Zacznę od wyznania: nie spodziewałem się wiele po tej płycie, chociaż jak zawsze w przypadku twórczości byłego gitarzysty Ozzy’ego Osbourne’a – Zakka Wylde’a – byłem zainteresowany jego nowym dziełem. Pierwszym bardzo pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie promujący płytę kawałek „Sleeping Dogs”. Teraz, słuchając całego materiału, muszę przyznać, że zaskoczeń jest o wiele więcej i czuję, że ten album długo jeszcze ze mną pozostanie.
Zakk Wylde w moim mniemaniu padł ofiarą własnego image’u, jak zdarzyło się to już wielu gwiazdom rocka. U niego zawsze wszystko musi być uwypuklone aż do przesady – poczynając od BARDZO długiej brody, BARDZO długich włosów, BARDZO muskularnej sylwetki, skórzano-metalowego odzienia, czaszek i łańcuchów, przez ogromne ilości alkoholu, które wobec problemów zdrowotnych zamienił na kawę (ale nie byle jaką, bo jego „Death Wish Coffee” jest oczywiście reklamowana jako NAJmocniejsza na świecie), aż do muzyki, która musi być NAJcięższa, jak to tylko możliwe, a solówki NAJszybsze, jak tylko pozwalają naszemu przyjemniaczkowi na to jego palce. Podsumowując, jawi nam się obraz największego twardziela na świecie pokroju Iron czy Super Mana, wiernemu od wieków swojemu stylowi, biało-czarnej gitarze, jak i żonie – licealnej miłości Barbarannie.
Okazuje się jednak, że nasz heros również bywa od czasu do czasu zmęczony zbawianiem świata na pełen etat z Black Label Society i sięga także po gitarę akustyczną – a nawet na niej gra, pod warunkiem, że nie pokruszy się w jego rękach. Tym sposobem w 1996 roku ukazał się album „Book of Shadows”, a po 20 latach, 8 kwietnia 2016 roku otrzymaliśmy jego drugą część „Book of Shadows II”. No dobrze – nie jest to do końca album akustyczny, ale w porównaniu do podstawowej kapeli Zakka, muzykę tę można puszczać dzieciom na dobranoc. Jeżeli pojawia się gitara elektryczna, Wylde przyjemnie sobie na niej akompaniuje wygrywając delikatne akordy.
Płyta zaczyna się od „Autumn Changes”, który od pierwszych dźwięków do złudzenia przypominał mi „Black” z repertuaru Pearl Jam. Słysząc pierwsze akordy podświadomie czekałem na wejście Eddiego Veddera, śpiewającego „Sheets of empty canvas, untouched sheets of clay…” Piosenka zmierza jednak w trochę innym kierunku i wytwarza fajny nastrój już na samym początku płyty. Jedyny minus tej piosenki to taki, że powinna ukazać się jesienią! Nostalgiczny nastrój i refleksyjny tekst, zdecydowanie lepiej sprawdzi się podczas jakiegoś październikowego wieczoru. Tym bardziej, że kolejny „Tears of December” jest również utrzymany w podobnym tonie.
Dobrze słucha się tego albumu. Właściwie wszystkie piosenki trzymają wysoki poziom, są proste i nieprzekombinowane – w tym wypadku Zakk wyraźnie inspirował się swoimi ulubionymi songwriterami z przełomu lat 60/70, takich jak Neil Young, Lynyrd Skynyrd czy Hendrix (zagrywki i brzmienie w „Lost Prayer”). Moim osobistym faworytem jest na pewno „Sleeping Dogs”, który urzeka od pierwszego przesłuchania i jest to zdecydowanie jedna z najlepszych piosenek Zakka od dłuższego czasu. Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić to to, że album jest trochę za długi – 14 piosenek i ponad 60 minut muzyki. Gdyby był on krótszy, bardziej można byłoby się skupić na poszczególnych utworach, a w obecnej sytuacji trochę się one ze sobą zlewają. Myślę, że parę utworów Wylde mógł zostawić na kolejny album BLS w ramach równowagi ciężaru jego firmowych niszczycieli słuchu. Inny problem albumu to solówki, które w paru przypadkach w ogóle nie przystają do całości utworu i niszczą cały jego nastrój. Gdy Zakk powstrzymuje się ze swoim ultraszybkim shreddowaniem, jak w „The Levee”, jest naprawdę dobrze, jednak w niektórych momentach szaleje, jakby grał ze swoim metalowym składem… Nie mógł się chłopak powstrzymać, by pokazać, kto tu rządzi – tym samym wracamy do pewnego manieryzmu opisanego w drugim akapicie.
Ogółem jednak były gitarzysta Ozzy’ego Osbourne’a bardzo pozytywnie zaskoczył nowym albumem i jeżeli lubicie jego liryczne wcielenie spod znaku „In This River”, to ta płyta zrobi na was wrażenie. To, że jest on jednym z najlepszych gitarzystów swojego pokolenia i chodzącą legendą wie każdy, jednak tą płytą udowodnił także, że pozostaje jednym z najbardziej kreatywnych songwriterów i ma wiele twarzy – nie tylko tą brodatą zalaną krwią i potem, ale także bardziej refleksyjną, na której czasem pojawi się również łza. Nic, tylko słuchać i słuchać.
2. „Tears of December” 3:35
3. „Lay Me Down” 6:06
4. „Lost Prayer” 4:27
5. „Darkest Hour” 5:05
6. „The Levee” 5:47
7. „Eyes of Burden” 3:43
8. „Forgotten Memory” 3:49
9. „Yesterday’s Tears” 4:15
10. „Harbors of Pity” 4:10
11. „Sorrowed Regrets” 5:46
12. „Useless Apologies” 3:38
13. „Sleeping Dogs” 4:36
14. „The King” 4:42
Wyro(c)k
0-10 Sad But True
11-20 Bad Reputation
21-30 Wild Thing
31-40 Satisfaction
41-50 Another Brick in the Wall
51-60 Proud Mary
61-70 Highway To Hell
71-80 2 Minutes to Midnight
81-90 Ace of Spades
91-100 Master Of Puppets
- Pierwsze wrażenie8
- Instrumentarium9
- Wokal8
- Brzmienie9
- Repeat mode8