Na początku listopada br. Mille Petrozza, frontman grupy thrash metalowej Kreator, tuż przed występem swojego zespołu udzielił wywiadu dla portalu Dead Rhetoric. Głównym tematem rozmowy jest starzenie się thrashowych zespołów, powód upadku thrashu w latach 90. oraz przyszłość zespołu.
Dead Rhetoric: Robicie to jakoś od połowy lat 80. Zaczynacie już widzieć światło na końcu tunelu czy może widzicie siebie jadących przed siebie, dopóki kółka nie odpadną?
Mille Petrozza: Ta, to właśnie widzę. Co innego mogę robić? Zostać farmerem? Nie umiem robić niczego innego… i nie chcę. Po prostu lubię muzykę i nie mogę nic nie robić. Nie jestem jednym z tych kolesi; nie jestem leniwy. Ze szkoły wyszedłem prosto w szaleństwo.
Słyszysz o zespołach takich jak Slayer, które mówią o „spuszczaniu z tonu” w związku ze starzeniem się, ale od 2001, wy wydajecie się być gotowi jak nigdy.
Staramy się utrzymać formę i myślę, że to jest kluczem. Nie możesz sponiewierać swojego organizmu zbyt mocno, a wiem, że sporo zespołów, z którymi jeździliśmy w trasy piła na potęgę. My nie możemy.
Co teraz pijesz? Gorącą czekoladę?
Kawę.
Z Mickey D’s. [inaczej McDonald’s – red.]
Jebać ich. Nie będę tego pił. Zazwyczaj ja idę czegoś poszukać, ale teraz stawiliśmy się tak późno, że techniczny perkusisty coś mi przyniósł. Nie wspieram McDonalda. [Jak wiadomo, Petrozza jest weganinem.]
Wracając do tematu o zespołach nie dbających o siebie…
Taa, wydaje mi się, że niektóre zespoły im są starsze, tym więcej piją. W naszym przypadku jest odwrotnie. Kiedy byliśmy naprawdę młodzi, pierwszych parę tras, gdy byliśmy nastolatkami, ostro dawaliśmy w palnik. W którymś momencie po prostu przestaliśmy. Wciąż jednak czasem pojawi się jakieś piwo czy czerwone wino.
To wręcz stereotyp: Jesteście thrash metalowym zespołem, więc powinniście pić.
Ta, ale kto tak mówi? Kto to wymyślił? Uwielbiam imprezy ale… jeśli mam być z tobą szczery – może to zabrzmi trochę konserwatywnie, ale kiedy jestem w trasie, są tam ludzie, którzy płacą by mnie zobaczyć. Kiedy mam kaca na scenie, dostają zaledwie 70% tego, za co zapłacili. A ja tego nie chcę. Kiedy jestem w domu, piję, ale tylko jeśli jest jakiś powód, na przykład impreza albo cokolwiek. Nie jestem typem kolesia, który musi pić, bo jest w thrashowym zespole… to naprawdę nie jest konieczne.
A co powiesz o okresie podczas Endoramy, który bezsprzecznie nie był twoim najlepszym?
To nie był kryzys osobowości. Może po prostu zadałem sobie pytanie zbyt wiele razy: „Co mam zamiar zrobić?” Nie byłem przecież tak stary. To było bardziej jak, „Może chcę robić ze swoim życiem coś innego.” Spróbowałem więc iść głębiej w muzykę i odkryć inne style.
I to jest wasz najbardziej eksperymentalny album.
Prawda. Lubię go. Myślę, że był konieczny. W tym czasie, to właśnie tak się czuliśmy; to było to, co chcieliśmy zrobić. To nie tak, że wymusiliśmy to. Żadna wytwórnia muzyczna nie kazała nam napisać gotyckiego albumu. Gdy dołączyliśmy do BMG Europe, mówili, byśmy napisali kolejny thrashowy album, ale nie to w nas wtedy siedziało.
Lata 90 nie były dobrymi czasami, by być w thrash metalowej kapeli.
Wiele zespołów popadło w tym czasie w kryzys osobowości. Pamiętasz album „Skunkworks” od Bruca Dickinsona? To nawet gorsze! [śmieje się]
To nie jest zły album, ale wiem co masz na myśli. Odniosłeś wielki sukces w późnych latach 80. i wczesnych 90, co robisz po tym?
Niektórzy mówią, że to okres grunge’u zabił to wszystko, ale nie sądzę, by to był jedyny czynnik. Myślę, że kilka metalowych zespołów mylono z glamowym materiałem. Wiesz, prawdziwe metalowe zespoły były w jednym worku z idiotami, którzy pojawili się pod koniec lat 80 i sprawili, że metal zaczął wyglądać źle. Moim zdaniem, to właśnie zrobili. Wiele glamowych idiotyzmów odciągnęło ludzi od metalu. Myślę, że to ma wiele wspólnego z erą MTV. Większość ukazywanych zespołów w Ameryce, to przykładowo Poison, Ratt, Whitesnake, po czym miałeś pojedyncze rzuty na Slayera, Exodus czy Kreator. To było głównie to i ludzie mogli pomyśleć „To jest metal.” Chcą te swoje glamowe rzeczy. Ja tego nie słuchałem i nie chciałem mieć z tym nic wspólnego.
Mówiąc już o zmianie brzmień, „Coma of Souls” było waszym ostatnim, „tradycyjnym”, thrashowym albumem, po którym pojawił się „Renewal”. I jeśli o tym pomyśleć, byliście o krok na przód przed wszystkimi, ponieważ wszystko było wolniejsze i w średnim tempie. Myśleliście wtedy aż tak odlegle czy nie mieliście po prostu ochoty robić kolejnego Coma of Souls?
To jest połączenie wszystkiego. Kiedy spojrzę na to teraz, wtedy weszliśmy w ten młyn. Gdy zaczęliśmy, mieliśmy po jakieś 16 czy 17 lat i w przeciągu pięciu lat wydaliśmy pięć albumów. Każdego roku jeden album, trasa. Powiedzieliśmy naszej wytwórni, że nie chcieliśmy robić kolejnego albumu, chcieliśmy poczekać rok, poeksperymentować trochę. I to jest efekt naszych prac. Jedna rzecz, do której mogę się przyznać, to to, że nie jestem zadowolony z produkcji „Renewal”. Mogło brzmieć o wiele lepiej. Brzmienie jest dziwne. Jednak to też przez nas, bo powiedzieliśmy gościowi od miksu, by zmiksował to w ten sposób. Chcieliśmy otrzymać oryginalne, niespotykane brzmienie.
Kiedy doszliście do momentu pisania Violent Revolution w latach 90, poczuliście jakby to był czas, by stworzyć kolejny, thrashowy album? Jak pewnie wiecie, ludzie byli nastawieni sceptycznie co do waszego powrotu do korzeni.
Naprawdę nie zwracałem na to uwagi. Myślę, że główną inspiracją – do dziwnego brzmienia – było to, że w trasie po Europie towarzyszył nam Witchery. [Gitarzysta Haunted] Jensen grywał nam 'The Haunted Made Do It’ bez wokalu, „To jest świetne, nie mogę się doczekać, gdy wypuścicie to z wokalem”. To było inspiracją, bo mówiliśmy coś jakby, „Czekaj, aż usłyszysz nasz nowy album!” pśmieje się]
To zabawne, bo te szwedzkie zespoły jak The Haunted, Dark Tranquillity i In Flames, oni wszyscy powiedzą, że inspirowali się Kreatorem, ale jak teraz słyszę, inspirowali też was.
Prawda! Czasem nie lubię, gdy ludzie tak gadają. Gdy czytam recenzję online czy w magazynach, piszą często „Używają tych szwedzkich death metalowych riffów.” Ja wtedy myślę „Nie! My robiliśmy to już wcześniej.” Ci ludzie nie odrobili swojej pracy domowej, nie doinformowali się. Jeśli spytasz kolesi z In Flames, powiedzą ci to samo. Czasem jest to dla mnie trochę… nie tyle co frustrujące, ale mógłbym palnąć typka w łeb. [śmieje się] Nieważne. To tylko sprawia, że ci ludzie wychodzą na głupich nie przygotowując się wpierw odpowiednio do swojego zadania. Jeśli nazywasz siebie dziennikarzem, powinieneś nieco bardziej zagłębiać się w temat.
Czy wraz ze składem podczas Violent Revolution oczekiwaliście jakiegoś poczucia stabilności w zespole? Zanim dołączył do was Tommy T. Baron [właśc. Tommy Vetterli, grający także w Coroner], każdy chyba czegoś od niego oczekiwał. Jakie były różnice między tymi składami?
Myślę, że czasy z Tommym były trochę inne. Wydaje mi się, że on po prostu rzucił grę w Coroner. On jest liderem zespołu, ja także, nie sprawdziło się to. [śmieje się] Pomógł mi jednak z tymi dwoma albumami i wciąż lubię kolesia. Jest świetnym człowiekiem i wiele się od niego nauczyłem, także tego, że nie mogę mieć już w zespole nikogo takiego jak on. To nie tak, że mam wielkie ego czy coś. Po prostu wiem, czego chcę i Tommy wie czego chce, więc lepiej, byśmy nie byli w tym samym zespole.
Aczkolwiek było by interesującym to usłyszeć. Thrashowe pomysły Tommy’ego i twoje.
Tommy ma całkowicie odmienną technikę. Jest kilka kawałków na Endorama, który napisał i zagrał wszystkie partie gitarowe. Nie potrafiłem ich zagrać.
Czy to był pierwszy raz w twojej karierze, gdzie nie byłeś odpowiedzialny za gitary na utworze Kreatora?
[Skina głową] Tak. Był taki kawałek nazwany 'Shadowland’. Nie grałem w nim na gitarze, on napisał riffy. Jest też jedna rzecz, nad którą się wtedy zastanawiałem, a mianowicie „Czy to wciąż Kreator?”
Tak jakby post-Coroner najechał na Kreator.
Dokładnie. W tym czasie on lubił thrash metal bardziej niż ja. Był to jednak ekscytujący czas. Pracowaliśmy w tym studio w Szwajcarii; to był naprawdę świetny czas. Był miłym kolesiem, zawsze pełnym wsparcia. Chciałbym… nie, jednak bym nie chciał. Sami [Yli-Sirnio] idealnie pasuje do Kreatora.
Czy teraz planujecie, by kolejne 2-3 lata spędzić na jeżdżeniu w trasy? Bez nowego albumu do 2015 czy 2016?
Ta. Właśnie tak to widzę. Potrzebuję inspiracji. Znam kilka zespołów, które bardzo szanuję, ale oni wydają album każdego roku. A.) Nie jestem aż tak pracowity; i B.) gdybym miał wypuszczać album co roku, miałbym jakiś jeden, może dwa dobre kawałki na każdym albumie. Nie. To nie tak działa. Muzyka, jako jednostka oraz muzyk, potrzebujesz trochę przerwy, by znów dostać weny. Musisz wyjść i zacząć żyć własnym życiem. Nie zrozum mnie źle – kocham być w trasie, być w zespole i grać dla ludzi, ale wtedy się odcinam, czuję się jak w bańce – to nie jest rzeczywistość. To coś innego. Gdy już jesteśmy w domu i mamy te półtora roku przerwy, czy nawet 3 miesiące, to wtedy znów łapię za gitarę. To wtedy dostaję natchnienia. Czytam jakieś książki, oglądam filmy.
Na sam koniec, kolejne 12-18 miesięcy, jak będą wyglądały?
Trasa przynajmniej do następnego roku. Już mamy różne rzeczy w rozpisce na 2014 i wiem, że zamierzamy zrobić sporą trasę po Europie pod koniec 2014. Będzie parę festiwali… może też przyjdą pomysły na następny album.
Może kawa z McDonalda cię zainspiruje.
Nie jest zbyt dobra, więc wątpię. [śmieje się]