Za nami iście bluźnierczy weekend w Łodzi. Po piątkowym koncercie Behemotha w Wytwórni przyszedł czas na premierę rock-opery „Jesus Christ Superstar” w Teatrze Muzycznym. Zamiast spędzić wieczór oglądając w telewizji talent show Łodzianie wybrali się do teatru. Na scenie nie zabrakło młodych talentów, więc nie ma się co dziwić, że zarówno sobotni, jaki i niedzielny spektakl był wyprzedany.
O kulcie rock-opery „Jesus Christ Superstar” nie trzeba opowiadać zbyt wiele. Któż bowiem nie zna tytułu, który został wystawiony już w czterdziestu dwóch krajach, zarabiając przy okazji ponad sto dwadzieścia milionów funtów? Za talentem jego twórców przemawiają natomiast liczne nagrody, z Oscarami i Złotymi Globami na czele. „Jesus Christ Superstar” po 45 latach od swojego powstania to sztuka nadal aktualna i przyciągająca tłumy. Udaje się to dzięki uwspółcześnionym i alternatywnym interpretacjom z jakimi mieliśmy do czynienia w Teatrze Muzycznym w Łodzi.
Na wstępie pogratulować należy twórcom, którzy włożyli wiele trudu w pracę nad tym spektaklem. Zacząć należy od castingów, na które zgłosiło się około 170 osób. To wśród nich znaleziono talenty, których nie uświadczymy we wspomnianych we wstępie weekendowych programach kreujących nowe gwiazdy naszego show-biznesu. Jak się pewnie domyślacie, najcenniejszym diamentem okazał się odtwórca roli Jezusa. Piotr Wojciechowski, bo o nim mowa, to postać o której pewnie jeszcze nie raz usłyszymy. Szczerze życzę mu sukcesu na miarę Macieja Balcara, Marka Piekarczyka czy Iana Gillana z Deep Purple – poprzednich odtwórców tej roli. W kwestii muzyki podkreślić należy również kunszt jakim wykazał się José Maria Floréncio, któremu powierzono kierownictwo muzyczne nad „Jesus Christ Superstar”. Brazylijczyk z polskim obywatelstwem był m.in. dyrygentem w Teatrze Wielkim w Łodzi oraz Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie. Za jego talentem przemawia jednak temperament, którego w jego krwi nie brakuje oraz który w rock`n`rollu jest niezbędny.
Z muzycznego punktu widzenia było dość różnorodnie, choć oczywiście królował rock. Odgrywający rolę Jezusa Piotr Wojciechowski uraczył nas jednak także dobrym popem. Wszyscy wokaliści reprezentowali wysoki poziom, umiejętnie zmieniając intensywność swojego przekazu. Muzycy natomiast pokusili się i o bluesa, i o psychodeliczne wariacje w scenie śmierci Jezusa. W pamięci zapadła mi również gitarowa solówka ze sceny kłótni Jezusa z Judaszem. Rewelacyjnym rozwiązaniem była również decyzja twórców o pozostaniu przy anglojęzycznej wersji rock-opery.
Niedzielny wieczór w Teatrze Muzycznym w Łodzi minął mi zdecydowanie zbyt szybko. Nie myślcie jednak, że rock-opera była krótka. Czas jej trwania oscylował bowiem wokół dwóch godzin. W tej sytuacji zastosowanie ma raczej zasada głosząca, iż wszystko co dobre szybko się kończy. Opowieść o ostatnich dniach Chrystusa została przedstawiona bardzo dynamicznie, a wszystkie 24 sceny zmieniały się bardzo płynnie i dynamicznie. Dzięki nowoczesnym kostiumom sztuka stała się natomiast dla odbiorców bliższa. Miejsce dzieci kwiatów z poprzednich inscenizacji zajął przede wszystkim rock oraz grunge. Pośród 160 kostiumów zobaczyć mogliśmy również kapłanów zniewolonych technologicznymi nowinkami oraz apostołów-rewolucjonistów biegających po scenie z M-16.
W tym momencie dochodzimy do sedna sprawy, czyli głównych pytań postawionych w „Jesus Christ Superstar”. Z pewnością każdy ze zgromadzonych odebrał rock-operę inaczej. Nie wyobrażam sobie, by po wyjściu z teatru nie zastanowić się choć przez chwilę nad otaczającym nas światem walczącym o władzę. Osobiście najbardziej poruszyło mnie ukazanie mediów, podkreślenie ich wszędobylstwa oraz brak zahamowań w działaniu.
Zastanawiacie się pewnie co w inscenizacji „Jesus Christ Superstar” jest obecnie obrazoburczego, bluźnierczego i co skłoniło katolickie portale do krytyki spektaklu tuż po jego ogłoszeniu. Pragnąc Was zachęcić do osobistej konfrontacji z dziełem Tima Rice`a oraz Andrew Lloyd Webbera opowiem zatem tylko o kilku przykładach, które na mnie zrobiły największe wrażenie. Po pierwsze był nim Herod, który dokładnie wie czym jest gender. Następnie wymienię DJa, którego koszulka z napisem „Temple” była jedynym sygnałem, iż mamy do czynienia ze sceną w świątyni. Na deser polecam Wam – a szczególności męskiej części naszych Czytelników – aniołki Judasza.
W podsumowaniu posłużę się piosenką zespołu Dezerter, która przyszła mi do głowy tuż po wyjściu z teatru. Tym samym nie pomogę Wam w szukaniu odpowiedzi na pytania, które zadaje „Jesus Christ Superstar”. Ich poszukiwanie jest interesujące, a także potrzebne każdemu z nas. Mogę ewentualnie dodać kilka swoich, np. wyobrażacie sobie Jezusa XXI w. bez konta na Facebooku? Polecam Wam spędzenie najbliższego wieczoru na tworzeniu swojej, alternatywnej wersji „Jesus Christ Superstar”.
Na każde pytanie oczekujesz odpowiedzi
Chcesz gotowych recept, oczekujesz nadziei
A co zrobisz, gdy rozkaz zabrzmi groźnie
Czy będziesz protestował czy podawał gwoździe
https://www.youtube.com/watch?v=bmb71JTtaxw