Kiedy kilka miesięcy temu recenzowałem album grupy Stone Sour, na czele której stoi Corey Taylor, miałem nadzieję (jak wielu fanów) na kolejną płytę jego macierzystej formacji Slipknot. Od tamtego czasu jednak w obozie panów z Iowa tak naprawdę niewiele się zmieniło, bo choć pada mnóstwo obietnic w wywiadach, to grupa wciąż wydaje się daleka od wejścia do studia. Najwidoczniej garowy klaunów również poczuł się zmęczony tym stanem i nie czekając na dalszy rozwój sytuacji uformował nową supergrupę – Scar The Martyr. W zasadzie nie ma się czemu dziwić, Joey Jordison to obok wspomnianego wokalisty Slipknot chyba najbardziej płodny i kreatywny członek grupy dowodzonej przez klaunów. Co tym razem wykombinował ten utalentowany perkusista?
Scar the Martyr to nic innego, jak kolejny owoc nadmiaru energii, jaką dysponuje Jordison. Od jakiegoś czasu najwidoczniej brakowało mu stałego składu, gdzie mógłby tę nadwyżkę witamin spożytkować, po Murderdolls zostało jedynie wspomnienie, a okazyjne projekty widocznie mu nie wystarczały, choć i tych ma w swoim życiorysie już wiele. Tak oto narodziło się Scar The Martyr. Jordison to nie jedyne znane nazwisko w tym składzie, obok niego najbardziej rozpoznawalni to gitarzysta Jed Simon (nieodżałowane Strapping Young Lad) i Kris Norris ( Threat Signal, Darkest Hour). Niespodzianką jest wokalista – relatywnie mały znany Henry Derek. Formalnością jest dodanie panów Kyle Konkiet (bas) i (ewentualnie) wspomagający na koncertach Joey Blush (klawisz).
Z dniem 1.X.2013 miała miejsce premiera pierwszego albumu nazwanego po prostu Scar The Martyr. Cóż takiego zaserwował nam tym razem Joey i spółka? Już pierwszy numer (Dark Ages) może nasuwać pytanie, czy to Scar The Martyr, czy może piąty album Slipknot? Otwierający sampel, jak i riff, a przede wszystkim maniera śpiewu powoduje, że ten numer do złudzenia przypomina Slipknot. Nieco lepiej jest w następnym My Retribution – co prawda nie porywa, ale ma trochę więcej własnego charakteru. Soul Disintegration to jeden z numerów wybranych na mówiąc kolokwialnie „ciągnięcie” tego albumu. Choć jego początek jest niemrawy, to im bliżej końca, tym bardziej się rozkręca, i mowa tu nie o szybkości, a różnorodności – panowie jakby wraz z kolejnymi kawałkami chcieli coraz bardziej odbiec od porównań z macierzystą grupa Jordisona i trzeba przyznać, że w Soul Disintegration zaczynają rozumieć jak to robić.
httpvh://www.youtube.com/watch?v=S0ebHuDUdwo
Cruel Ocean to bardziej piosenkowe oblicze Scar The Martyr, nie wiem dlaczego zespół nie wybrał tego numeru na radiową promocję, z pewnością statystyczny Kowalski dałby się złapać na ten piosenkowy charakter. Tylko czy po zakupie krążka statystyczny Kowalski przeżyłby następny Blood Host? A właśnie ten kawałek jest absolutnym majstersztykiem tego albumu, szczególnie wokalista daje tu popis kreatywności jak i umiejętności, jego pokaz w tej kwestii daje jasną odpowiedź na pytanie dlaczego Jordison namaścił go na osobę dzierżącą mikrofon w jego nowej formacji.
httpvh://www.youtube.com/watch?v=-2xVAF07QD8
Następne w kolejce Anatomy of Erinyes i Prayer for Prey wypadają po prostu solidnie, jednak nie ma w nich iskry. Uwagę przykuwa ponownie (teoretycznie) melodyjno-balladowy White Nights In a Day Room, który jednak potrafi zaskoczyć, szczególnie w środkowej i końcowej części. Miło posłuchać, że panowie nie są nastawieni tylko na słodzenie.
httpvh://www.youtube.com/watch?v=_tLpbfbiSn8
Effigy Unborn – tytuł również godny uwagi, grooviący riff poparty podbijająca go grą Jordisona, a do tego wokal na modłę omawianego tu już Blood Host, czyli Henry Derek udowadniający dlaczego to on został głosem Scar The Martyr, bardzo ciekawie robi się w środkowej części.
Never forgive never forgot to coś w stylu Cruel Ocean czyli w miarę przebojowo i przyjemnie, od czasu do czasu z mocniejszym wokalem. Trochę więcej ciężaru pojawia się Mind’s eye. Miło zaskakuje ostatni (no chyba, że macie wersję Deluxe) Last Night on Earth, jest to mieszanka grooviących zagrywek, tu i ówdzie mroczne dzwony, a to wszystko przeplatane łagodnym śpiewem – można powiedzieć, że warstwa muzyczna idealnie oddaje tytuł.
httpvh://www.youtube.com/watch?v=v9y-Z4FxIvE
Tak oto w standardowej wersji albumu Scar The Martyr kończy swój debiut. Czy ta grupa ma szansę powodzenia? Największą wadą tego krążka jest brak własnego, wyraźnego charakteru. Zespół póki co miota się pomiędzy byciem kopią Slipknot (Dark Ages ), dobrym aczkolwiek tylko solidnym graniem (Anatomy of Erinyes, Prayer for Prey czy My Retribution), a numerami wręcz radiowymi (Never forgive never forgot, Cruel Ocean). Najmocniejszy Blood Host, ciekawy Effigy Unborn czy rozkręcający się w drugiej części Soul Disintegration to jednak póki co za mało, aby płyta nie przepadła w otchłani innych sezonowych wydawnictw. Zespół bez wątpienia ma potencjał, musi jednak bardziej zaryzykować. Póki co daję mu ocenę 7/10.