Spontane to weterani warszawskiego podziemia. Grają już ponad 11 lat i po przerwie wracają z mocnym uderzeniem – przesiąkniętym ulicznym stylem albumem „Mojra”. Z wokalistą Pawłem i gitarzystą Adamem rozmawialiśmy m.in. o nowym albumie, warszawskiej scenie muzycznej oraz „korpo metalu”. Zapraszamy do lektury!
DeathMagnetic: Pytanie podstawowe, opowiedzcie coś o sobie, skąd jesteście, skąd wzięła się nazwa? Gracie już 10 lat.
Adam:
Prawie jedenaście.
Paweł:
Tak, jedenaście. Zaczęło się w 2003 roku. Właściwie kilka ulic stąd (wywiad odbywał się na Woli – przyp. red.). Znaliśmy się wcześniej. Ja z Pejotem, Bene i Guru jesteśmy z jednego osiedla. Zaczynaliśmy standardowo jak wiele innych zespołów czyli w piwnicach, mieszkaniach. Później różne sale prób z wieloma różnymi ciekawymi osobami i składami. Gdy już postanowiliśmy grać razem, pamiętam jak Robert (pierwszy perkusista – przyp. red.) mówił o gościu z Pragi, który ma niesamowitą smykałkę do grania. Pamiętam, że udało nam się jakoś umówić i tak się spotkaliśmy. Nie wiem dlaczego tak dobrze to pamiętam. Może zbiegło się to również z tym, że zmieniliśmy praskie sale prób na Foton. Może to miejsce tak działało. Może dlatego, że drzwi otworzył nam sam Robert Brylewski. Nie wiem. To był inny świat. No i ten Adam. Pomyślałem kurde, co za gość. Facet nie z tej ziemi. Bene to świetny gitarzysta, ale Adam robił to zupełnie inaczej i do tego chciał grać z nami. Super sprawa. Strasznie podbudowałem się wtedy pamiętam, że taki gość , bez słodzenia, chce z nami grać.
Wtedy powstaje Spontane. A Nazwa…
Adam:
To nasz były perkusista wymyślił nazwę.
Paweł:
Z tą nazwą to była naprawdę jakaś dziwna sprawa. Jak się później okazało, specjalnie nikomu się nie podobała ale… że nikt nie miał lepszego pomysłu to tak zostało. Pamiętam, że chyba Robert (nasz pierwszy perkusista) powiedział, że jeśli gramy w niedziele spontaniczne próby to powinniśmy się nazwać Sunday Spontane czy jakoś tak, ale ten skrót SS był niewłaściwy więc zostało jedno S (śmiech).
Adam:
I zostało Spontane czytane po polsku. Generalnie nikt tak naprawdę nie wie skąd się wzięła ta nazwa. Nawet się nad tym nie zastanawialiśmy zbytnio, bo to chyba nie miało sensu. Chcieliśmy grać.
Paweł:
Nazwa została bo trzeba było coś wpisać na tablice (śmiech). Graliśmy w Fotonie. To było ciekawe miejsce. Wielu ciekawych ludzi można było tam spotkać. Postacie jak z galerii figur woskowych polskiego rocka i my chłopcy z bloku obok, którzy chcieli sobie pokrzyczeć.
Adam:
Kręcili się tam ludzie z Agressivy, 5ZUMu, Bękartów Proboszcza czy Druzgotora…
Paweł:
To było świetne miejsce do grania. Oblepione ściany, upadek ustroju komunistycznego. Teraz gdy otwieram autobiografie Roberta Brylewskiego, w której jest instalacja „Człowiek z Betonu” wracają tamte czasy. Wtedy do tego tak nie podchodziliśmy. Byliśmy trochę nie z tej bajki. Aż się krępowaliśmy i pytaliśmy czy ta muza w ogóle jest ok. Dostaliśmy odpowiedź: Ważne, że nie boli. To chyba dobrze – pomyśleliśmy (śmiech). Wtedy też zaczęliśmy grać koncerty. Pierwszy festiwal Rock na Zamku w Iłży. Potem dzięki znajomościom z Fotonu zagraliśmy w nowym klubie… Progresji. Pamiętam ten entuzjazm Pana Marka. Teraz gdy przejeżdżam obok Fortu Wola i patrzę na wielki afisz Progresji czuję dumę. Może nie dlatego, że tam graliśmy, choć to na pewno też, ale dlatego, że Pan Marek swym uporem stworzył coś co teraz, po 11 latach, można nazwać metalową mekką Warszawy. Szacunek.
Macie dość szeroki skład i dość niestandardowo, dwóch wokalistów, a w porywach nawet trzech. Skąd ten pomysł? Czy taka idea przyświecała wam od początku?
Adam:
To nie był nawet pomysł. To było odgórnie wymuszone tym, że każdy tekst miał po jakieś trzy strony A4 (śmiech), więc generalnie było to niemożliwe do ogarnięcia przez jednego wokalistę. Najpierw Paweł udzielał się z Pejotem, a potem przyszedł Guru (drugi wokalista – przyp. red.) i tak naprawdę on pozamiatał, ogarnął to wszystko.
Czyli w pewnym momencie powiedziałeś „słuchajcie potrzebuję kogoś jeszcze do pomocy?”
Paweł:
To wyszło naturalnie, Robert mieszkał u nas na osiedlu, przychodził do nas na koncerty. Pierwsze o kim pomyślałem to był on… i nikogo więcej nie brałem pod uwagę. To bardzo inteligentny człowiek z ciekawym spojrzeniem na świat.
Zrobiłem mały research w Internecie i przyznam, że trudno znaleźć w Sieci sporo informacji o Was.
Paweł:
Bo nie ma takich.
Adam:
My w sieci praktycznie nie istniejemy. Choć na początku graliśmy dużo koncertów. Może to błąd, że nas nie ma, choć z drugiej strony nic na siłę.
Paweł:
Każdy ma swój lot na granie. Jedni chcą być na afiszu, drudzy przeciwnie. Podziwiam osoby, które potrafią poświęcić się bez granic tej pasji. Podziwiam Lostbone czy chłopaków z Tides From Nebula, którzy dużo temu poświęcili. Trzeba mieć wielkie jaja i zacięcie. Tak wiele fajnych kapel nie gra bo nie mieli szczęścia, cierpliwości czy jeszcze czegoś innego. Przychodzą mi do głowy te zespoły choć takich składów jest więcej…
Adam:
Jak o tym myślę, to najwięcej informacji medialnych można znaleźć w latach 2005-2008. Wtedy graliśmy najwięcej koncertów, sporo jak na tamte czasy.
Paweł:
Było tego dosyć dużo, potem trochę wyhamowaliśmy. Właściwie w tej chwili nie gramy, ale wkrótce się to zmieni.
Adam:
To jest odrębny temat, ale mieliśmy przetasowania z perkusistami.
Paweł:
Teraz wróciliśmy do grania z naszym poprzednim perkusistą, z którym dobrze się rozumiemy i mamy nadzieje, ze coś z tego wyjdzie. Planujemy kilka koncertów na jesień. Promocja w Internecie to jest jedna rzecz, ale koncerty to koncerty. Trochę się nam za tym już tęskni.
Pretekstem do dzisiejszego spotkania jest wydana przez was płyta zatytułowana „Mojra”. Płyta żywiołowa i energetyczna. Kiedy jej słuchałem cały czas myślałem „te kawałki muszą świetnie sprawdzać się na żywo”. Tym bardziej jestem zaskoczony kiedy słyszę, ze prawie w ogóle nie grywacie. Koncerty to naturalne środowisko tej muzyki.
Paweł:
Wkrótce do tego wrócimy. To sens grania. Ustabilizował się nam tę chwilę skład, więc jesteśmy dobrej myśli. Ta płyta to jest tak naprawdę zbiór tych 11 lat. Nie ma może tego wszystkiego co graliśmy kiedyś, ale można znaleźć tam nasze początki. Jest na niej kawałek „Ktoś”, gdzie jest ten flow, który mieliśmy na początku.
Adam:
To był 2003 rok, kiedy ten utwór powstał.
O to właśnie chciałem zapytać. Szukając czegoś o Was, pojawiały się takie słowa jak punk, rap, rapowane wokale. Ale kiedy posłuchałem płyt zauważyłem, że tam nie ma dużo takich elementów. Ale jest kilka fragmentów gdzie słychać bardziej „oldchoolowy flow”. Jaki procent materiału z Mojry powstał w ostatnich latach, ale ile numerów pozostało ze starszych czasów?
Adam:
Wszystkie oprócz „Ktosia” powstały ostatnio. Choć riffy i teksty pochodzą z różnych okresów.
Paweł:
Tak naprawdę zaczęliśmy składać to wszystko w kupę od 2010 roku.
Adam:
Ja bym powiedział nawet, że od 2011 roku, przez ostatnie 3 lata.
Wcześniej wydaliście 3 EP-ki. Jak rozumiem ten materiał się nie pokrywa się z materiałem z nowej płyty?
Adam:
Nie, nie. Jeśli posłuchałbyś ostatniej Ep-ki z roku 2007, to tam słychać znacznie więcej z naszego pierwotnego stylu, powiedzmy hardcore’owego, heavy rockowego rapu. Choć ostatnio stwierdziliśmy, że gramy korpo metal (śmiech). Często na próby ktoś przychodzi w pantoflach, w koszuli, w krawacie, prosto z pracy, ktoś więc stwierdził że gramy korpo metal.
Ale słuchając waszej muzyki to macie raczej „uliczny” styl
Paweł:
Staramy się mówić o naszej rzeczywistości. O rzeczach, które nas otaczają. To taka podróż przez 11 lat życia. Muzyka jest muzyką. Ona jest w nas, a życie to życie.
A jak przy takiej ilości gardeł do śpiewania powstają teksty? Jak wygląda ten proces? Czy powstaje najpierw muzyka czy najpierw tekst?
Paweł:
Bardzo różnie. To wszystko zależy od dnia, od utworu.
Adam:
Na początku jest muzyka. Potem pod nią robimy tekst. Ostatnio mamy nawyk, że nagrywamy wszystkie próby, wyłapujemy smaczki i potem je rozbudowujemy, przez takie „pączkowanie”.
Czyli najpierw jammujecie.
Adam:
Ciężko by to nazwać jammowaniem, ale coś próbujemy z tym robić.
Paweł:
To wszystko jest płynne, tu czasem riff, tu tekst. Po pięciogodzinnej burzy coś ciekawego wychodzi.
Adam:
U nas każdy ma trochę inny styl, każdy lubi co innego – jeden Iron Maiden, drugi Złodziei Rowerów, trzeci słucha poezji śpiewanej. To jest czasami bardzo trudne by zgrać coś, co się wszystkim podoba. Dlatego wydaje mi się, że wyrzuciliśmy do kosza sporo dobrych pomysłów, bo coś się komuś nie spodobało. Ale gramy dalej.
Czy macie w takim razie jakieś wspólne pole zainteresowań muzycznych?
Adam:
Gdzieś to się łączy, to na pewno.
Paweł:
Częścią wspólną tego wszystkiego są emocje i ciężka gitarowa muza. To jest miejsce, w którym wszyscy się spotkamy. Wszyscy wychowaliśmy się na ciężkiej metalowej muzyce. Ale każdy lubił co innego. Jeden lubił heavy metal, drugi lubił punk…
Adam:
Jeden lubi jak mu skrzypce grają, drugi jak mu buty śmierdzą.
Paweł:
Spotkaliśmy się gdzieś w środku. Tak to u nas wyglądało. Musiały być emocje, ciary – o to chodziło. Założenie było takie – grać tak żeby sprawiało nam to przyjemność.
Mówiąc o ciarach. Napisałem to zresztą w recenzji, jest taki utwór „Dzień w mieście aniołów”. Moim zdaniem utwór jest świetny i słuchając go miałem właśnie ciary. Czy możecie powiedzieć o nim coś więcej?
Adam:
Coś jest w tym numerze faktycznie. Teksty to jedno, ale jeśli chodzi o muzykę to jest to riff jakoś z lat 90., który wyciągnąłem z kasety, którą nagrywałem jeszcze na Kasprzaka w domu. To jest jakaś straszliwie stara sprawa. Ale odgrzebaliśmy, pozmienialiśmy i jakoś to poszło. Niektórym się podoba, pozostali wolą inne numery. To jest kwestia gustu. Ale może faktycznie jest w nim coś „singlowego”.
Paweł:
Na początku gdy nagrywaliśmy płytę myśleliśmy, że do niego zrobimy wideo. Fajnie nam się go grało. Tam są trzy osobne wokale. Ale później jakoś nam przeszło i postanowiliśmy zrobić wideo do „By walczyć”. Jeśli chodzi o teksty to nie chciałbym o nich zbyt dużo mówić. Każdy interpretuje je po swojemu. Pisząc myślimy może o czymś innym, a ktoś znajduje w nich coś swojego. Ja interpretuję inaczej teksty Roberta. Robert inaczej moje czy kogoś innego. Fajna zabawa (śmiech.) Większości osób z którymi rozmawiałem podoba się bardziej podoba się utwór 'Powietrze’ bo jest bardziej żywiołowy niż 'Dzień w mieście aniołów’.
Adam:
Ten jest bardziej bujany.
Paweł:
Myślałem o nim bardziej jak o balladzie.
Nie powiedziałbym, że to ballada
Adam:
To jest jeden z tak naprawdę niewielu numerów na tej płycie, gdzie jest jakaś linia melodyczna wokalu. Można śmiało to powiedzieć, że tam w refrenie jest odrobinę większa głębia wokalu. Pod tym względem faktycznie, można powiedzieć, że jest znacznie bardziej różnorodny niż reszta płyty.
www.youtube.com/watch?v=FHcGhTMqLhU
Rozmawiając o wokalach, zwróciłem uwagę, że wokale często się nakładają. Mimo że jest was trzech, w wielu miejscach nie słyszałem wyraźnego rozróżnienia. Czy takie było założenie?
Adam:
Dobre pytanie, nie znamy odpowiedzi (śmiech).
Paweł:
Wiesz co, to wszystko wychodziło naturalnie i to, że wokale się nałożyły i taki jest końcowy efekt to może zasługa Tomka Łukszy, który nad tym grzebał i zrobił, że wygląda to jak wygląda. Ale zawsze mieliśmy założenie, że te refreny się nakładają. Efekt końcowy mi się podoba.
Chodziło mi głównie o to, że słuchając po raz pierwszy Waszej płyty, myślę sobie „jeden wokalista”, a potem patrzę na okładkę i widzę trzech facetów podpisanych jako wokaliści, a nie do końca to słychać.
Adam:
Ja na przykład w „Ktosiu” czy „By walczyć” śpiewam zwrotki jako drugi wokal, a w reszcie utworów raczej tylko bardzo małe wstawki. Więc mnie jest tam raczej niewiele. W większości śpiewają P. i GuRu. Oni się barwą głosu się różnią. Góral ma bardzo niski wokal, taki tubalny wręcz, Paweł jest bardziej krzyczący i wysoki. Choć może już zbyt długo z nimi gram, więc ich rozróżniam doskonale (śmiech).
Paweł:
Ratujemy się trzema głosami. W 2003 roku, jak zaczynaliśmy, byliśmy młodymi chłopakami, graliśmy w piłkę, mieliśmy więcej tlenu w płucach. Teraz nie mamy już tyle siły i ta przepona się trochę blokuje (śmiech)
Album powstał ponad rok temu, a płytka wyszła dopiero niedawno w czerwcu tego roku. Skąd ten odstęp?
Adam:
Wiedziałem, że padnie to pytanie (śmiech).
Paweł:
Nagrywanie tej płyty może podsumować nasze granie – nie mamy parcia żeby to było natychmiast i na tę chwilę. Gdzieś to życie jest takie, że czasem trzeba odpuścić bo jest inne ciśnienie wokół. Muzyka to nasza ucieczka i czasem trzeba znaleźć moment (śmiech). Chcieliśmy zrobić to dobrze i dlatego wymagało to czasu.
Czy można powiedzieć, że jesteście perfekcjonistami?
Adam:
Nie, nic z tych rzeczy.
Paweł:
My jej specjalnie nie dopieszczaliśmy. Dlatego teraz, z perspektywy czasu, sporo rzeczy bym zmienił i parę rzeczy poprawił. Ale tym zajmiemy się na drugiej płycie skoro już ta wyszła (śmiech).
Adam:
Zawsze jest tak, że jak coś zrobisz to potem byś to zmienił. Było też sporo problemów technicznych. Choć może w sumie nie do końca technicznych, bo Tomaszowi (Tomek Łuksza) urodziło się dziecko i było to mnie więcej w połowie procesu tworzenia, więc z góry musieliśmy odłożyć wszystko na później. A wiesz jak to jest kiedy coś odkłada się na później. Jutro, pojutrze, a potem nagle robią się z tego 4 miesiące. Myśleliśmy, że nie skończymy tego nigdy. Ale udało się jakoś to zamknąć i można powiedzieć, że jesteśmy zadowoleni.
A teraz pytanie, które powinienem zadać znacznie wcześniej, mianowicie tytuł albumu. „Mojra”, o co chodzi?
Paweł:
Kto zna Antka, czuje mojrę z Balu na Gnojnej… Mojra ma wiele znaczeń. Nazwa jest głębsza i ma wiele furtek. Tak jak teksty czy muzyka.
Adam:
Chcieliśmy żeby nazwa nawiązywała do Warszawy. Do miejsca gdzie są nasze korzenie. To jest takie słowo, które nie powtarza się za bardzo w języku polskim.
Czy utożsamiacie się ze sceną warszawską. Czy w ogóle jest coś takiego jak scena warszawska?
Adam:
Kiedyś była na pewno. Teraz, ciężko stwierdzić,
Paweł:
Scena warszawska na pewno istnieje i ma się dobrze. To duże miasto i dużo grup i podgrup. Może nie mamy w Warszawie polskiego Iron Maiden, ale mieliśmy Coalition. Jest mnóstwo ciekawych grup. Wszystko co chcesz znajdziesz tu dla siebie. My jesteśmy gdzieś pomiędzy i robimy swoją muzykę taką jak lubimy. To jest nasza muzyka i nie lubimy szufladek.
Adam:
No, ale korpo metal, pamiętaj (śmiech).
To będzie dobry tytuł wywiadu: „Korpo metal z ulic Warszawy” (śmiech).
Adam:
Kiedyś była taka silna scena rockowa, hardrockowa , hardcore’owa. Obecnie strasznie ciężko jest grać koncerty w Warszawie. Dlaczego? A dlatego że wszystkie możliwe gwiazdy wszelakiego formatu przyjeżdżające do Warszawy w ludziach wywołały taką lekką papkę mózgu. A wiesz, ktoś sobie patrzy, o, dzisiaj będzie grał w Progresji czy gdzieś tam Spontane. Kogo to w ogóle interesuje? Takie zespoły, które się nie wybiły czy nie są znane, nie mają zbyt dużych szans w Warszawie żeby zaistnieć, bo obecnie nikt nie zwraca na nie większej uwagi. To niszowa scena.
Paweł:
Wydaje mi się, że gdy zaczynaliśmy było trochę inaczej. My dzięki inicjatywie Praska Fala Dźwięku pograliśmy i poznaliśmy mnóstwo ciekawych grup. Pierwsza trema. Dużo ciekawej różnorodnej muzyki. Dziś wiele zespołów z tamtych lat gra nadal. Teraz takich miejsc jest mniej. Wydaje mi się, że mentalność ludzi się zmieniła, ale może tylko mi się tak wydaje. Nie wiem.
Adam:
Ale Paweł, przyznaj, nawet jak wyjeżdżaliśmy kilkanaście kilometrów z Warszawy, publiczności było 15 razy więcej. Reagowali żywiołowo czy nawet super-żywiołowo. Tam ludzie byli spragnieni muzyki. To było super uczucie, żeby grać w takich miejscach i odbiorcy mają szacunek do tych ludzi którzy do nich przyjeżdżają i dla nich grają.
Paweł:
Od dłuższego czasu odczuwa się brak szacunku dla muzyki jako takiej.
Ok, płyta wyszła i co dalej? Jakie macie plany? Szykujecie jakiś nowy materiał, planujecie koncerty? Jakąś trasę promocyjną?
Paweł:
Skończyliśmy nagrywanie. Powoli to próbujemy promować. Chcemy pograć od października do grudnia. Nie będzie tego dużo, bo czasu nie ma zbyt wiele, ale parę koncertów będziemy grali. Zobaczymy. Myślę, że na tym skończymy, bo od nowego roku chcemy się skoncentrować na robieniu nowego materiału. Mamy parę fajnych pomysłów. Musimy do tego tylko usiąść na spokojnie i posklejać. Na tą płytę długo czekaliśmy i szybko nam się postarzała. Chcemy czegoś nowego. Być może pod koniec przyszłego roku będziemy mogli wejść do studia i coś nagrać. Pomysłów jest naprawdę wiele. Wcześniej próby były bardziej szarpane.
Wspominaliście też coś o teledysku. Czy można się spodziewać niedługo premiery?
Adam:
Tak. Pierwsza część, studyjna, jest już nagrania. Trzeba ją tylko ostatecznie obrobić. Druga część teledysku to będzie scenariusz. Chcemy przedstawić obraz, fabułę. Może trochę w formie filmu, który ma swój wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Być może do końca wakacji uda się zrobić wszystkie nagrania, potem już zostanie tylko montaż.
Paweł:
Premiera na jesień, a później koncerty…
Adam:
Fajnie byłoby znowu grać tyle co graliśmy 5 czy 6 lat temu. Bywało, że graliśmy po 2 koncerty w weekend.
Paweł:
Fajnie to się kręciło.
Czyli można powiedzieć, że ta płyta jest tak jakby „wielkim powrotem”?
Adam:
To zamkniecie pewnego rozdziału, który się w pewnym momencie rozjechał, a potem wszystko wróciło do normy.
Paweł:
Jesteśmy przyjaciółmi. Przypuszczam, że gdybyśmy nie grali muzyki to robilibyśmy co innego. To że robimy muzykę jest super.
Dzięki za rozmowę. Czy na koniec macie coś do przekazania czytnikom DeathMagnetic.pl?
Adam:
Chcielibyśmy zaprosić na naszego Facebooka. Można nas polubić, można nabyć płytę, można z nami porozmawiać, możemy opowiedzieć komuś kawał, możemy komuś pożyczyć pieniądze, ale niezbyt duże kwoty, maksymalnie 5 albo 10 zł lub polecić dobrego urologa. W każdej sprawie będziemy starać się pomóc (śmiech).
Rozmawiał: RafTen
KONKURS!
Drogi Czytelniku, dzięki swojej wytrwałości masz szansę, aby wygrać płytę „Mojra”. Aby wziąć udział w losowaniu wystarczy polubić profil Spontane na Facebooku oraz ten artykuł, a także wysłać maila na konkurs@deathmagnetic.pl w tytule wpisując „SPONTANE”.
Na wiadomości czekamy do poniedziałku 18 sierpnia, do godziny 23:59. Wyniki ogłosimy następnego dnia na naszym profilu facebook.