trzeba przyznać, że polaków była cała masa! Wszędzie polskie flagi i polski język – w ogóle nie dało się odczuć że jesteśmy w Berlinie. Niemcy stali zesztywniali i czekali na otwarcie bram – ani jednej niemieckiej flagi, niemiecka mowa praktycznie niesłyszalna. Osobiście spotkałem kilka nowych i nieznanych mi jeszcze osób – nie potrafię wymienić wszystkich? Poznałem wreszcie mojego internetowego znajomego Wojtka, Timo z Holandii – gościu czekał na swój 26ty koncert LOL (nice to meet ya Timo), ponadto Spanish Fly, Freshydlo (czekam na zdjęcia Freshu!), Monicę, Krzysztofa, Alga, Creepa, Mi, Kota, kuuurde, dużo Was było (może przypomnicie mi swoje ksywy w komentarzach? Kto mnie skojarzył, ale nie podszedł pogadać?)
Bramy miały zostać otwarte o 18.00, czyli 2h po naszym przyjeździe. Taaaa, jasssne. Cały czas było przenikliwie zimno, a prawie wszyscy byliśmy w t-shirtach. W pewnym momencie, postanowiliśmy iść w stronę barierek, gdzie tłum zaczynał gęstnieć (przynajmniej było cieplej). Sami Polacy. Sami, naprawdę. Gdzieś dalej stali Niemcy? ale ogólnie czułem się jakbym był w Polsce. Przy barierkach spędziliśmy około półtorej godziny (!), w międzyczasie na O2 pojawiły się światła – tak tak, hala to jeden wielki telebim! WOW. Z nudów ludzie śpiewali przeróżne rzeczy, na przykład „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”, potem śmieliśmy się że goście obok nic a nic nie rozumieją 😉 Specjalne pozdrowienia dla Spanish Fly, który chyba wykazał największą muzyczną inwencję hehe. Osobiście najwięcej czasu spędziłem z Monicą i Krzysztofem, ponieważ to właśnie oni mieli moje i ToMka bilety 😉 teraz z perspektywy czasu z całą pewnością mogą stwierdzić – jesteście super! Poznałem dwie napraaawdę wartościowe osoby, a z Monicą skumplowaliśmy się konkretnie 😀 Pozdrawiam Was raz jeszcze!
Około 19.30 zaczęło się wpuszczanie do hali. Od razu mówię – niemiecka precyzja (ładne ubiory osób na bramkach, nowe koszulki, full Professional) to tylko pozory! Trzymali nas na mrozie prawie dwie godziny po czasie, a barierki rozstawione były bardzo niefortunnie. Jedna osoba pilnowała około 10-15m płotków, więc w pewnym momencie ludzie zaczęli przeskakiwać na drugą stronę. Ochrona była bezradna, ale na szczęście były to incydenty – w przeciwnym razie tłum zadeptałby wszystko. Moje krótkie spotkanie z panem, który sprawdzał bilety, było trochę stresujące – kod kreskowy wczytał się dopiero za 3 lub 4 razem, trwało to dobre pół minuty. Sporo było mowy o sprawdzamy dowodów, całej tej procedurze. Gówno prawda! Można było wejść bez problemu, mając jedynie sam bilet. Może to i dobrze? Przeszukanie osobiste wyglądało mniej więcej tak, że ochroniarz (którym często była jakaś zagubiona dziewczyna) patrzył na Ciebie i mówił tylko „Willkommen”. Jako stary bootlegowiec mam zajebiste wyrzuty sumienia – dlaczego nie wziąłem swojego aparatu?!?
Weszliśmy i byliśmy w pięknym holu. Od hali dzielił nas jedynie krótki korytarz, który przeszliśmy dosyć szybko. W środku piorunujące pierwsze wrażenie – piękne wykończenie, nowe krzesełka, czyściutka podłoga, super efekty świetlne (telebimy – jeśli można to tak nazwać), jednym słowem – zajebiście. Jako że weszliśmy jako jedni z pierwszych, na płycie było praktycznie pusto. Rozejrzałem się wokół, po chwili znalazłem ekipę: ToMek, 4ever, Lincia, Minica, Krzysztof, Rychu, peeter.steele. Super. Po podejściu kilku kroków moim oczom ukazał się niesamowity widok! UWAGA: na ziemi narysowany był pasek, jakby korytarz, którym zespół będzie wchodził na scenę. Ja pierdolę! Zajęliśmy miejsca tuż przy paseczku z nadzieją, że to nie żadna ściema – co się okazało później? Czytajcie dalej. Aha – warto wspomnieć o tym szczególe – scena była na środku, tak jak na Cunning Stunts (!). Zobaczcie mapkę – w tej chwili stoimy w miejscu oznaczonym numerem 1.
Byłem już padnięty, kilka godzin snu, podróż i 4 godziny przed halą zrobiły swoje. Jak się okazało, nie był to koniec męczarni, ponieważ organizatorzy postanowili przeciągnąć czas oczekiwania do 21.30. Półtorej godzinie po czasie, kolejne półtorej godziny stania – bosko – gdzie do cholery podziała się ta słynna, niemiecka precyzja, huh? Przesłuchaliśmy kilka piosenek, w hali coraz więcej ludu, chyba zaraz się zacznie. W pewnym momencie panowie przy korytarzyku, przy którym staliśmy, zaczęli uwijać się jak w ukropie. Pani niosła ręczniki, inna napoje, panowie rozwijali kable. TAK! Metallica będzie przechodzić tuż obok nas! Haha!
Po dobrych 30 minutach zaczęło się. It’s a Long Way to the Top w głośnikach – taaak, zaczyna się! Gasną światła, pierwsze dźwięki Ecstasy, tłum szaleje, my również. Wspinam się na palcach aby dojrzeć czy na początku korytarzyka nie widać już zespołu, który za chwilę będę mógł zobaczyć z ekstremalnego bliska. Błyskają flesze, głośno niesamowicie, śpiewamy melodię Ecstacy i co? Są! Idą! Widać już czuprynę Roba! Przechodzą dosłownie obok mnie, oddzieleni kilkoma ochroniarzami, co oczywiście nie powstrzymuje mnie przez poklepaniem każdego z czterech jeźdźców po ramieniu! Ha! Co Wy na to! Niesamowite uczucie – myślałem że to się nie dzieje naprawdę.
Oczywiście tuż po tym jak zespół wraz z ekipą nas minęli, przypomniałem sobie, że to w końcu koncert, więc do przodu! Walczymy o jak najlepsze miejsca. Pamiętam że z ToMkiem, peterem.steele i 4everem staliśmy już w miejscu oznaczonym 2, tuż przy samych barierkach, gdy zespół był już na scenie a w głośnikach zaczęło się bicie serca? Tak! Będą grali Death Magnetic! Słychać już That Was Just You Life. Jestem pierwszym człowiekiem na świecie, który usłyszał tę piosenkę na koncercie live! Hell Yeah!
W tym miejscu zatrzymam się na chwilę. Nie chcę, aby ta recenzja była taka jak wszystkie i nie zamierzam pisać tu achów i ochów nt. brzmienia, czy też stylu gry zespołu, w końcu to Metallica? Może warto przypomnieć set:
That was Just Your Life
End Of The Line
The Thing That Should Not Be
Of Wolf Of Man
One
Broken, Beat, and Scarred
Cyanide
Frantic
Until It Sleeps
Wherever I May Roam
For Whom The Bells Tolls
The Day That Never Comes
Master Of Puppets
Blackened
– – – – – – – –
Blitzkrieg
Jump In The Fire
Seek and Destroy
Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że setlista była totalnie zajebista i niesamowita. Myślę, że niewiele osób kiedykolwiek słyszało taki przekrój. Warto wspomnieć o poszczególnych piosenkach, ale nie za długo?
Po pierwsze rozwaliły mnie 2 pierwsze kawałki – niesamowite, w dniu oficjalnej premiery mamy już dwa nowe kawałki live – czy będą grali całą płytę, po kolei? Jak się okazuje – niestety nie – chociaż czy aby niestety? Usłyszeć The Thing That Should Not Be to przecież jedyne w swoim rodzaju przeżycie i nie każdy miał taką okazję. Of Wolf And Man – kiedy oni to ostatnio grali do cholery? Lata świetlne temu – One – bardzo szybko, piąta piosenka – nie pamiętam żeby One był grany kiedykolwiek na początku koncertu.
Z Death Magnetic na pewno chciałem usłyszeć jedną piosenkę. Tak, to było Broken, Beat & Scarred – mówisz masz – zdawał się mówić zespół do mojego ucha, gdy James śpiewał „Rise, fall, down then you rise again, What don’t kill ya makes ya more strong”.
Kolejne Cyanide, dla mnie to najgorszy kawałek z Death Magnetic (co nie oznacza zły – pozdro 4ever hehe). Frantic (dlaczego to zagrali, zapomnijmy już o Anger) i Sleepz (grane wg. Marmetala pierwszy raz od wieeelu lat) trochę mnie uśpiły. Powiecie – pojebało Cię. Możliwe. Wyobraźcie sobie taką oto sytuację – zespół gra największe przeboje, Hetfield przechadza się 5m od nas, ale wszystko to wygląda to jakoś dziwnie. Rozejrzałem się wokół siebie – za mną może 2-3 rzędy ludzi, dalej bardzo luźno (stałem przy barierkach!). Na trybunach ludzie stoją, ale raczej słuchają, niż szaleją, czy nawet headbangują? Dziwnie to wszystko wyglądało – totalny spokój. Nie musiałem walczyć o życie (jak w Chorzowie, lubię to), czyżby to dlatego, że wszyscy to Metclubbersi, którzy znają zespół od podszewki, a wielu z nich widziało Metallikę na żywo już wiele, wiele razy (Timo z Holandii – 26 raz). Bardzo możliwe. Jednak mnie to trochę przeraziło i poczułem się bardzo dziwnie. Od tej chwili już do końca koncerty stałem i słuchałem zespołu grającego na scenie. W porównaniu do zgiełku i wrzasku na chorzowskich koncertach, Berlin to była jakaś kpina (tak, brzmi niebywale, ale wiem co mówię!). Po prostu inny koncert – myślę że party to jak najlepsze określenie na to, co można było zobaczyć na O2 Arena. Pewnie śmiejecie się teraz lub patrzycie na ekran z niedowierzaniem. Może uzasadnię, dlaczego myślę tak a nie inaczej: chyba na Thingy widziałem dziewczę, w koszulce MoP, które wychodziło wyprowadzane przez ochroniarza, z płaczem na twarzy? (wyglądała na fankę Tokio Hotel). Kurwa! Potem gość, którego wyprowadzili bo chyba był za duży tłok (zapraszamy do Chorzowa! Zobaczycie co to znaczy tłok na koncercie Metalliki!!). Dziwne.
Tak czy inaczej koncert toczy się dalej. Na Wherever (fuck, znowu gracie to live?) postanowiłem przejść w inne miejsce, bo wkurzało mnie otwieranie specjalnej bramki przez którą wyprowadzano kolejnych zmęczonych koncertem (po raz kolejny zapraszam do Chorzowa) – jak się okazało, ToMek zrobił to już wcześniej – bardzo słusznie. Lars siedział akurat tyłem do nas, więc i ja oddaliłem się w miejsce oznaczone numerem 3. Cały manewr trwał 20 sekund – taki był tłok LOL!
Lecimy dalej, już z innej perspektywy – solo Roba – i od razu wiadomo że pojadą z Bellz, a następnie TDTNC który słyszałem już chyba setny raz – na żywo wypada zdecydowanie super, a skojarzenia z One nie wydają mi się żadną przesadą. Oby więcej piosenek podobnych do One! Istna masakra muzyczna rozpoczęła się przy pierwszych dźwiękach Mastera, który przerodził się w zabójcze i uwielbiane przeze mnie Blackened?
Przerwa, chwila spokoju i wyciszenia – chociaż dalej stałem w miejscu gdzie na tłok na narzekać nie mogłem – staliśmy sobie i słuchaliśmy Mety, która grała tuż obok, a Kirk przychodził i uśmiechał się do nas heh.
Encore? Ile piosenek zagrali? To pytania na które nie znałem odpowiedzi. Po kilku chwilach (zespół nie miał przecież gdzie uciec) zaczęli brać bisy – a na początek – czy ja dobrze słyszę? – Blitzkrieg!! O jaaaa, tego nie spodziewałem się nawet ja, stary bootlegowy wyjadacz, który widział już niejedną setlistę. Z góry posypały się wielkie czarne dmuchane piłki z napisem MetallicA – wyglądało to niesamowicie. Ludzie łapali je, spuszczali powietrze i brali ze sobą, jednak nie wszystkim udawała się ta sztuka, gdyż niektóre z piłek były naprawdę wielkie i po prostu nie można było ich objąć. Kilka z nich wylądowało oczywiście na scenie, ku uciesze Jamesa, który wykopał w publiczność co najmniej trzy z nich. Blitzkrieg z piłkami. Wow. To mnie zabiło. Jak się okazało nie na długo? na jakieś 2 minuty, kiedy to zaczęli grać Jump In The Fire. Bez komentarza. Czułem się jakbym był w San Francisco w ’83. Na koniec sztandarowe wykonanie Seeka (dlaczego akurat Seek, a nie np. Battery?), James prosił publiczność aby śpiewała razem z nim – naprawdę, może byłem za bardzo zmęczony i coś źle zobaczyłem, ale publika nie śpiewała tak głośno jak u nas. Tak, wiem że nas w Chorzowie było 4 razy więcej, ale mimo wszystko – sam nie wiem – no ale w końcu to było Metclubowe Party.
Tak czy inaczej, koncert zakończył się rozrzucaniem kostek i tradycyjnym ukłonem, po czym chłopaki zmyli się schodząc tą samą ścieżką, którą wchodzili (1), jednak ja stałem już w innym miejscu (3). Podsumowując – do dziś nie wierzę że tam byłem i dotknąłem każdego z czterech horsemenów? To chyba był tylko sen?
Powrót do Warszawy był masakrycznie ciężki. Zebraliśmy się około 20-30 min po koncercie i wpakowaliśmy w samochód. Ze zmęczenia musieliśmy robić przystanki, gdyż spać chciało się wszystkim, także naszemu wspaniałemu kierowcy. Niestety pożegnania były bardzo szybkie, nie zdążyłem niestety po ludzku pożegnać się z MonicĄ – dziewczyno, dzięki za wszystko, jesteś zajebista, do zobaczenia!
Na miejscu byliśmy około 11.00 co oznacza że w trasie spędziliśmy dobre 11 godzin.
Podsumowując nie będę wygłaszał kwiecistych mów o nie wiadomo czym. Piękna, nowa hala, premiera Death Magnetic, pół nowej płyty na żywo, zespół na wyciągnięcie ręki, kameralna atmosfera, piłki na scenie, poznanie nowych ludzi, białe koszulki z adresami Overkill.pl i Deathmagnetic.pl oraz przede wszystkim – poklepanie chłopaków po ramieniu? brzmi nieźle, prawda?
Pamiętam też siedzenie w mojej kuchni z ToMkiem nad ranem, długą podróż? szczególnie powrotną, senność, przenikliwe zimno w Berlinie? ale WARTO BYŁO! Całość była naprawdę niesamowita i jedyna w swoim rodzaju.
Na koniec chciałbym pozdrowić wszystkich, których spotkałem i z którymi rozmawiałem. Przede wszystkim byłato „moja” ekipa czyli: Lincia, ToMek, 4ever i Marmetal. MonicA – to dzięki tobie byłem w Berlinie, dzięki!, peter.steele – miło było Cię poznać, Spanish Fly – dawno się tak nie uśmiałem, Fresh – dzięki za zdjęcie mojej gęby na tle O2 Arena (czekam na nie) i wszyscy inni! Przypomnijcie o sobie w komentarzach, obiecuję że wymienię każdego z osobna w tym artykule hehe. Pozdrawiam raz jeszcze i do następnego razu!