Ryga to drugi koncert na mojej mini-trasie 2010. Miało być pięknie, a już na samym początku zaczęło się z małymi problemami. W momencie, gdy Metallica ogłaszała kolejne daty, w Rydze miały się odbyć dwa koncerty dzień po dniu – nie wchodząc w szczegóły, zakupiłem dwa bilety i spokojnie czekałem na kwiecień. Niestety gdzieś w międzyczasie okazało się, że z powodu kryzysu ekonomicznego na Łotwie bilety nie sprzedają się tak, jak powinny i z tego powodu drugi koncert zostaje odwołany. Wyjścia były dwa – albo dostać zwrot pieniędzy albo wymienić bilet na dodatkowy gig w Tallinnie (Estonia) – wybrałem to pierwsze wyjście, jednak jak się później okazało – nie tak się to wszystko potoczyło, ale po kolei…
14 kwietnia 2010 późnym wieczorem wróciłem z pierwszej części mojego urlopu, którą spędziłem w pięknej Norwegii (gdzie zaliczyłem 1 gig w Oslo). Następnego dnia rano dostałem smsa od moich norweskich znajomych, że miałem wielkie szczęście, ponieważ po pierwsze psuje się pogoda a po drugie – wszystkie lotniska w Norwegii zostały zamknięte z powodu wybuchu wulkanu Eyjafjallajokull w Islandii (sic!). Odetchnąłem z ulgą – wszystko pięknie się udało a ja wydostałem się z Norwegii. Następnego dnia miałem wyruszyć na drugą część trasy – do Rygi i Wilna. Plan był taki, że 4 dni spędzam w Rydze i kolejne 4 w Wilnie. Do Rygi miałem jechać z moimi koncertowymi towarzyszami – Kukim i Yankesem – a już po dniu mieliśmy się rozstać i każdy miał podążyć w swoją stronę – mój plan to pobyt w Rydze a ich – podróż do Tallinna na drugi koncert. Niestety (a właściwie to stety!) wszystko ułożyło się zupełnie inaczej. Już 16 kwietnia z samego rana Kuki, który przyjechał właśnie do Warszawy powiadomił mnie, że nasz lot do Rygi został odwołany! Wiadomość była fatalna – nie dość, że nie mamy transportu, to jeszcze nie wiemy czy koncert w Rydze w ogóle dojdzie do skutku!
Z Kukim spotkałem się z samego rana, kiedy tylko wysiadł z pociągu. Na szczęście miał on opracowany plan B, którego na próżno było szukać u mnie – dopiero co wróciłem ze Skandynawii a jakby tego było mało – przez pewien okres nie miałem w domu dostępu do Internetu. Byliśmy delikatnie mówiąc w czarnej dupie – lot AirBaltic, którym mieliśmy w 3 godziny dostać się do Rygi – anulowano. Alternatywa była jedna a było nią połączenie autobusowe. Szybciutko odwiedziliśmy warszawskie biuro Eurolines, gdzie miła pani poinformowała nas że na dzisiejsze połączenie do Rygi jest jeszcze dużo wolnych miejsc. Uff! – kamień z serca! To nic, że spędzimy w autobusie kilkanaście godzin, przegapimy pre-party i nie wiemy, czy zespół dotrze na miejsce! Najważniejsze, że nasze tyłki będą w Rydze za 24 godziny z lekkim hakiem 🙂 Zakupiliśmy 3 bilety (mój, Kukiego i Yankesa) i poszliśmy na dworzec centralny odebrać jadącego z Poznania Yankesa właśnie. Po kilku słowach okazało się, że jest on wysłannikiem naszego serwisu na Meet & Greet w Tallinnie i przekaże naszą petycję dotyczącą set listy marzeń na Bemowie. Nie wiedziałem, że chodzi o Yankesa – całą akcję nakręcał u nas h-a-r-v – świat jest mały!
Wszystko poszło bez większych problemów, więc potem zaprosiłem chłopaków do siebie, aby chwilę odsapnąć, zrobić zakupy, przepakować się i wieczorem spokojnie ruszyć w stronę dworca autobusowego. W ciągu dnia wykonaliśmy jeszcze mnóstwo telefonów do znajomych, aby ustalić, co robi każdy z nas. Moi znajomi, którzy mieli do mnie dołączyć w Rydze – zaczęli wątpić, czy w ogóle będą w stanie przyjechać. Wicker oraz jego kolega – osoby z forum Sankruarium – które miały jechać razem z nami przekazali nam, że około godziny 14 nie było już biletów autobusowych – chłopaki mieli naprawdę pecha, gdyż nie mieli jak dostać się na koncert! Jak się później okazało, musieli zostać w Warszawie i gig w Rydze odpuścili – to się dopiero nazywa pech! Wybuch wulkanu? Już nic nas nie zdziwi!!
Nadeszło popołudnie, udaliśmy się na dworzec zachodni w Warszawie, gdzie czekaliśmy na odjazd naszego autobusu. Po zjedzeniu obiadu i spotkaniu z Wickerem i jego kumplem (oddali nam swoje bilety, aby sprzedać je w Rydze…) wsiedliśmy w mega-zatłoczony autobus, w którym nie było powietrza do oddychania. Wyobraźcie sobie że przez całą noc jazdy dwóch kolesi siedziało na schodkach! Swoją drogą nie wiem co to był za kierowca, który zgodził się na coś takiego.
Podróż była męcząca, ale chyba nie ma się co rozpisywać… każdy może sobie wyobrazić jak to jest jechać od 19:45 do 12:00 w zatłoczonym autobusie. Na szczęście po południu nasze stopy dotykały już łotewskiej ziemi! Hell yeah! W międzyczasie dowiedziałem się, że mój urlop ulegnie sporym zmianom – znajomym, którzy mieli dołączyć do mnie w Rydze również odwołano lot. W takim wypadku musiałem zostać w łotewskiej stolicy sam. Ale chwila – to jest heavy metal, a nie rurki z kremem – Kuki i Yankes nie musieli mnie długo namawiać – na dworcu autobusowym w Rydze znaleźliśmy kafejkę internetową, w której kupiłem bilet na gig Metalliki w Tallinnie następnego dnia – wszyscy już wtedy wiedzieliśmy, że nasze drogi nie rozejdą się tak łatwo!! 🙂
Doczłapaliśmy się do hostelu, aby rozłożyć nasze graty, trochę się odświeżyć i zjeść coś przed koncertem. Dzień uciekał nam niesamowicie szybko, także po dosłownie godzinie, może dwóch ruszyliśmy na poszukiwania Arena Riga, czyli hali gdzie już wieczorem miała grać Metallica! Było około 14:30 gdy wyszliśmy z pokoju, mieszkaliśmy praktycznie na starym mieście więc mieliśmy jeszcze okazję na zwiedzenie starówki i kilku miejsc po drodze do Areny, która znajduje się całkiem spory kawałek drogi od naszego miejsca zamieszkania. Po drodze kilka fotek, oglądanie co ciekawszych budynków… Już w tym momencie wiedziałem, że gig w Rydze będzie zupełnie inny od tego w Oslo – mam tu na myśli swoje osobiste odczucia i rock and rollowe nastawienie do całego wyjazdu. O ile Oslo było raczej spokojnym wyjazdem i „wyjściem po pracy” to Ryga to już zupełnie co innego – długa podróż, klimat, dobre towarzystwo które nie dziwi się gdy mówi się o koncertach dzień po dniu… wszystko zapowiadało się naprawdę super! Pod Arena Riga byliśmy około 15:30 – wcześnie. Hala w porównaniu z norweskim Telenor Arena raczej mała, ale widać od razu, że całkiem nowa. Przed drzwiami grupka fanów, oczekujących na otwarcie bram. Tuż obok na parkingu znane chyba wszystkim czarne ciężarówki Transam Trucking, tu i ówdzie przechadzający się ludzie… Wraz z Yankesem i Kukim zdecydowaliśmy, że udamy się w bliżej nieokreślonym kierunku w poszukiwaniu zimnego, łotewskiego piwa. Nie było to jakoś wybitnie trudne, chociaż wylądowaliśmy w piekarni (!?) – mieli tam jednak i miejsce do siedzenia i piwo Aldaris które – jak się później okazało – było naprawdę bardzo dobre 😉 Na miejscu odpoczęliśmy sobie trochę i poznaliśmy miejscowych fanów – pamiątkowe zdjęcie mówi wszystko – właśnie o to chodzi w takich wyjazdach!
Pora wracać – ustawiliśmy się w tłumie przed wejściem – ludzi było stosunkowo niewiele, chociaż widać było, że czekają już na występ. W powietrzu po prostu czuć było atmosferę święta, co potwierdziło się w momencie otwarcia drzwi wejściowych – zaczął się spory napór ludzi próbujących się wedrzeć do środka. Również i my, gdy dostaliśmy się do Arena Riga, zaczęliśmy rozglądać się za wejściem na płytę – niestety, czekały na nas kolejne drzwi 😉 Za chwilę okazało się, że publiczność w Rydze jest naprawdę ostro podjadana – zaczęło się skandowanie Me-ta-llica, Me-ta-llica a po otwarciu drzwi miał miejsce mały szturm na wejście. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zajęli strategicznego miejsca i wtoczyli się na płytę na samym początku. Jesteśmy w środku – ale co to?! Okazuje się, że hala jest naprawdę bardzo mała! Odległość, która dzieliła barierki przy scenie od barierek z krzesełkami wynosiła zaledwie kilka metrów! W Arena Riga każde miejsce na płycie (przy założeniu, że scena jest na środku) jest doskonałe! Polska ekipa, czyli ja, Kuki i Yankes – staliśmy praktycznie w 2 rzędzie na dłuższym z boków prostokąta wyznaczonego przez barierki przy scenie – o lepsze miejsce było naprawdę trudno. Super!
Występy suportów opiszę króciutko – ja widziałem wcześniej obie kapele kilka dni wcześniej w Oslo i swoje wrażenia opisałem również krótko w poprzedniej relacji. Yankes i Kuki jednak mieli zobaczyć Gojirę i Fear Factory po raz pierwszy i mieli wobec tych występów całkiem spore oczekiwania. Obiektywnie rzecz biorąc, Gojira miała o wiele lepsze nagłośnienie niż w Oslo, jednak Fear Factory znowu w mojej ocenie pobił ich na głowę – chociaż tutaj również zaznaczam, że obie kapele uwielbiam, Gojirę powiedziałbym nawet bardziej, niż FF. Cóż, bawiliśmy się chyba całkiem nieźle – tutaj przydałoby się opinie chłopaków – wydaje mi się, że Gojira trafiła przede wszystkim do Kukiego, który zdaje się jest ich sporym fanem – znał chyba wszystkie tytuły piosenek! 😉
Po występie suportów zaczęło się nerwowe oczekiwanie. Wszyscy byliśmy zmęczeni całonocną podróżą i wszystkimi problemami dnia poprzedniego – z odwołaniem lotów na lotniskach całej Europy włącznie. W tym jednak momencie wszystko odchodziło na dalszy plan – dla mnie koncert w Rydze był tak naprawdę pierwszym stuprocentowym gigiem, gdzie headbanging uprawia się na barierce oddzielającej fanów od zespołu. Chłopaki myślę że byli podjadani tak jak ja w Oslo, kiedy to widziałem Metallikę po raz pierwszy od roku. Wszyscy na pewno liczyliśmy na ciekawą set listę gdyż wiedzieliśmy oczywiście, że drugiego wieczora w Oslo Metallica zagrała po raz pierwszy w historii The Unforgiven III. Osobiście miałem wielką nadzieję, że uda mi się go usłyszeć i że zespół po prostu zacznie grać U3 jako standardową część swojego setu. Czy nam się udało – przekonacie się w dalszej części relacji.
Mijały kolejne minuty, usłyszeć można było m.in. Rage Against The Machine, Stone Sour i It’s A Long Way To The Top z repertuaru AC/DC – jak jednak wiadomo, Meta nie zaczyna już zaraz po tej piosence. Kwartet z San Francisco wyszedł na scenę punktualnie o godzinie 21:45, ponownie zaczynając od Heavy Metal Thunder Saxona a potem oczywiście The Ecstasy of Gold Ennio Morricone. Już od pierwszych taktów Ecstasy mieliśmy z moimi współtowarzyszami banany na twarzach – zaczynało się największe show jakie mogliśmy sobie wymarzyć. Po chóralnym odśpiewaniu całej melodii zaczęło się „bicie serca”, które oznaczało początek That Was Just Your Life. Wraz z Kukim zastanawialiśmy się, czy drugie w kolejce będzie The End Of The Line (standard) czy może Cyjanek, który rozbrzmiewał jako drugi w Oslo 14 kwietnia (night2), kiedy to set był niesamowity i zawierał między innymi The Unforgiven III. Niestety dla nas od razu po Life Metallica przeszła do Line – czyli jak się później okazało – wybrali wersję „The Best Of”. W sumie nie byliśmy jakoś przesadnie zawiedzeni, szczególnie moi kompani, którzy w Rydze mieli pierwszy w 2010 roku gig – ja zresztą nie byłem o wiele lepszy… Nad set listą chyba nie ma się co rozwodzić, jednym słowem: standard, no niestety…
That Was Just Your Life
The End Of The Line
For Whom The Bell Tolls
Creeping Death
Fade To Black
Broken, Beat And Scarred
Cyanide
Sad But True
One
Wherever I May Roam
The Day That Never Comes
Master Of Puppets
Blackened
Nothing Else Matters
Enter Sandman
– – – – – – – –
Stone Cold Crazy
Hit The Lights
Seek and Destroy
Cieszyłem się, gdy Metallica w kolejnych momentach sięgała po ciekawsze dla mnie numery, przede wszystkim chodzi mi o The Day That Never Comes, którego nie słyszałem w Oslo. Do tego wspomnieć wypada chyba tylko o Stone Cold Crazy – na końcu James tradycyjnie zapowiedział, że za chwilę będzie kawałek-cover ważnego dla nich zespołu. „And tonight’s band is… Queen” ! I tak oto zaczęli z wykopem Stone Cold Crazy. Dalsza część Encore to standard, nawet Hit The Lights grali w Oslo Night 1 ale cóż, nie można mieć wszystkiego, czyż nie? 🙂
Podczas Seek & Destroy, przy zapalonym świetle na halę rozsypały się oczywiście dmuchane piłki. Wspólnie z Kukim mieliśmy niesamowitego farta przy ich łapaniu! Na początku Kuki złapał jedną dużą piłkę i natychmiast zabrał się za spuszczanie powietrza. Jak się okazało, pozbycie się zawartości trwa godzinę (to nie żart), gdyż zaworki są zrobione w jakiś przedziwny sposób który sprawia, że powietrze może być tylko wtłoczone, nie może natomiast uciec. Po kliku sekundach w ręce Kukiego wpadła piłka średniego rozmiaru, a później w moje – kolejna duża. W ten oto sposób cała nasza trójka stałą się posiadaczami pamiątek w postaci czarnych piłek z logo Metallica i Death Magnetic. Jakby tego było mało, wszyscy mamy kostki (ja w Rydze upolowałem dwie, z tego co pamiętam to chłopaki mają po kilka). Na koniec coś mega – Yankes złapał frotkę, którą James miał na ręce przez cały koncert. Farciarz!
Jak widzicie moje streszczenie całego występu jest krótkie – podobnie jak to miało miejsce przy Oslo i jak zapewne będzie w kolejnych relacjach. W sumie nie ma się nad czym rozwodzić – chyba każdy wie, że koncert Metalliki to coś niesamowitego. Show, które pamięta się na długo i które znika z pamięci bardzo szybko zarazem. Na koniec wspomnę, że podczas gigu cała nasza trójka miała polskie flagi i dawała nimi znaki dla członków zespołu. Mogę tylko powiedzieć, że co najmniej 2 razy Lars spoglądał mi prosto w oczy dając do zrozumienia, że wie, skąd jesteśmy!
Po koncercie spotkaliśmy kilka osób z Polski i w tym momencie chciałem ich bardzo serdecznie pozdrowić. Jeszcze na płycie zobaczyliśmy polską flagę, której właścicielami była Kasia i Nardek – pozdrowienia dla Was!! Na korytarzu Arena Riga przemknęła mi znajoma twarz – tym razem był to Artur Hetfield z kolegą. Jakby tego mało, jeden z naszych rodaków przechadzał się trzymając w ręce set listę podpisaną przez Big Micka – skorzystałem z okazji i zrobiłem sobie z nim zdjęcie 😉 Nie udało się nam natomiast spotkać Evillady i Meniosa z żoną, chociaż wiedzieliśmy, że są na koncercie. Nic straconego – już następnego dnia wspólnie z nimi tworzyliśmy polską ekipę w Saku Suurhall w Tallinnie, ale o tym w kolejnej relacji.
Po gigu wycieczka przez pół miasta do hostelu i upragnione… 4 godziny snu. Już rano czekał na nas autobus do Tallinna na kolejny koncert!
Jeszcze raz pozdrawiam wszystkie spotkane w Rydze osoby z Polski – mam nadzieję, że przynajmniej niektóre z nich przeczytają moją relację i znajdą się na zdjęciach. Dodatkowo specjalne dzięki dla Kukiego i Yankesa. Panowie – podróż i zabawa z Wami była dla mnie prawdziwą przyjemnością. Na szczęście, to jeszcze nie koniec naszych wspólnych przygód… 😉
Didymos