Dwa tygodnie temu na naszych łamach ukazała się recenzja najnowszego krążka warszawskiego zespołu Thesis. „Z Dnia Na Dzień Na Gorsze” wywołał niemałe poruszenie w polskich mediach, więc grzechem byłoby nie zapytać o fenomen najnowszego wydawnictwa przynajmniej jednego z tych jakże utalentowanych muzyków. O bolesnej przeszłości, tworzeniu muzyki, inspiracjach oraz koncertach opowiadał nam gitarzysta – Jerzy Rajkow-Krzywicki.
DeathMagnetic.pl: Na stronie internetowej Thesis widnieje gatunek: psychedelic progressive post rock. Po tak złożonej nazwie można wywnioskować, że szukaliście swojego brzmienia opierając się nie na jednym, a na wielu różnych zespołach. Mam rację? Skąd czerpiecie inspiracje?
Brzmienie Thesis nie powstało na zasadzie opierania się na innych zespołach. Powstało w drodze ewolucji i przez dość długi okres czasu nie mieliśmy gotowej odpowiedzi na pytanie: „Co gracie?”. Niestety, praktycznie w każdym wywiadzie padało pytanie o nazwę gatunku muzycznego, a nas już nudziło wieczne odpowiadanie „brzmimy jak Thesis, posłuchaj muzyki, etykietka nie jest ważna”. Więc wymyśliliśmy termin psychedelic progressive post rock, który dość trafnie opisuje nasze brzmienie. Każdy z członków zespołu jest inny, słucha innej muzyki. Wpływy i fascynacje naturalnie przenikają jako części składowe naszej muzyki podczas pisania utworów, które w dużej mierze są wynikiem improwizacji w sali prób i ogrywania utworu na żywo, zanim zostanie zarejestrowany. Możesz doszukać się w naszej muzyce podobieństw do konkretnych kapel, ale każdy słuchacz tak naprawdę odnajdzie w naszej muzyce inne inspiracje, i niech tak zostanie.
Szperając w waszej historii znalazłem mnóstwo informacji na temat zespołu i o jego dotychczasowych pozytywnych osiągnięciach. Macie jednak na koncie także rozstanie z perkusistą, o którym (pomijając rubrykę „byli członkowie” na Wikipedii) nigdzie nie wspominacie. Czy wiąże się z tym jakaś bolesna historia? Kto założył zespół Thesis?
Każde rozstanie jest w pewnym stopniu bolesne, ale też potrzebne. Nie piszemy o byłych członkach zespołu, bo skupiamy się na teraźniejszości i przyszłości Thesis. Przeszłość to dla nas wszystkich fajne wspomnienia i dużo ciekawych sytuacji. W pierwszym składzie kapeli byli Łukasz Krajewski, Artur Rydczak, Jarek Stańczyk, Jan Rajkow-Krzywicki i ja. Jak to zwykle bywa w początkowej fazie istnienia zespołu, pierwszym sprawdzianem jest sesja nagraniowa debiutanckiej płyty, podczas której u nas nastąpiła zmiana basisty na Janka Kaliszewskiego. Tego typu decyzje zawsze są trudne, ale podejmujemy je demokratycznie mając na względzie dobro późniejszego istnienia grupy. Z Arturem do dziś mamy dobry kontakt. Czasem wpada na nasze koncerty. Następnie odszedł perkusista Jarek, z powodu różniących się pomysłów na przyszłość naszego zespołu. Po prostu chciał grać co innego niż reszta kapeli i przestaliśmy się rozumieć na tle muzycznym. Po kilkumiesięcznych poszukiwaniach, w trakcie których graliśmy bez perkusisty koncerty unplugged, jego miejsce zajął Paweł Stanikowski, który gra z nami do dziś. Ostatnią zmiana w składzie odbyła się rok temu. Wokalista Łukasz odszedł, również z powodu (jak to się ładnie mówi) rozbieżności na tle muzycznym. Zastąpił go Kacper Gugała. Wszystkie te zmiany były trudne i bolesne, ale też konieczne z punktu widzenia zespołu i jego dalszego funkcjonowania – przecież nie ma większego sensu grać ze sobą, jeżeli wszyscy muzycy nie patrzą w tę samą stronę.
Po zaledwie czterech latach istnienia wydaliście EPkę, w której prezentujecie na nowo zaaranżowane, akustyczne utwory z waszej debiutanckiej płyty. Nie uważasz, że to za wcześnie na takie pomysły? KAT ostatnio zrobił podobnie, tyle, że oni zaczynali blisko trzydzieści pięć lat temu…
Wydanie akustycznej EPki było podyktowane aktualną sytuacją w zespole, gdy byliśmy w fazie „między bębniarzami”. Po odejściu Jarka i przed dołączeniem do nas Pawła, dla zabicia czasu przearanżowaliśmy kilka kompozycji z naszej debiutanckiej płyty „Channel 1” na wersje akustyczne, bez perkusji. Wszystko po to, żeby zagrać kilka koncertów nie mając garowego. Bardzo nam się to spodobało, bo naprawdę rozłożyliśmy te utwory na czynniki pierwsze, czasem nawet zmieniając zupełnie oblicze i charakter danego kawałka, wprowadzając elementy flamenco, bluesa, itp. Gdy dołączył do nas Paweł, doszliśmy do wniosku, że nie chcemy po prostu włożyć tych kawałków do szafy i o nich zapomnieć, więc dorobiliśmy z nim aranżacje bębnów i nagraliśmy je. Chcieliśmy, aby pozostał po nich jakiś ślad na dłużej. Z drugiej strony, zmiany w składzie spowodowały dość duże opóźnienie w pracach nad drugą płytą, więc wydanie EPki między dużymi płytami wydało nam się sensowne z punktu widzenia zaspokojenia apetytu naszych słuchaczy na nową muzykę z obozu Thesis. Nie traktujemy tego wydawnictwa jako pomnika za zasługi, tylko jako prezentację innego oblicza zespołu, które sobie funkcjonuje równolegle do tego elektrycznego – co jakiś czas gramy koncerty wyłącznie akustyczne, w małych salach i bardzo to lubimy.
Przejdźmy do waszego najnowszego dzieła jakim jest „Z Dnia Na Dzień Na Gorsze”. Na początek wyjaśnij proszę skąd taki pesymistyczny tytuł? Chyba nie macie powodów do narzekania.
Tytuł płyty wziął się od nazwy jednego z utworów na płycie. Gdy powstał do niego tekst, fragment „z dnia na dzień na gorsze” na tyle się nam spodobał, że zdecydowaliśmy się tak zatytułować cały album. Te zdanie dość dobrze opisuje klimat płyty – raczej duszny i mało optymistyczny muzycznie i tekstowo. Z drugiej strony należy go odbierać z lekką ironią – jest wskazaniem dość wyraźnie zarysowanej cechy naszego społeczeństwa do permanentnego marudzenia i narzekania na wszystko, oglądania się za siebie i analizowania tego co było zamiast skupienia się na dniu bieżącym i przyszłości.
Gdzie nie spojrzeć „ZDNDNG” w recenzjach zgarnia same najwyższe noty. Jakie to uczucie być autorem czegoś tak idealnego? Spodziewałeś się takiego pozytywnego odzewu?
To bardzo miłe słyszeć same pozytywy na temat płyty, nad którą pracowaliśmy przez ostatnie 3 lata. Napędza nas to do dalszych działań, utwierdza też w przekonaniu, że obrana przez nas droga jest drogą słuszną. Często opowiadam, że „ZDNDNG” jest tak naprawdę pierwszą płytą Thesis, gdyż dopiero teraz nagraliśmy dokładnie taką muzykę, jaką zawsze chcieliśmy tworzyć. „Channel 1” był bardzo dobrą rozgrzewką, ale z jednej strony część tamtego materiału była odziedziczona po naszych poprzednich zespołach, a z drugiej nie było nawet stałego składu zespołu, który pisał, nagrywał i promował płytę. To wszystko słychać. Słychać, że kapela dopiero się docierała. Z kolei przy naszej najnowszej płycie prawie udało się nam zachować spójność składu. Pomijając zmianę na stanowisku wokalisty w ostatniej fazie produkcji płyty, wszyscy jednakowo byliśmy zaangażowani w proces tworzenia. Paradoksalnie, ta zmiana przy mikrofonie pozwoliła nam dopiąć koncept do końca. Namawialiśmy poprzedniego wokalistę do śpiewania w naszym rodzimym języku, ale nasze próby nie spotykały się z przesadnym entuzjazmem. Gdy Kacper dołączył do zespołu od razu zadaliśmy mu pytanie, czy nie chciałby zrobić tej płyty po polsku. Okazało się, że chciał. Jestem bardzo zadowolony, że pełna wolność twórcza, na jaką sobie pozwoliliśmy, spotkała się z akceptacją i uznaniem słuchaczy oraz recenzentów. A płyta nie należy do łatwych; nie poszliśmy na żadne kompromisy: 3 lata komponowania i nagrań, piętnastominutowy utwór wybrany na drugi singiel promujący najnowsze wydawnictwo oraz duża różnorodność stylistyczna zawarta w utworach.
Co kryje się za psychodelicznym projektem okładki? Czy klucz, który ta dziwna postać ochoczo wręcza odbiorcy ma jakąś ukrytą symbolikę?
Autorem okładki jest nasz przyjaciel Piotr Fałkowski, namalował dwa olejne obrazy, które posłużyły za oprawę graficzną płyty. Dostał od nas muzykę, teksty i wolną rękę. Bardzo nam się spodobało to, co stworzył, a motyw klucza przewija się w tekście 'Dziesięć Kłamstw’.
Teksty na premierowym krążku poruszają tematy psychologii człowieka i bólu jego egzystencji. Czy to co dzieje się na „ZDNDNG” znajduje jakieś odbicie w Twoich osobistych przeżyciach?
Warstwa liryczna ma na pewno związek z przemyśleniami naszego wokalisty Kacpra. To zabrzmi jak banał, ale on zazwyczaj pracuje pod wpływem emocji i przeżyć. Opisuje rzeczy, które w jakiś sposób sprowokowały go do refleksji, zawsze ma związek z opisywanym tematem. To nie jest tak, że każda historia na „ZDNDNG” jest prawdziwa, ale w każdej z nich znajduje się pierwiastek rzeczywistości i na pewno część z tych opowieści jest realna. Ale nie powiem, która to część.
Najdłuższym, a zarazem najciekawszym muzycznie i tekstowo utworem na płycie jest 'Dziesięć Kłamstw’. Jak powstają tak złożone utwory? Improwizujecie czy przynosicie na próby gotowe pomysły?
Akurat ten utwór jest wynikiem improwizacji, i to w dwóch rzutach. Najpierw powstało około dwunastu minut. Dość długo graliśmy go w takiej właśnie formie – nawet na żywo można było usłyszeć tę wersję. A potem na którejś z kolei próbie, podczas zwyczajowego improwizowania wyszedł nam fragment idealnie pasujący jako część środkowa do „Dziesięciu Kłamstw”. W ten sposób utwór z dwunastu minut rozszerzył się do ponad piętnastu. Zazwyczaj tak właśnie pracujemy: zaczynamy od improwizacji wokół jakiegoś pomysłu/riffu, a potem jak już mamy gotowy zarys kawałka, dopracowujemy go na próbach. Następnie gramy go na żywo, jeszcze przed nagraniami. Jeśli taki twór wytrzyma próbę czasu i zderzenie z publicznością w warunkach koncertowych i wciąż mamy go ochotę grać, to wchodzimy do studia.
Pożegnalny utwór, którego nie ma nawet w spisie utworów jest nieco… kontrowersyjny. Skąd taki pomysł? Czy zapładnianie żony własnego syna jest konieczne by zostać zapamiętanym? (śmiech)
Nie jest konieczne, ale jest jednym z kilkunastu sposobów opisanych w tym tekście, aby zostawić po sobie ślad na dłużej. Słowa utworu należy potraktować z przymrużeniem oka. Przyznasz, że niektóre z tych pomysłów są dość oryginalne? Utwór także muzycznie odbiega nieco od reszty płyty, bo jest w całości oparty o elektroniczne brzmienia. Ironiczny tekst tak naprawdę ma swoje drugie dno, które nawiązuje do klimatu całej płyty. Jak bardzo trzeba być samotnym i zdesperowanym, żeby chwytać się takich pomysłów celem pozostania zapamiętanym przez bliskich?
Gracie go również na koncertach?
Nie, nigdy go nie zagraliśmy na żywo i chyba tego nie zrobimy – ten utwór za bardzo odstaje od klimatu reszty płyty. To nie przypadek, że widnieje na niej jako bonus track.
Trasa koncertowa promująca „ZDNDNG” obejmuje aż 16 koncertów. To zaskakująco dużo jak na zespół który wydał dopiero drugiego długograja. Kto organizuję i finansuje wam takie wypady? Jesteście ponoć zespołem niezależnym…
Jesteśmy w 100% niezależni – koncerty i promocję organizuje nasz gitarzysta Janek, sami potrafimy się nagrać (w moim studio Pinesound), sami produkujemy nośniki z naszą muzyką, sami się wozimy na koncerty własnymi autami. Sami też finansujemy naszą działalność i ponosimy ryzyko jej prowadzenia. Jest to czasami męczące, bo wymaga od nas bardzo wiele czasu spędzonego na organizowaniu, ale z drugiej strony daje nam to wolność – gramy tam gdzie chcemy i z kim chcemy. Nikt nam nic nie narzuca, dzięki temu spędzamy miło czas. I coraz częściej wychodzimy finansowo na zero, a przy poziomie niszowości naszej muzyki uznaję to za duże osiągnięcie.
Na koncertach towarzyszą wam także wyświetlane wizualizacje. Rozwijacie ciągle ten pomysł? Dla przykładu Blindead posunął się na tyle daleko, że stworzył film krótkometrażowy na potrzeby albumu „Affliction XXIX II MXMVI”.
Za wizualizacje odpowiada u nas Mariusz, i z tego co wiem jesteśmy jednym z niewielu zespołów, który ma w składzie VJ-a na zasadzie członka zespołu, a nie obsługi technicznej. Mariusz miksuje obrazy na żywo podczas naszych koncertów i odpowiada też za warstwę wizualną klipów, które umieściliśmy w serwisie Youtube z okazji premiery płyty „ZDNDNG”. Ma on wolną rękę co do oprawy wizualnej, ale nie przypominam sobie żeby sygnalizował, że zabiera się za pisanie scenariusza. Jeśli kiedyś to zrobi, uznam to za fajny pomysł. W Thesis obraz jest kolejnym, szóstym elementem naszego przekazu – te wizualizacje zmieniają się z koncertu na koncert, zależą od klimatu miejsca w którym gramy, od naszego nastroju i od chwilowych fascynacji Mariusza. I to jest fajne, bo nawet widząc nas trzy razy w ciągu miesiąca, obejrzysz de facto za każdym razem inny występ. Oprawa wizualna będzie się różniła i my też zagramy nieco inaczej.
Granie tak dużej ilości gigów wymaga ogromnych pokładów wolnego czasu. Czy Ty i pozostali członkowie Thesis macie jakieś zajęcia poza zespołem?
Każdy z nas prowadzi normalne, nie rock’n’rollowe życie – praca, rodzina, studia, itp. Aby zorganizować te wszystkie koncerty każdy z nas blokuje sobie mniej więcej połowę rocznego urlopu. Na trasy bierzemy po prostu zsynchronizowane wolne od pracy. Resztę występów planujemy tak, żeby wypadały w weekendy – daje to możliwość całorocznego kontaktu z naszą publicznością.
Czy możemy liczyć na to, że koncerty Thesis będą odbywać się równie często w drugiej połowie 2014 roku? Jakie macie dalsze plany?
Do końca roku zagramy jeszcze kilkanaście koncertów, ale nie będą one już ułożone jeden po drugim, tak jak to zrobiliśmy bezpośrednio po premierze „ZDNDNG”. Koncerty odbędą się w weekendy – począwszy od pierwszych dni czerwca aż do późnej jesieni. Na razie wszystko jest jeszcze ustalane, więc odsyłam na naszego fejsa oraz www – jak wszystko będzie już potwierdzone, umieścimy tam rozpiskę koncertową.
Macie na koncie występy w telewizji i koncerty u boku takich zespołów jak Tides From Nebula. Popularność Thesis w Polsce ciągle rośnie, a razem z nią wasza pewność siebie. Zamierzacie spróbować sił także za granicą?
Mamy to w planach, ale póki co jeszcze jest na to za wcześnie. Myślę, że za parę lat uda nam się zawitać gdzieś dalej.
Na koniec zostawiłem swój ulubiony temat: wpadki na scenie. Jaki był Twój najgorszy moment podczas grania koncertu? Tylko proszę szczerze! Nikt wam nie uwierzy w to, że nie popełniacie błędów 🙂
Nie ma rock’n’rolla bez wpadek! Stawiamy na energię i przekaz na żywo, zamiast chirurgicznie precyzyjnego odgrywania partii z płyty, więc na każdym koncercie coś się komuś omsknie lub ktoś z nas zagra swoją partię odrobinę inaczej. Dzięki temu muzyka żyje na scenie. Osobiście zdarzyło mi się kiedyś rozpocząć granie innego kawałka niż reszta zespołu. Dopiero gdy po takcie zorientowałem się, że coś jest nie tak, zacząłem grać ten właściwy. Miałem też przygody techniczne pod postacią wielokrotnego materializowania się prawa Murphy’ego: najpierw w pierwszym kawałku pękła mi struna w gitarze, a następnie w drugim padł mój wzmacniacz. Mamy już na tyle duże doświadczenie sceniczne, że nawet takie pechowe serie jesteśmy w stanie przezwyciężyć i zagrać koncert do końca.
Dzięki za rozmowę, powodzenia!
Ja również dziękuję.
Rozmawiał: Mateusz Dudziński