Wywiad z Neilem Fallonem z Clutch był dla mnie nie lada przeżyciem, ale też wyzwaniem. Neil okazał się być jednak rozmownym gościem, który na świat patrzy w interesujący sposób. Poniżej możecie nie tylko przeczytać, ale też obejrzeć wywiad.
Na początku muszę ci coś powiedzieć. Wasza muzyka i wasz zespół są dla mnie dużą inspiracją, dla tego jak patrzę na świat. Jesteście moimi bohaterami, jako ludzie i jako zespół. A czy ty masz może jakichś swoich herosów, ludzi, którzy cię inspirują, pobudzają twoją wyobraźnię?
Po pierwsze, muszę powiedzieć, że bardzo mi schlebia wiedza, że ludziom podoba się nasza muzyka i to, co robimy. Jeśli chodzi o moich herosów, to przynajmniej jeśli chodzi o pisanie tekstów, jednym z nich jest Tom Waits. Jest on dla mnie inspiracją, zwłaszcza do opowiadania ciekawych historii. Natomiast jeśli chodzi o etykę pracy, to kolejnym herosem jest dla mnie Neil Young, który robił dokładnie to, na co miał ochotę od połowy lat 60tych i wciąż jest tą samą osobą, która nigdy nie poddawała się presji zmieniających się trendów muzycznych na przestrzeni lat. Dla mnie jest to niezwykle godne podziwu.
Przeczytałem gdzieś, że kiedy piszesz swoje teksty, to nawet jeśli są one pisane w pierwszej osobie, nie opowiadasz o sobie, a o fikcyjnych postaciach i wydarzeniach. Z drugiej strony, przeczytałem, że 'Decapitation Blues’ oparty jest na prawdziwych wydarzeniach i twoich doświadczeniach. To prawda, piszesz również o tym, do czego zainspiruje cię twoje osobiste życie?
Przez długie lata nigdy nie chciałem opowiadać o swoim życiu osobistym, ponieważ uważałem to za coś nudnego i pozbawionego, na całe szczęście, szczególnie dramatycznych wydarzeń. Bardzo wyzwalająca jest dla mnie możliwość pisania tekstów jakby były krótkimi, fikcyjnymi opowieściami. Mam z tego sporo frajdy, ponieważ mogę się postawić mentalnie w sytuacji, która jest zupełnie nieprawdopodobna. Podoba mi się eskapizm muzyki rockowej, snucie historii. A jeśli chodzi o inspiracje płynące z doświadczeń osobistych i przeszłości? Zawsze bałem się to zrobić, być nostalgicznym, sentymentalnym. W przypadku 'Decapitation Blues’ mamy akurat prawdziwą historię o operacji szyi, którą przeszedłem, jednak wyolbrzymiłem całość na potrzeby piosenki. Takie podejście otworzyło mi oczy, bo nigdy do tej pory tego nie robiłem. Prawdopodobnie będzie tego bardzo dużo na najbliższym albumie.
A zatem pracujecie już nad nową płytą?
Tak, zagraliśmy parę razy nową piosenkę w trakcie próby dźwięku i chyba zagramy ją na dzisiejszym koncercie. Staramy się grać ten materiał na żywo ile tylko się da zanim wejdziemy do studia żeby oswoić się z piosenkami i wypracować odpowiedni sposób ich grania. Mam nadzieję, że nowa płyta wyjdzie mniej-więcej za rok.
Czego możemy się spodziewać po nowej muzyce?
Nie wiem. Najpierw musimy zrobić sobie „korektę” materiału a dopiero potem, się pobawimy. Chodzi o odkrycie, w którą stronę chcemy z tym podążyć. Napisaliśmy „Psychic Warfare” nie tak dawno temu, więc będzie pewnie trochę podobieństw. Rozmawialiśmy też o tym, żeby album brzmiał bardziej „żywo”, ale nie mam pojęcia co to znaczy, nie jestem za bardzo typem producenta. Piszę zazwyczaj jeden-dwa riffy gitarowe i zajmuję się tekstami, to jest moja robota.
Zajmujesz się tekstami… Myślałeś może o napisaniu książki, chociażby science-fiction albo i czegoś zupełnie innego?
Owszem, robiłem do tego tysiące podejść. Problemem jest jednak przekroczenie magicznej bariery dwóch stron. Kiedy pracujesz nad piosenką to kiedy napiszesz już refren masz połowę roboty za sobą, wystarczy tylko dopisać zwrotki, masz określony rytm, linie melodyczne, rzeczy, które wyznaczają ci przestrzeń roboczą. Jednak w przypadku fikcji, pustka kartka papiery jest przytłaczająca i przerażająca, bo możesz zrobić praktycznie wszystko. Dla mnie jest to bardzo onieśmielające. Mam dużo zazdrości i szacunku dla niektórych moich rówieśników, którzy napisali książkę. Rety, jak oni to zrobili?! Potrzebna jest na pewno ogromna ilość samodyscypliny, o której wiem, że mi jej brakuje… Nie zamierzam się jednak poddawać. Każdego poranka, przynajmniej wtedy, kiedy jestem w domu, wydzielam sobie 15 minut i przez te 15 minut staram się pisać non-stop. Bardzo często wychodzą z tego kompletne bzdury, jednak czasami ten proces pozwala dotrzeć w ciekawe miejsca, o których byś nie pomyślał, gdybyś przesadnie analizował to, co robisz.
A nie myślałeś o napisaniu czegoś na potrzeby telewizji lub filmu?
Nie, raczej nie. Nie wiedziałbym, jak się do tego zabrać. Kiedy pracuję z piosenkami to często, kiedy słyszę instrumental zamykam oczy i staram się wizualizować sobie jakiś film i później przełożyć to na słowa. Jednak umiejętności wymagane do pisania scenariuszy są prawdopodobnie tak wyspecjalizowane, że wolałbym najpierw napisać opowiadanie żeby się sprawdzić.
Jak już jesteśmy przy serialach, widziałeś już może nowe Twin Peaks?
Nie, razem z żoną zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie jeśli obejrzymy najpierw stare sezony, bo widzieliśmy je dawno temu, a potem dopiero nadrobimy nowy. Nie oglądam za często telewizji, ale jestem ogromnym fanem 'Better Call Saul’, jest też serial HBO „The Night Of”, bardzo mroczny i niepokojący, ale świetnie napisany. To mi się właśnie podoba, kiedy serial nie opiera się zbyt mocno na przemocy i hm, „miłosnych sprawach”, ale dobrych dialogach i przemyślanej fabule.
Zaledwie miesiąc temu zorganizowaliście swój własny festiwal muzyczny, Earth Rocker Festival. Jak wpadliście na ten pomysł?
Myśleliśmy o zorganizowaniu własnego festiwalu na poziomie lokalnym już od jakiegoś czasu. Niedawno zdarzyło się, że mieliśmy grać gig w Zachodniej Wirginii na jakiejś lokalnej farmie, gdzie zazwyczaj były koncerty country i bluegrassowe, jednak właściciele chcieli rozszerzyć profil na rock, metal, co tylko chcesz. No i okazało się, ze wszystko do siebie pasuje. Naszym celem i zamiarem była mała, outdoorowa impreza i camping. Nie chcieliśmy przestrzelić i ogłaszać, ze mamy handlarzy, dojazdy i inne typowe rzeczy, jakie możesz znaleźć na festiwalach. Chcemy rok po roku, małymi krokami to budować i do tego dojść. Miejmy nadzieję, że za kilka lat będziemy mieć już kilka scen i bardzo zróżnicowany line-up. Wydaje mi się, że w Stanach ludzie cały czas się docierają z festiwalami, w Europie macie tę festiwalową tradycję od dziesiątek lat, macie zróżnicowane składy. Bardzo nam się to podoba. Myślę, że fani to doceniają, w końcu jednego gatunku nie można słuchać w kółko, bo w końcu cię znuży. Pożyjemy, zobaczymy, mam nadzieję, że za rok się uda.
Nie tak dawno temu (2016 r. – przyp. red.) graliście na OFF Festival w Polsce, który ma bardzo zróżnicowany line-up. Macie na koncie również występy na takich wydarzeniach jak Wacken Open Air. Jakie są różnice między tymi typami festiwali?
Moim zdaniem wszystko i tak się sprowadza do tego, ze ludzie po prostu chcą się w ten czy inny sposób rozerwać. Mogę mówić tylko za siebie, ale tak jak na przykład kocham heavy metal, nie byłbym w stanie słuchać go non stop przez 18 godzin. Wolałbym w międzyczasie zrobić sobie choć chwilę przerwy. Wydaje mi się, że zespoły są niejako zobowiązane do tego, żeby odnajdywać się w różnej stylistyce. Jeśli patrzysz tylko w jedną stronę, to przegapiasz bardzo dużo rzeczy, które dzieją się dookoła. Clutch jest w dosyć unikalnym miejscu sceny, możemy sobie pozwolić na zagranie gigu na metalowym feście a dzień później wystąpić na alternatywnym festiwalu i jakimś cudem będziemy pasować w obydwu przypadkach. Wydaje mi się, że w przypadku bardziej zróżnicowanego line-upu łatwiej jest być zespołem charakterystycznym, wyeksponować to, jak brzmi twój zespół tak, żeby się wyróżniał.
Kiedy rozmawiam z muzykami bardzo lubię pytać ich o to, czego akurat słuchają, jaka nowa muzyka im się podoba. Jak jest w twoim przypadku?
Niespecjalnie słucham nowych rzeczy, nawet nie tyle dlatego, że są słabe, ale dlatego, że dzięki Internetowi i usługom takim jak chociażby Spotify mamy natychmiastowy dostęp do tak wielu rzeczy z przeszłości, niekiedy cudacznych rzeczy. Ostatniej nocy sporo słuchałem Linka Wraya. Jakiś czas temu graliśmy też z polskim zespołem, projektem pobocznym Nergala z Behemoth, Me and That Man i byli niesamowici. Nie jest to rockabilly, a bardziej cave-owskie rzeczy w molowych tonacjach. Bardzo lubię taką muzykę i byłem naprawdę zaskoczony widząc ich na żywo. Miałem sprawdzić ten materiał, ale, że miało to miejsce jakieś dwa dni temu, wciąż jest to na mojej liście spraw do załatwienia.
Co myślisz o zespołach takich jak Me and That Man, europejskich składach grających muzykę zakorzenioną w tradycji amerykańskiej, country i folku?
Miałem ogromne szczęście, podobnie jak pozostali członkowie zespołu, że mogliśmy koncertować na całym świecie i poznawać ludzi z różnych krajów. Zdałem sobie dzięki temu sprawę, że muzyka tak naprawdę nie jest „czyjaś”. Zwłaszcza jeśli mówimy o muzyce amerykańskiej, na którą składają się rozmaite wpływy muzyczne ludzi, którzy lata temu przybyli do Ameryki Północnej z najróżniejszych zakątków świata. Są wpływy muzyki niewolników, europejskie tradycje ludowe i tak dalej, i tak dalej… Ilość tych kombinacji i wpływów jest niezliczona. Nie wydaje mi się więc, że niewłaściwym jest jeśli ktoś postanowi „Hej, podoba mi się taka muzyka, spróbuję ją teraz zrobić po swojemu”. Moim ulubionym momentem w dziejach muzyki jest, w czym nie będę chyba odosobniony, era klasycznego rocka, kiedy to angielskie zespoły zaczęły grać amerykańskiego bluesa w wersji zelektryzowanej. Zespoły amerykańskie nie chciały tego robić, blues był w pewien sposób nastygmatyzowany, może nawet było coś rasistowskiego w tej niechęci do słuchania bluesa. Trzeba było Europy, żeby wskazać, że dzieje się tam ogrom rewelacyjnych rzeczy. Wydaje mi się, że to bardzo zdrowa dynamika. Podobnie sprawa ma się z jazzem, który jest bardzo ceniony w Europie, a w Stanach już niekoniecznie, nie wiem do końca z jakiego powodu. Im jest nas więcej, tym jest weselej. Niech jak najwięcej ludzi robi jak najwięcej rzeczy, a będziemy mieć coraz więcej artystów robiących coraz bardziej zróżnicowane rzeczy. Tak bym to widział.
Tłumaczył: Piotr Kleszewski