CETI po czterech latach powraca nową studyjną płytą „Oczy martwych miast”, która ukazała się w zeszły piątek. Album mocnym uderzeniem wdarł się na listę pierwszej dziesiątki bestsellerów. Z Grzegorzem Kupczykiem oraz drugim filarem zespołu, basistą Tomaszem Targoszem, miałem okazję porozmawiać już po premierze płyty, ale tuż przed rozpoczęciem krótkiej trasy koncertowej, która zaczyna się już jutro w Chorzowie. Przeczytajcie, co muzycy mają do powiedzenia na temat najnowszego dzieła, które z pewnością jest jednym z najważniejszych punktów w dyskografii CETI.
Nagraliście pierwszą polskojęzyczną płytę od co najmniej 20 lat lub nawet pierwszą polskojęzyczną w ogóle. Dlaczego akurat teraz?
GK: To był bardziej pomysł Tomka i Marysi [Wietrzykowskiej – keyboardzistki, wokalistki i współzałożycielki zespołu]. Marysia już od wielu lat uważała, że CETI powinno nagrywać płyty po polsku. Ja przyznam, że byłem zawsze odmiennego zdania. Uważałem, i nadal tak uważam, że język angielski jest językiem rodowym muzyki rockowej i z tym językiem ta muzyka brzmi najlepiej. Przy robieniu tego materiału pierwsze utwory też miały przygotowane angielskie teksty, ale Tomek zaproponował, żeby jednak zostać przy polskich tekstach. I tak zostało – mamy polskojęzyczną płytę.
Kto w takim razie odpowiadał za teksty?
GK: Ja napisałem wszystkie teksty.
TT: Przymusiliśmy go delikatnie do pracy (śmiech).
Czy było trochę niepewności jak zostaną przyjęte?
GK: Tak, nie zaprzeczam – miałem trochę wątpliwości. Miałem trochę obaw jak to jest, bo polski język jest na pewno pięknym językiem dla nas, dla Polaków. Niestety do muzyki to on się prawie nie nadaje.
Tutaj tkwi taka tajemnica, że ja pisząc te teksty starałem się podejść do tematu jak niegdyś przy słynnej płycie „Kawaleria Szatana”. Starałem się tak dopasowywać głoski otwarte i głoski zamknięte, aby nie przeszkadzały w odbiorze, żeby one nie „szeleściły”, żeby były łatwe do wyśpiewania itd. Ja nad tymi tekstami rzeczywiście trochę przesiedziałem. To nie jest tak, źe usiadłem i naskrobałem coś tam na kolanie – to była naprawdę mozolna praca.
Teksty konsultowałem zawsze z Tomkiem i z Marysią, bo do nich mam zawsze największe zaufanie. Tomek podrzucał mi jakieś sugestie. Zawsze jest dobrze, gdy konsultujemy pewne rzeczy – nie jest dobrze, gdy ktoś ma patent na rację. Choćbym nie wiem jak był doświadczony, mam prawo do popełniania błędów. Jeżeli ktoś może na to spojrzeć z boku z dystansem to jest to bardzo przydatne. Tomek dawał mi jakieś sugestie, Marysia podpowiadała mi temat danego utworu. Przy takich utworach jak 'Dolina światła’ czy 'Piętno’ ja nie miałem do końca pomysłu o czym chcę napisać. Pytałem wtedy Marysi z czym jej się ta muzyka kojarzy i wtedy pisałem pod tytuł. Kiedy tekst był już napisany, wysyłałem je wtedy do Tomka i do Marysi. I tak powstały teksty całkiem przyjemne.
Czy teksty po angielsku piszesz też najpierw po polsku, a później tłumaczysz, czy powstają od razu po angielsku?
GK: Ostatnio teksty napisał Tomek, a na dwóch poprzednich płytach przed „Snakes of Eden” teksty pisał Tomek Staszczyk.
Pomimo polskich tekstów nie zdecydowaliście się poruszyć jakichś aktualnych politycznych tematów – teksty są uniwersalne, bardziej skupiają się na człowieku i świecie ogółem.
GK: Powiem ci, że my jesteśmy apolityczni. Z Tomkiem i z całą resztą zespołu mamy takie podejście, że polityka nas tak naprawdę nie dotyczy i raczej wolelibyśmy mieć z nią jak najmniej wspólnego.
TT: Rock and roll jest gdzieś tam obok tego wszystkiego. Nie jest częścią tych wszystkich organów, które rządzą. On się nie układa pod dyktando innych osób. Dlatego też my się wyłamujemy i po prostu nie ruszamy tego tematu – to nas kompletnie nie dotyczy.
Od strony muzycznej płyta jest oczywiście zainspirowana klasyką – Judasami, Maidenami – ale co jeszcze wymienilibyście wśród waszych ostatnich inspiracji?
TT: Tam jest wszystko, bo muzyka ta powstawała przez dobre 18 miesięcy, jak nie 2 lata. To jest przekrój tego, co akurat w tym czasie gościło w moim odtwarzaczu. A było tam i Foo Fighters, i Soundgarden, a Judasów nie słuchałem od wydania „Firepower”, czyli jakieś 3 lata. „Zmęczyłem” trochę tę płytę i postawiłem w kąt, ale jakaś zagrywka może przywodzić ich na myśl. Tak jak powiedziałem na naszym spotkaniu w Empiku w zeszłym tygodniu [jak na razie odbyło się jedno spotkanie z CETI – we Wrocławiu]: ja też mocno wzorowałem się Turbo, bo uważam, że Grzegorz najlepiej brzmi i brzmiał w Turbo. Teraz przy tych nagraniach wróciliśmy własnie do tego charakteru tej muzyki, żeby właśnie w tych rejestrach tworzyć, żeby jego głos „siedział” w stu procentach i żeby był pewny tego, co śpiewa. Jeżeli ja wzorowałem się na Hoffmanie i Turbo, a Hoffman wzorował się na Judasach, to koło się zamyka (śmiech).
Czy jeżeli chodzi o kompozycje to ty byłeś „dyrektorem muzycznym”?
TT: Tak, cała muzyka powstała u mnie w domu, w czterech ścianach, zaraz obok sypialni. Ja wychodzę z założenia, że po prostu lubię sam pracować. Wszystko sobie nagrywam, zgrywam, zapisuję i później tylko i wyłącznie prezentuję całej kapeli, a że gram tylko na gitarze basowej to wszystkie riffy powstały właśnie na gitarze basowej.
Kiedyś czytałem wywiad z Harrisem i on też opowiadał, że jak prezentuje muzykę Murrayowi, czy za wczesnych czasów jak grali ze Smithem w okresie „Powerslave”, to wszystko pokazywał na basie. Także u nas wyglądało to dokładnie tak samo.
Pozostając jeszcze przy basie – jesteś dla mnie takim Richie Faulknerem CETI. Po twoim dołączeniu rzeczywiście w zespół wstąpiła świeża krew – nie wiem czy twój szef się ze mną zgodzi.
GK: Nie będę ukrywał, że obecność poprzedniego basisty rzeczywiście troszeczkę zespół spowalniała. Bartek Urbaniak był dość specyficznym człowiekiem. Dla niego bardziej liczyło to, jak się zabawi i gdzie się napije – nie interesowały go ćwiczenia. Na jedno z moich pytań „Na czym ty ćwiczysz?”, bo zostawiał gitarę na próbie, odpowiedział mi „Na gitarze akustycznej”. Opadła mi szczęka. Tam się działy straszne rzeczy. Do pewnego momentu wszystko się zgadzało, ale w końcu miałem wrażenie jakby ktoś przywiązał mi kulę u nogi i że muszę tę kulę ciągnąć i dalej nie dam rady. Nastąpiła pewna życiowa sytuacja, w której zostałem niejako zmuszony do zmiany instrumentalisty. Już od dłuższego czasu znaliśmy się z Tomkiem, był dosłownie pod ręką i nie było się nad czym zastanawiać.
Nastąpiła jeszcze przezabawna sytuacja – z Bartkiem były problemy, a mieliśmy zagrać Metalfest w Krakowie. Bartek nie mógł zagrać z bardzo prozaicznych powodów, a ja poprosiłem Tomka. Tomek zagrał i oczywiście zrobił to, co zawsze robi, czyli wszystkim powytrącał szczęki. Ja wtedy powiedziałem Bartkowi na próbie „Nigdy więcej tego nie rób”. Niestety, powtórzył to po raz kolejny. Po raz kolejny wszedł Tomek i już został. Już nie było dyskusji. To była tak potwornie odczuwalna różnica, że już się nie dało nic zrobić. Tak jak mówiłeś – oddychasz, oddychasz, ale nagle dostajesz butlę tlenową i myślisz sobie „Jest fajnie”.
TT: Myślę, że teraz Grzegorz oddycha pełną piersią. Czasem lubię sobie spojrzeć na historię muzyki rockowej, metalowej i widzę, że „Oczy martwych miast” to taki album jak „Master of Puppets” Metalliki. Ja liczę płyty CETI od momentu, w którym ja do nich dołączyłem. Był „Brutus”, był „Snakes” i teraz jest album „Oczy martwych miast”, który jest dla mnie magnum opus z tych trzech płyt. Taki absolutny hit, nad którym najwięcej czasu spędziłem.
Tak, uważam że kompozycje są na równym poziomie – żadna nie odstaje tak, że chciałbym ją po tych 5-6 przesłuchaniach omijać, a tak się czasem zdarza na płytach.
TT: Tak, zdarza się.
GK: Powiem ci, że jeszcze dosłownie na tydzień przed wyjazdem do studia jeszcze coś szlifowaliśmy.
TT: Jeszcze były zmiany w studio, już podczas nagrywania.
GK: Jeszcze taka anegdota – przyjechał Barti [Bartek Sadura – gitarzysta] na próbę, gramy i już żeśmy się nauczyli tych utworów. Był nowy bębniarz Jerry i Barti mu mówi „Nie ucz się, i tak przecież jeszcze coś będzie zmienione”. Te utwory były tak wyszlifowane, że już nie było się tam do czego doczepić.
TT: Ja wychodzę z założenia, jak pewien klasyk kiedyś rzekł, że jeżeli już nic nie możesz z danego utworu wyrzucić to znaczy, że masz dzieło kompletne. I tak ciąłem, tak wyrzucałem, tak zmieniałem, że nawet w momencie rejestracji samej perkusji też jeszcze coś ucinałem, byleby po prostu było to perfekcyjne.
Właśnie przyszło mi do głowy takie pytanie – czy nie kusiło was spróbować w drugą stronę? Żeby bardziej te utwory pokomplikować albo żeby stworzyć na przykład jeden rozbudowany utwór jako centralny punkt płyty?
GK: Myśmy to już z CETI przechodzili, więc nie było sensu wracać.
TT: Wy już to przechodziliście, ale beze mnie! (śmiech) Ja jestem fanem zespołu Rush i na „Oczy martwych miast” też na pewno są zagrywki inspirowane trochę grą Geddy’ego. Wychodzę jednak z założenia, że muzyka rockandrollowa powinna mieć uderzenie od pierwszego do ostatniego beatu, od pierwszej do ostatniej kompozycji. Jeżeli ktoś chce posłuchać czegoś bardziej ambitnego, to myślę, że nie powinien tego szukać w kapeli, która jest dużo bardziej imprezowa niż poważna. Ale w przyszłości? Kto wie, na ten moment nie mówię nie.
Chciałem chwilę porozmawiać o samym brzmieniu. Jest ono bardzo bezpośrednie, mocne, chociaż nie ma takiej „ściany dźwięku” i wszystko brzmi bardzo selektywnie. Czy nagrywacie na jakichś vintage’owych sprzętach czy za bardzo o to nie dbacie?
GK: Tomek ma jakieś swoje bajery, na pewno stół był analogowy.
TT: Analogowy sprzęt albo to jest cyfra, która działa na zasadzie analoga. My też nie staramy się pakować zbyt dużej ilości ścieżek. Pewnie zwrócisz uwagę, że jeżeli na jednym kanale jest solówka, a bas jest w środku, to nie ma drugiej gitary, czyli nie ma jednocześnie trzech gitar. Staraliśmy się nie pakować też dużej ilości gitar, zagrywek, tylko tak jak gramy na próbie – nuta w nutę tak jak to powstało, bez żadnych udziwnień. Jedynym wyjątkiem jest ostatnia kompozycja, 'W dolinie światła’, która celowo jest jako ostatnia, dlatego że w jakimś stopniu intrem nawiązuje do tego, co było kiedyś, bo CETI było bardziej symfoniczne, a mniej rockandrollowe. Dlatego też jest to na końcu, by nie burzyć tej „nowej twarzy” CETI, a podsumować całą płytę.
Doszedłeś do zespołu 7 lat temu i wydaliście przez ten czas cztery płyty. Co cię inspiruje żeby cały czas pozostać kreatywnym, bo rozumiem, że tworzysz cały czas?
TT: Tak, codziennie. Trzeba słuchać jak największej ilości muzyki. Teraz jestem dużo bardziej tolerancyjny, bo gdybyś mnie spytał 10 lat temu o muzykę lat 90-tych to mógłbym to dosyć mocno wyśmiać, a dzisiaj powiem, że z największą przyjemnością jadę na Pearl Jam. Uważam, że jest bardzo dużo fajnej muzy na świecie, która mocno potrafi zainspirować cię do wszystkiego. Uwielbiam i Joe Bonamassę, BB Kinga, Buddy Guya, Stonesów, aż po tematy takie jak Rage Against the Machine. Uważam, że w każdej muzyce jest bardzo dużo i to wszystko można sobie ładnie posklejać i wyciągnąć coś dla siebie. I najważniejsze jest to, żeby cały czas grać, żeby nie stracić tego poczucia, że człowiek ma instrument w dłoniach. To jednak dużo daje.
GK: Tu się bardzo ładnie łączy też to podejście Tomka do muzyki – bardzo współczesne, bardzo ekspansywne, wyważone podejście do muzyki Bartiego i nasze z Marysią podejście. Ja się nigdy z tym nie kryłem, że jestem klasykiem.
TT: Grzegorz ma w domu tylko płyty Sabbathów i Zeppelinów. Reszty nie zna (śmiech).
GK: Może aż tak źle nie jest, ale jestem totalnym klasykiem, czyli zwolennikiem tego starego hard rocka lat 60-tych, 70-tych, może połowy lat 80-tych. Marysia z kolei gustuje w kapelach typu Rhapsody itd. Może się wbrew pozorom wydawać, że tego w tym zespole nie ma – owszem, to w tym zespole jest. To daje ten efekt, który mamy na tej płycie. Może on nie jest do końca słyszalny, ale konglomerat tych różnych stylów jest pod spodem. To jest taka tekstura, którą zrobił Tomek.
Czy do grania dalej inspiruje was też długowieczność innych metalowych kapel? Uważacie, że ta muzyka zawsze będzie odbiorców i zawsze będzie żywa?
GK: Ja się cieszę, że grają. Powiem ci, że zadałeś pytanie, na które nie potrafię odpowiedzieć. Oni dla mnie po prostu istnieją, ja ich słyszę, jedna płyta podoba mi się bardziej, druga mniej. Ale czy w tej chwili mnie inspirują…?
TT: Myślę, że kapele, które mają już lata za sobą na pewno działają mocno motywująco dla osób, które albo zaczynają albo są wkręcone w tematy tworzenia własnych kompozycji czy też zaczynania przygody z muzyką. Ja też na to mocno zwracam uwagę i oceniam takich artystów dużo bardziej surowo aniżeli ich wcześniejsze dokonania bo wiem, że w dużej mierze potrafią wykorzystać sam fakt, że już coś kiedyś zrobili, a teraz tylko i wyłącznie będą chcieli odciąć kupony.
GK: Zresztą na naszym polskim rynku też mamy takie przykłady zespołów. Lecą na nazwie, a nie na tym, co robią.
TT: Jeżeli chodzi o Ozzy’ego Osbourne’a, o którym wcześniej rozmawialiśmy, to zatrzymałem się na „Ozzmosis”, bo jest to jego ostatnia płyta, którą lubię. Przesłuchałem „Ordinary Man”, przyznaję się bez bicia, na Spotify. Nie kupowałem płyty, dlatego że mnie nie powaliła. Mimo tego, że pierwszy utwór jest ze Slashem, czyli jednym z najbardziej rockandrollowych gitarzystów jaki kiedykolwiek chodził po świecie, to nie ma dla mnie „prądu“ na tej płycie. Trochę przeszkadza mi, że jest zbyt dużo tych wszystkich kompresorów. Jest to produkt, brakuje mi takiego prawdziwego diabła. Natomiast uważam, że ostatnia płyta Dee Snidera „For the Love of Metal” jest świetna, choć też dostał on gotowy produkt. Gdybyśmy mieli zestawić tych dwóch wielkich wokalistów, to Dee Snider kopie dupę!
Właśnie – produkcja w muzyce rockowej jest ważną rzeczą, bo ważne jest to, żeby wszystko brzmiało żywo i świeżo.
TT: Mało skompresowane, mało cyfrowe. Bardziej nastawione na jakość. Istotne jest to, żeby w muzyce było serducho. Jeżeli mamy za dużo komputera w graniu rockowym i metalowym, to to wszystko traci sens. Świetnie słucha się nagrań z lat 60-tych/70-tych gdzie często ponagrywane są pomyłki, słychać jakiś oddech. To ma swoją magię.
GK: Ważne, żeby było słychać, że grają to ludzie a nie maszyny. Rozmawialiśmy ostatnio o nowej płycie Whitesnake – jest świetnie zrobiona produkcyjnie…
TT: Ale pod kątem muzyki trochę tam brakuje. Sam produkt jest świetny, jest typowo amerykański, czyli nastawiony na konkretnych odbiorców, którzy dalej kochają się w graniu z lat 80-tych, ale jak dla mnie muzyki prosto z serducha nie ma tam za dużo. Jeżeli Coverdale w roku 2020 śpiewa „Oh baby!“ to już zakrawa o pedofila (śmiech).
To prawda, niektórzy artyści wciąż jadą na wypracowanej nazwie, nie proponując niczego nowego. Ostatnio na YT rzucił mi się nowy utwór Bon Jovi i jest to straszne.
TT: Tak, jest to straszne, też to słyszałem.
GK: Nie słyszałem, ale słyszałem jakiś koncert Bon Jovi, gdzie śpiewa już on tak źle, że mówię „Boże, chłopcze, z całym szacunkiem dla ciebie ale…“
Może chodziło o ostatni koncert na Narodowym, który był tak krytykowany?
GK: Tak, tak, to chyba właśnie ten.
TT: On już nie dociąga, tam już jest faktycznie spory problem pod kątem samego warsztatu. Gdzieś to wszystko pouciekało. Nie wszyscy starzeją się tak jak Kupczyk, który śpiewa tak jakby miał 30 lat.
Tak, rzeczywiście na płycie jest parę genialnych zaśpiewów.
GK: Dziękuję. Powiem szczerze, że bardzo dbam o zdrowie, dbam o gardło. Przeszedłem w swoim życiu naprawdę zdrową szkołę. Był taki moment w moim życiu kiedy musiałem podjąć decyzję i ja ten moment pamiętam.
TT: Czy będziesz śpiewał jak Lemmy Kilmister czy będziesz Kupczykiem.
GK: Pochylony nad stołem, na pół przytomny: „No, Kupczyk, musisz podjąć decyzję – albo to albo to.” Co oczywiście nie znaczy, że nie wypiję, bo nie jestem księdzem, ale dbam o siebie. Trenuję, biegam, nie palę, nie przebywam w pomieszczeniach gdzie coś pali. Musi być zdrowo i koniec. Nie chcę wyjść na scenę, żeby mi ktoś później powiedział „Trzeba wiedzieć, żeby ze sceny zejść“. Na razie nikt nie miał mi odwagi tego powiedzieć.
Czy sam jesteś dalej takim czynnym fanem muzyki, chodzisz na koncerty?
GK: Nie, nie chodzę regularnie na koncerty. Trochę lenistwo, trochę wygoda, obawa przed tym jak to zabrzmi – wolę usiąść w domu i włączyć DVD. Pojechałem na Zakka Wylde’a [ostatni koncert Zakk Sabbath w Progresji]i „ze spuszczoną głową, powoli idzie żołnierz z niemieckiej niewoli“ – byłem po prostu załamany.
TT: Byłeś na Zakku?
Byłem i nagłośnienie popsuło mi cały odbiór koncertu.
TT: Tak, to fakt. Ja też byłem zawiedziony.
GK: Byliśmy parę lat temu na Iron Maiden w Poznaniu i od strony nagłośnienia to był dramat.
TT: Raczej to wina osoby, która obsługiwała aparaturę, bo przed IM grał Ghost i Slayer i brzmieli bardzo fajnie. Później jak Maideni przyłożyli głośnością, to wszystko się rozjeżdżało. Odnosiłeś wrażenie, że masz jakieś piksele w uszach zamiast gitar. Był tak kwadratowy dźwięk, że nic nie można było z tego zrozumieć.
W Polsce chyba dalej brakuje takich miejsc z fajnym dźwiękiem.
TT: Spodek jest świetny. Byłem w zeszłym roku na Joe Bonamassie i naprawdę kocham gościa. Było rewelacyjnie. Jest mistrzem. Pełna profeska – od ubioru, przez zaczesanie, dobór muzyków, pełna elegancja. Rock and roll na najwyższym poziomie. Nie wiem czy w życiu widziałem lepszy koncert… Widziałem! Stonesów dwa razy. Na Narodowym byłem pod samą sceną i płakałem w co drugim utworze jak tylko moje oczy zbiegały się bliżej z Keithem czy Jaggerem.
Uważam, że trzeba chodzić na koncerty. Interakcja z publicznością to jest świetna sprawa. To, w jaki sposób dani artyści są w stanie oddziaływać na dane grupy, które są zamknięte w tym samym pomieszczeniu, w tym samym czasie, słuchając tego samego. Rewelacja!
Widziałem na początku roku Uriah Heep w Poznaniu i jestem oczarowany tym zespołem – są świetni. Też dziadki, bo Mick Box ma 72 lata, ale czarował na gitarze, choć więcej używał kaczki niż grał solówek, ale robił to z gracją. Powiem ci, że te ich hiciory z albumu „Demons & Wizards“ czy późniejszych obroniły się w nowych aranżacjach, z nowym brzmieniem. Super sprawa. Widać, że to jest pasja, że ci ludzie żyją muzyką. Jeżeli jest możliwość wbijaj na Uriah Heep – polecam szczerze.
Wracając do płyty, moimi ulubionymi kawałkami na płycie są ‚Fałszy bóg‘, ‚Linia życia‘ i ‚Machina chaosu‘. Szczególnie te dwa ostatnie rozpoczynają się od basowego intra, a później ten bas napędza cały utwór. A jakie są wasze ulubione framenty płyty i czy możecie zdradzić, które będziecie grali na koncertach?
GK: Na koncertach gramy wszystko, bo to jest niespełna 37 minut.
TT: Tak, gramy całą płytę. Zrobiliśmy refresh całej setlisty. Oczywiście są tam też kompozycje z macierzystego zespołu Grzegorza, bo trudno żebyśmy ich nie grali. Zresztą ludzie na to też czekają. I gramy kilka standardów CETI. Powrzucaliśmy to tak, że fajnie miksuje się z kompozycjami Turbo z „Kawalerii“, „Smaku ciszy“…
GK: …Z pierwszej płyty CETI. Mamy 30-lecie, więc też wypadało troszkę w to uderzyć.
Czyli nie jest tak, że płyta od początku do końca, a później hity?
TT: Nie nie, mieszamy i naprawdę to się broni. Nie przeszkadza, że gramy na przykład ‚Poza czasem‘, a za chwilę jest ‚Kometa Halleya‘. Wszystko razem ze sobą fajnie gada. Twój ulubiony utwór?
GK: Pierwszy – ‚Oczy martwych miast‘. Nie umniejszam żadnemu z innych kawałków, ale od samego początku jak go zrobiliśmy… Ten ma takie „bicie“. Bębniarz fenomenalnie gra…
TT: Ja nie mam ulubionego utworu, lubię wszystkie kawałki. Każdy utwór jest o czymś, z innego czasu w roku. Na przykład ‚Kamienne piekło‘ to jest numer, który zrobiłem jakieś 8 lat temu, ale troszkę go podrasowałem – zmieniłem refren, zagrywki i wrzuciliśmy go na album. Gdybym pokazał go Grzegorzowi przy sesji do „Brutusa“ powiedziałby pewnie: „Panie, to jest rock and roll, to jest AC/DC.“ ‚Cienie‘ też nawiązuje trochę do bluesowych zagrywek. Był nawet taki pomysł, żeby wrzucić slide w tym utworze na samym intrze, ale nasz producent powiedział na to, że zrobimy z tego Rolling Stonesów. Ja lubię wszystko – od ‚Machiny‘, która powstała jako pierwsza, bo jeszcze robiliśmy ją z Muckiem [długoletni perkusista grupy, który z powodów zdrowotnych musiał opuścić zespół] i zawsze chciałem mieć taki hymn basowy na miarę ‚Ace of Spades‘. Ja kocham Lemmy’ego, kocham Motorhead, więc wyszedłem z założenia, że zrobię coś podobnego, tylko żeby była trochę inna tonacja, żeby ktoś mi nie powiedział, że jest to ‚Ace of Spades‘ (śmiech).
GK: Przy tej płycie, jak przy żadnej wcześniej, było słychać co to znaczy dobra produkcja. Nagraliśmy w zupełnie innym studio trzy utwory i przy wielkich, wręcz masochistycznych próbach zgrania tego, to nawet nie dosięga do paznokci stóp tego, co zrobił Mariusz [Piętka]. To się nam nigdy nie przytrafiło, ale przy tym materiale rzeczywiście było to bardzo, bardzo słyszalne. Nawet nie mieliśmy odwagi pokazać tego w internecie czy dać jako bonus, bo nie wypadało przy tej produkcji.
TT: Nawet jak rekrutowaliśmy Jakuba [Kaczmarka] i Jeremiasza [Bauma] – jest to nasza nowa młoda krew, ja już nie jestem najmłodszy – to nawet głupio nam było podsyłać tę demówkę ‚Machiny chaosu‘, którą zrobiliśmy we wcześniejszym studio. To kompletnie nie brzmiało. Gitara była jak przez telefon, wszystkie inne przestery jakieś dziwne…
GK: Nagrywał to jeszcze inny bębniarz, który wyleciał z zespołu, bo też nie było to tak jak powinno być. Myśmy tego posłuchali, chyba dwa tygodnie zgrywaliśmy te trzy numery i nie daliśmy rady.
TT: Mieliśmy do tej demówki podejście takie, jakby to był album dwupłytowy. Straszne, ale mamy już to za sobą.
Czy nowy gitarzysta doszedł na stałe do zespołu?
GK: Tak, jest pełnoprawnym członkiem zespołu. My już od paru lat myśleliśmy o tym, żeby zatrudnić drugiego gitarzystę albo zawsze nie było czasu albo nie było kogo. Potem zaczęliśmy przesłuchiwać niektórych gitarzystów: lepszych, gorszych, bardziej butnych, bardziej skromnych, ale ciągle coś było nie tak. Dopiero Tomek przyprowadził mi tego gitarzystę i mówi „Słuchaj, na siłowni poznałem gitarzystę, dałem mu kawałki, niech się przygotuje i posłuchamy go“. Mówię „Dobra, posłuchałem już trzech poprzednich, więc czemu nie mam posłuchać tego czwartego.“ Ja w tym czasie znalazłem bębniarza, umówiliśmy próbę, chłopaki dostali nagrania i mieli się przygotować. Mówię do Tomka „Tomek, mają zagrać z punktu. Tu nie ma czasu na pierdoły i uczenie się.“ Przyszli i jak zagrali to ja usiadłem i mówię „Nie wierzę“. Brzmieli jakby grali już kolejną próbę. Autentycznie, ja usiadłem wtedy na krzesełku na próbie i pomyślałem „Nie wierzę, niemożliwe.“
TT: Najlepsze jest to, że okazało się, że gitarzysta, czyli Jakub ze wspomnianym wcześniej Jeremiaszem już się znają, bo grali wcześniej w zespole. Jak przyjechali na przesłuchanie i zobaczyli, że się znają to poczuli się luźniej.
GK: Tutaj należy podziękować Beacie Polak z Wilczego Pająka, bo ona nam Jeremiasza przedstawiła i dzięki niej żeśmy go zdobyli.
TT: Jeremiasz niestety nie mógł teraz z nami być przez weekend na premierze płyty w Empiku, bo grał z zespołem Materia kilka koncertów w Szwajcarii i Austrii. Zastępował ich bębniarza.
Czyli na koncertach możemy się spodziewać się wszystkiego – nowego materiału i starych klasyków. Może takie standardowe pytanie – czy nie jesteś tymi starymi utworami zmęczony? Jak wiadomo różni artyści mają do nich różne podejście.
GK: Nie, to są kawałki, które śpiewałem – czemu mam być zmęczony? Ja jestem fachowcem, jeżeli mogę tak powiedzieć. Moim zadaniem jest wykonać to dobrze. Tu nie ma dyskusji czy ja to lubię. Musiałbym czegoś bardzo nie lubić, jak na przykład współpracę z zespołem Wieko, gdzie nie dało się tego przeżyć.
Bardzo długo miałem awers do utworu ‚Dorosłe dzieci‘, ale jak wprowadziliśmy to w repertuar CETI i zacząłem to śpiewać i jak zobaczyłem jak ludzie się przy tym bawią, to zaczęło mi się podobać z powrotem. Wprowadziliśmy więcej utworów Turbo. Ktoś mi kiedyś zarzucił, że odcinam kupony – nie odcinam kuponów. To są utwory, które pisałem, do których pisałem teksty, to są moje utwory. Dlaczego miałbym ich nie wykonywać? A jeżeli fani uważają, że te wykonania są lepsze niż matczyne, to tylko się cieszyć.
Gracie na razie tylko 6 koncertów, kiedy pełna trasa?
GK: To jest taki prolog. Były takie pomysły, żeby robić trasę, ale będzie dopiero od września. Ja stwierdziłem, że chciałbym podejść do tematu promocji tej płyty tak jak było to w latach 80-tych, czyli niech ta płyta wejdzie na rynek, niech ona poleży. Niech ludzie jej posłuchają, niech ją kupią, niech się nauczą tekstów. Niech się z nią oswoją. Wtedy dopiero ruszymy w taką „legalną“ trasę. Dlatego zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby te koncerty może nie zablokować, ale powiedzmy zwolnić tempo. Od drugiej połowy września mamy wystartować. Są też pojedyncze koncerty w ciągu lata. No i teraz, nazwijmy to na wiosnę, zagramy parę koncertów. Powiem ci, że bardziej są to koncerty próbne dla nas niż dla publiczności.
TT: Tak, chcemy się zgrać i zobaczyć jak to hula.
GK: Wiadomo, nowy repertuar, nowy skład – musimy gdzieś zagrać.
Jakieś festiwale też się szykują czy wolicie raczej grać indywidualne koncerty?
TT: Zależy co nam wpadnie.
GK: Czekamy też na decyzję Metal Mindu, bo wiem, że oni też coś na pewno będą mieli. Zresztą my dość solidnie konsultujemy wszystko z Metal Mindem.
TT: Mamy też nowego bookera, który też nam organizuje i planuje trasę. Na jesień większa część jest już zaplanowana i też nie możemy zrobić koncertów w miejscach, w których będziemy za pół roku, bo to się będzie mijało z celem. Zależy nam na tym, żeby płyta się należycie sprzedawała i promowała, a później jak ruszymy z koncertami to będziemy mogli zrobić to tak jak powinniśmy to zrobić.
Czy będzie też winyl?
GK: Metal Mind obiecał na winyl.
TT: Na wiosnę, marzec-kwiecień będzie winyl. Sama muzyka ma 37 minut, stąd też spokojnie się mieści.
CETI swoją krótką, 6-koncertową trasę rozgrzewkową rozpoczną już jutro, 29 lutego, w Chorzowie. Poniżej pełna rozpiska nadchodzących występów:
29.02.2020 – Chorzów, Leśniczówka – gościnnie 1One
20.03.2020 – Kraków, Boss Garage
21.03.2020 – Dąbrowa Górnicza, Rock Out
27.03.2020 – Kutno, Garage Pub – gościnnie Quo Vadis
28.03.2020 – Warszawa, Remont – gościnie Quo Vadis i 1One
04.04.2020 – Słupsk, Motor Rock Pub