Mick Wall – autor ostatniej biografii Metalliki pt. „Enter Night” (jej szczegóły tutaj), który prawdę możliwie obiektywną o innych zespołach przelewał na papier już wcześniej (słynie z biografii Led Zeppelin, jak również Guns N’ Roses, za stwierdzenia w której mocno naraził się Axlowi), udzielił na dniach wywiadu, w którym opowiedział, dlaczego zdecydował się napisać tą książkę i co go urzekło w historii Metalliki, uzasadnił też dlaczego książkę zaczął nie od spotkania Larsa z Jamesem, lecz od śmierci Cliffa Burtona. Przy okazji tego wszystkiego aż po „Death Magnetic” podsumował wzloty i upadki Metalliki, chwaląc za to, za co wielu ją znienawidziło, jak i punktując to, czego wielu nie chciało dostrzegać, lub puściło swej ulubionej kapeli płazem.
(wcześniejsza wersja okładki / tytułu książki)
O tym, dlaczego zdecydował się wziąć MetalliKę na warsztat, mimo że niemal każdy najmniejszy aspekt jej istnienia został już dobrze udokumentowany:
„Cóż, jest parę powodów, dla których naprawdę zdecydowałem się napisać książkę o Metallice. Pierwszym z nich jest to, że – jak uważam – to nietypowe jak na grupę postury Metalliki, by nikt nigdy dotąd nie napisał o nich naprawdę poważnej książki. Było kilka całkiem przyzwoitych pozycji, lecz były to zasadniczo książki fanowskie, które ogólnie łączyły ze sobą kropki pomiędzy kolejnymi albumami. Wszystko z tym porządku, to zupełnie ok, ale ja chciałem spróbować opowiedzieć historię z punktu widzenia kogoś, kto niekoniecznie jest wielkim fanem. Kogoś, kto nie wyciąga ich z opresji albo nie wybacza im ich grzechów, lecz stara się zrozumieć bardziej dojrzały aspekt ich opowieści i przedstawić jej realia. Tak jak w przypadku historii Led Zeppelin, nikt nie jest zupełnie w porządku, nikt nie jest do końca tym złym i nie ma takiego zespołu, który robiłby same wspaniałe albumy. Popełniają buble, stają się samolubni, stają się pełni chciwości, podziwiają siebie samych nazbyt czasami, a innym razem nienawidzą siebie samych aż za bardzo. Drugim powodem z kolei jest to, żeby być zupełnie z tobą szczerym, że po napisaniu biografii Led Zeppelin szukałem niesamowitej historii do opowiedzenia. I uważam, że Metallica taką niesamowitą historię ma.”
Nikt nie podważa faktu, że Metallica to jeden z największych metalowych zespołów pomimo wątpliwości co do niektórych dokonań w porównaniu do pozostałej Wielkiej Czwórki. Wall podkreśla, że liczy się historia, nie muzyka:
„Dopiero co skończyli tutaj trasę tak zwanej 'Big 4′. Wszystkie te zespoły stworzyły trochę autentycznie fantastycznych albumów i każdy z nich posiada ciekawą historię, lecz każda z nich wypada blado w porównaniu do Metalliki. Żaden z nich nie miał takiej nadzwyczajnej odwagi i czystej arogancji, by spróbować osiągnąć to, co Metallica osiągnąć chciała. Mam na myśli to, że Metallica jako pierwsza zostawiła ten cały thrash za sobą i stała się większa niż Bon Jovi, co było nadzwyczajnym wyczynem już samo w sobie. Skończonym szaleństwem było o tym myśleć, niedorzecznie było coś takiego sugerować wtedy w późnych latach ’80. Jednak w jakiś sposób im się to udało. A potem w latach ’90 podczas przesunięcia w erę grunge’u i ogólnego wymazywania całej metalliko-podobnej generacji zespołów, zrobili coś jeszcze nawet bardziej śmiałego i szalonego, mianowicie stali się jeszcze więksi i osiągnęli jeszcze większy sukces.
„Pod koniec lat ’90 byli dość autodestrukcyjni, próbując odnaleźć się na nowo jako zespół rodem z lat ’90. Chodzi mi o to, że nałożyli makijaż, zrobili sobie piercing, a Kirk Hammett i Lars Ulrich nagle całowali się publicznie, co tylko doprowadzało Jamesa Hetfielda do szału. Wsiadali również na nowego chłoptasia, Jasona Newsteda. Jedyną rzeczą jaką Newsted w ogóle wyniósł z Metalliki to bogactwo. Nie darzono go żadnym szacunkiem i nigdy nie traktowano jak równego. W ciągu 15 lat we współudziale przypadły mu dokładnie 3 utwory, które w dodatku okazały się ich trzema najmniej interesującymi kawałkami. A na koniec odszedł w stanie okropnej złości i goryczy, co następnie doprowadziło do swoistej eksplozji w zespole.”
„W tym samym czasie mamy tą całą sprawę z Napsterem. Już wtedy, gdy to się działo, każdy wiedział, że była to straszna pomyłka. Metallica nagle sprawiała wrażenie szeryfa Nottingham, a Napster był jak Robin Hood. To naprawdę była sprawa o kradzież bogatym, by rozdawać biednym. Nie było ważne, kto miał rację, a kto się mylił, bo obrazy Ulricha na sali sądowej, starającego się pozwać trzysta tysięcy własnych fanów po prostu śmierdziały na odległość. I na wiele sposób oni do teraz muszą się z tym borykać. Lecz następnie oczywiście otrzymujemy ten świetny zwrot w historii, gdy to tworzyli album „St. Anger”, co jakby było punktem rozwiązania wszystkich problemów. To prawdopodobnie ich najmniej fajny album. Znam wielu fanów Metalliki, wielu poważnych muzykologów i autorów, którzy bardzo zezłościli się o tą płytę. Nawet sam zespół nie gra już z niego nic. A jednak dla mnie było to ostatnie wspaniałe, muzyczne oświadczenie, jakiego kiedykolwiek dokonali. Dla mnie jest to dzieło sztuki. Dość ciężko się tego słucha, ale w takim razie również mamy „Metal Machine Music” Lou Reeda. To naprawdę dzieło sztuki. A dalej oczywiście mamy ich ostatni album, „Death Magnetic”. Tak bardzo zaspokaja tłumy i pociąga za wszystkie właściwe sznurki w tym swoim jakby wydźwięku 'powrotu do korzeni’, że nie da się wręcz oprzeć wrażeniu, że równie dobrze mógłby to być album popowy. Odbyli fantastyczną przygodę i tego właśnie szukałem – świetnej historii do opowiedzenia.”
Co ciekawe, Wall zaczyna książkę od 27 września 1986r., od tragicznej śmierci Cliffa Butrona:
„Co mi się nie podoba w większości książek to to, że zaczynają od 'Dawno, dawno temu, był sobie mały chłopiec imieniem Lars Urlich…’. Zawsze chcę, na ile to możliwe, zrzucić czytelnika na spadochronie w środek akcji od samego początku. A dla mnie absolutnie kluczowym wydarzeniem w historii Metalliki jest śmierć Burtona. Wszystko mogło się dla nich potoczyć inaczej od tamtej chwili. To naprawdę mógł być koniec zespołu, lecz w rzeczy samej było to jego stworzenie. Czułem, że w wymiarze symbolicznym, wymiarze praktycznym i w każdym innym wymiarze, jaki możemy sobie wyobrazić, śmierć Cliffa Burtona tak naprawdę była początkiem historii Metalliki. Dlatego też uznałem, że dobrym miejscem na rozpoczęcie tej podróży będzie ten marny, zimny poranek września 1986r., kiedy to najważniejszy i najbardziej obeznany muzyk w zespole w istocie zmarł.”