Wczoraj Metallica po raz 11 wystąpiła w Polsce. Emocje jeszcze nie opadły, ale spróbujmy podsumować wczorajszy wieczór, bo pod wieloma względami na pewno był wyjątkowy.
Zespół koncertuje w naszym kraju regularnie i nic dziwnego – polska publiczność jest z pewnością jedną z najbardziej oddanych na świecie. Ma to swoje korzenie w występach z 1987 roku, kiedy grupa przyjechała na dwa wieczory do katowickiego Spodka. Każdy koncert gwiazdy był wtedy niczym zejście Bogów z Olimpu i zawitanie do szarej komunistycznej rzeczywistości, gdzie czekali spragnieni fani. Przez lata Metallica o Polsce nie zapominała i meldowała się praktycznie podczas każdej światowej trasy koncertowej – ostatni raz w 2014 roku podczas trasy By Request. Dzięki temu jej legenda jest konsekwentnie budowana przez dziesięciolecia także w naszym kraju.
Sprawdź koncertowe DVD Metalliki:
Metallica „Quebec Magnetic” (DVD)
Metallica – Cunning Stunts (DVD)
Metallica: Through The Never (DVD)
Krakowski koncert był specjalny nie z tego powodu, że był to pierwszy koncert Mety w tym mieście, bo prawdziwy fan pojedzie za zespołem w każdy zakątek Polski (i niejednokrotnie Europy czy świata), ale pierwszy raz od 22 lat zespół przyjechał ze sceną znajdującą się pośrodku hali. Do tej pory miało to miejsce jedynie w Spodku w 1996 roku. Muszę przyznać, że jest to świetne rozwiązanie – widz z każdego miejsca hali ma doskonały widok. Nie trzeba martwić się, że siedząc na końcu hali nic nie będzie widać w przypadku braku telebimów. Oczywiście, w przypadku sceny umiejscowionej centralnie telebimów tym razem nie było, ale były za to niezwykle efektowne sześcienne ekrany zawieszone wokół zespołu. Zmieniały one swoje położenie i wyświetlały efektowne wizualizacje – podobizny członków grupy stworzone przez fanów, zdjęcia Cliffa Burtona bodajże w 'For Whom the Bell Tolls’, zdjęcia żołnierzy podczas 'One’ czy polską flagę pod koniec występu.
Oprócz robiącej wrażenie sceny i ekranów szczególnymi momentami wizualnymi były z pewnością świecące drony krążące nad głowami muzyków w 'Moth Into Flame’ imitujące tytułowe ćmy lecące do ognia oraz płomienie w 'Creeping Death’. Wtedy robiło się jeszcze bardziej gorąco! W sumie Metallica zaprezentowała 18 piosenek ze standardowymi punktami wieczoru, lecz również z paroma niespodziankami. Po wejściu i przejściu wśród publiczności zaczęli tradycyjnie od kawałków z nowej płyty – 'Hardwired’ oraz 'Atlas, Rise!’ Po zagraniu dwóch współczesnych utworów James zaznaczył, że przyjechali grać również stare kawałki, po czym wybrzmiało 'Seek and Destroy’ oraz pierwsza niespodzianka, czyli 'Motorbreath’ z debiutu „Kill’Em All”. Miło było usłyszeć akurat ten utwór na żywo, bo to od niego rozpoczęła się moja przygoda z Metalliką. Kolejne „rotacyjne” miejsce w setliście zajęło 'Fade to Black’. Również bardzo dobry wybór, bo ta kompozycja jest zdecydowanie jedną z najlepszych muzycznie i tekstowo, które wyszły spod ręki pana Hetfielda. Po powrocie do przeszłości przyszedł czas na 'Now We Are Dead’ z tradycyjnym bębnieniem całego zespołu oraz 'Dream No More’. 'For Whom the Bell Tolls’ i kolejny z nowego albumu 'Halo On Fire’ to także stałe punkty na obecnej trasie.
Po tym ostatnim przyszedł czas na ujawnienie niespodzianki, czyli coveru związanego z danym krajem, w którym gra zespół. Rob i Kirk postawili na… 'Wehikuł czasu’ Dżemu, co było moim zdaniem świetnym wyborem. Jeden z największych zespołów świata zagrał piosenkę polskiej legendy i był to bardzo specjalny moment. Nie wiem, czy panowie długo analizowali to, co zagrać w Krakowie, ale trafili w dziesiątkę i nie bawili się w wykonywanie jakiegoś przerażającego utworu disco polo. Należy wspomnieć, że samo odtworzenie kawałka i śpiewanie Roba po polsku było naprawdę solidne. Myślę, że wszyscy fani byli pod wrażeniem i oczywiście śpiewali razem z basistą. Po 'Wehikule czasu’ James i Lars dołączyli do kolegów i wybrzmiał kolejny cudzy utwór – tym razem było to 'Die, Die My Darling’ Misfits – także celny wybór. Podstawowa część koncertu zbliżała się do końca, więc pozostało już tylko 'Moth Into Flame’ z wspomnianymi efektownymi dronami oraz klasyka – 'Sad But True’, 'One’ oraz 'Master of Puppets’.
Muzycy po krótkiej przerwie wrócili na scenę przy dźwiękach intro do 'Spit Out the Bone’, czyli faworyta z 'Hardwired… To Self-Destruct’. Po wielu tygodniach czy miesiącach błagań fanów i ćwiczeń muzyków numer na stałe wszedł do setlisty i jest jednym z jej mocniejszych punktów. Po takiej dawce energii i szybkości odpoczynek dla Larsa, czyli 'Nothing Else Matters’, który przeszedł w 'Enter Sandman’. Na koniec zespół wplótł jeszcze riff z 'The Frayed Ends of Sanity’ i kolejny koncert Metalliki przeszedł do historii. Lars, James, Kirk i Rob swoim zwyczajem długo dziękowali publiczności, przemawiali i rzucali tonami kostek.
Metallica była na scenie 2 godziny 40 minut i dostarczyła perfekcyjny show, wykonawstwo i szacunek do publiczności na najwyższym poziomie. To powinno zamknąć usta wszelkim malkontentom. Myślę, że my wszyscy, którzy byliśmy wczoraj obecni w Krakowie możemy potwierdzić jednogłośnie, że Metallica była i dalej jest jednym z najlepszych zespołów na świecie.
Jako support wystąpił człowiek z sową na głowie, czyli Kvelertak. Zespół zaprezentował się dobrze i również dostarczył energetyczny zestaw utworów, choć czuć było, że wszyscy czekają na Metallikę. Jeżeli zainteresowała was muzyka Kvelertaka, to dziś grupa gra samodzielny koncert we Wrocławiu. Na pewno klubowy klimat lepiej będzie sprzyjał odbiorowi ich muzyki, więc jeśli macie okazję odwiedźcie klub Firlej.
Więcej artykułów na temat koncertu Metalliki w Krakowie znajdziesz TUTAJ.