Steven Wilson bardzo często odwiedza Polskę. Można powiedzieć, że jest to jego ziemia obiecana, bo właśnie nasi fani najbardziej doceniają muzykę oferowaną przez czarodzieja muzyki progresywnej. Tym razem, z okazji wydania czwartego już albumu solowego, mogliśmy gościć mistrza w łódzkim Klubie Wytwórnia.
Kilka minut po 20:00, po dosyć długim wstępie, okraszonym filmem kręconym w Poznaniu, muzycy wkroczyli na scenę. Rozpoczęli od najnowszego albumu, który zresztą został wykonany prawie w całości. Nie powinno być to zaskoczeniem, gdyż od wielu, wielu lat Wilson na swoich koncertach, przedstawia nowe wydawnictwa od początku do końca. O ile, pierwsze utwory były swoistą rozgrzewką, tak w dalszej części, kiedy muzycy już na dobre zadomowili się na scenie, można było odczuć prawdziwy, progresywny ogień. Geniusz wręcz wylewał się ze sceny, szczególnie przy takich utworach jak ‘Home Invasion’, czy ‘Ancestral’. Tutaj już nikt nie powinien mieć wątpliwości, jak wielkim artystą jest Wilson – piękna, progresywna podróż, wzbudzająca ogromne emocje. Oprócz lwiej części nowego albumu, zagrano także starsze kawałki – ‘Index’ oraz ‘Harmony Korine’. Idealnie wpasowały się w klimat ‘Hand Cannot Erase’.
Steven oczywiście nie zapomniał o fanach Porcupine Tree i wykonał dwa utwory z repertuaru jego macierzystej formacji. Piękna ballada ‘Lazarus’, oraz nieco psychodeliczny ‘Sleep Together’ zabrzmiały wyjątkowo rasowo i momentami czuć było , że Wilson tęskni za wykonywaniem utworów Jeżozwierzowego Drzewa. Kto wie, może w przyszłości doczekamy się reaktywacji i nowego albumu?
Na zakończenie postanowiono zaprezentować wielką zasłonę, używaną podczas poprzedniej trasy, na której można było obejrzeć znakomicie zrealizowane klipy, nawiązujące do granego utworu. A jest o czym mówić – zespół postanowił zagrać najlepsze utwory z albumu „The Raven That Refused To Sing”. Usłyszeliśmy więc epickie wykonanie „The Watchmaker” oraz niesamowity tytułowy utwór. Zdecydowanie, było to idealne zakończenie koncertu!
Na większości koncertów muzycy zazwyczaj nie czepiają się osób, które przez całość występu robią zdjęcia lub nagrywają filmy. Wilson ma jednak inne podejście w tej kwestii, więc kilka razy zwracał uwagę by ludzie przestali oglądać koncert przez ekran telefonu i zaczęli szanować muzyków, dla których flesh może być jednak dosyć irytujący. Można się z tym zgadzać lub nie, ale dzięki temu obyło się bez lasu świecących telefonów w górze, dzięki czemu widoczność można było uznać za perfekcyjną. Zdarzali się ludzie, którzy nie znali angielskiego i pomimo ostrzeżeń Wilsona, dzielnie robili zdjęcia. W tym wypadku Wilson prosił osoby stojące obok by zwrócili uwagę osobie uwieczniającej koncert.
Pomimo tych pozornie groźnych momentów, Steven Wilson wręcz tryskał humorem. Z chęcią rozmawiał z publicznością, długo zapowiadał niektóre utwory (m.in tłumaczył się dlaczego głos wokalistki, która gościnnie wystąpiła na nowym albumie, będzie odtwarzany ze sprzętu Apple’a) i pozwalał sobie na krótkie żarty. Nie od dziś wiadomo, że Wilson uwielbia Polską publikę, w końcu tutaj jego macierzysty zespół rozpoczynał koncertową karierę. Polacy jako pierwsi docenili muzykę Porcupine Tree, więc nic dziwnego, że mamy do czynienia z ogromnym sentymentem i szacunkiem.
Nie sposób zapomnieć o reszcie zespołu. Marco Minnemann jest wybitnym perkusistą i to co wyprawiał za perkusją potrafi wprawić w osłupienie niejednego wyjadacza. To samo można powiedzieć o Nicku Beggsie (gitara basowa) oraz Guthrie Govanie (gitara solowa). Ci ludzie autentycznie czują wykonywaną przez nich muzykę. Już przy pierwszym utworze można było poczuć prawdziwą chemię pomiędzy muzykami. Młode zespoły powinny się od nich wiele nauczyć.
Słów kilka o nagłośnieniu. Parę lat temu miałem okazję być na koncercie Porcupine Tree również w Klubie Wytwórnia i wrażenia były zdecydowanie inne. Oczywiście, nie można powiedzieć złego słowa o omawianym koncercie. Momentami jednak powstawała dosyć potężna ściana dźwięku, która dla osób, nie znających wszystkich utworów Wilsona, mogła stanowić nie lada wyzwanie.
Podsumowując – był to niezwykle magiczny wieczór pełen emocji i gitarowych pejzaży. Podczas koncertu w Klubie Wytwórnia można było usłyszeć smutek, nostalgię, ale także mnóstwo pozytywnych dźwięków, płynących ze sceny. Artysta po raz kolejny zaserwował nam wspaniałe przedstawienie, które będziemy pamiętać przed długi czas. Zdecydowany faworyt koncertowy!
Dzięki uprzejmości Mirka Suwały mamy dla was galerię zdjęć z tego koncertu. Zapraszamy do obejrzenia!