DeathMagnetic.pl: Panowie, standardowo, na gorąco – jak tam po koncercie? Jak się czujecie?
Piotr Zin: Dobrze (śmiech). Dobrze poszło.
Publika chyba też zadowolona.
Piotr Zin: Pewnie, było trochę ludzi. Nikt nie wyszedł po pierwszym numerze. To znaczy… na pewno ktoś wyszedł (śmiech). Większość jednak została i tego się trzymajmy.
Czytając inne wywiady z wami…
Piotr Zin: Gratuluję, że czytałeś! Kurwa, jestem zbudowany!
Tomasz Walczak: To Ty! (śmiech)
Często na pytanie o to, czy trawa, dym i cała stonerowa otoczka jest częścią image’u czy też trzeba kopcić jak lokomotywa odpowiadacie treściwie – tak, trzeba kopcić jak lokomotywa.
Piotr Zin: No, bardzo często. Jakie pytanie, taka odpowiedź.
I tutaj pojawia się kolejne pytanie – jak bardzo porobionym można wyjść na scenę?
Piotr Zin: Chyba nie ma limitów. Dopóki możesz w ogóle wyjść to spoko. Wszystko można, ale nie wszystko wypada.
To może inaczej – co wypada?
Piotr Zin: Wypada chyba też wszystko. Chodzi o to, że w pewnym momencie traci na tym wykonanie i tyle. Jeden może więcej, inny może mniej, przy czym każdy chce jak najwięcej. W pewnym momencie przychodzi do ciebie taka refleksja, że może jednak nie trzeba było wypijać pół litra albo wypalać pięciu jointów i wychodzić na scenę bo ostatecznie chciałeś stanąć na scenie, a trafiłeś do kibla. Umiar młodzieńca zdobi, trzeba poznać swoje możliwości.
Wydaliście w tym roku nowy album – jak wam idzie promocja „Children of the Haze”?
Piotr Zin: Wiesz co, nasza promocja ogranicza się do promowania postów na Facebooku (śmiech). Do tej pory wypromowaliśmy jakieś pięć postów. Nie wiem czy efekty będą takie same, jak w przypadku poprzednich płyt, ale wydaje mi się, że ostatni album jest po prostu lepszy. Tutaj akurat promocja jest o tyle łatwiejsza, że materiał się po prostu bardziej podoba.
W porównaniu z poprzednim albumem, ten wydaje się być bardziej soczysty i cieszy ucho brudniejszym brzmieniem. Skąd to się wzięło? Świadoma decyzja, czy stosując waszą skalę, przykopciliście ciut więcej?
Piotr Zin: Nie wydaje mi się, żeby był jakiś mega bardziej przebasowiony, choć może faktycznie trochę tak jest. Myślę jednak, że to wynika z charakterystyki poszczególnych kawałków, które tym razem bardziej siedzą. Udało się lepiej dopracować współpracę między instrumentami. Wydaje mi się, że osiągnęliśmy lepsze porozumienie między bębnami, a głównym riffem. Pewnie stąd bierze się wrażenie, że nowy krążek bardziej łupie.

Jest to też kolejny album, który wydaliście na kasecie magnetofonowej. Lubicie słuchać muzyki w takim retro stylu?
Piotr Zin: Ja kilka lat temu przez jakiś czas kupowałem kasety, ponieważ miałem wieżę z magnetofonem, którą dostałem od ojca. Nie było mnie wtedy stać na winyle, kasety były o wiele tańsze. Mam w swojej kolekcji może z pięć kaset, które kupiłem w tamtym okresie. Miałem ich o wiele więcej, takich kupionych w czasach przed kompaktowych, ale niestety porozdawałem kolegom. Zawsze znalazł się ktoś, kto powiedział coś w stylu: „Hej, mam w aucie tylko magnetofon, potrzebuję kaset, oddam ci później”. Jak potem poprosiłem, żeby mi je oddali to okazało się, że już ich nie mają i strasznie się przez to wkurwiłem. W tym momencie nie zbieram kaset i uważam, że ten format jest głupi (śmiech). Nawet biorąc pod uwagę porównanie z kompaktem czy winylem kasety są zupełnie bez sensu. Jest pewien sentyment, ale jednak o wiele bardziej wolę słuchać albumu z kompaktu. Chyba nikt z nas nie słucha albumów z kaset… chociaż nie! Tomek ma Multiplę z kaseciakiem!
Tomasz Walczak: Tak! (śmiech) Jak wrzuciłem do Multipli pierwszą płytę Dopelorda to podobała mi się dużo bardziej niż z kompaktu.
Więcej gruzu?
Tomasz Walczak: Dokładnie. Nawet zagadałem do chłopaków czy może byśmy czasem nie zagrali któregoś z tych numerów…
Piotr Zin: Chyba w Multipli…
Tomasz Walczak: Natomiast potem posłuchałem tych kawałków w mp3 i czar trochę prysł (śmiech).
Jak szukałem wywiadów z wami to omsknął mi się palec na klawiaturze i zamiast wygooglować hasło „Dopelord wywiad” wyszukałem samo „Dopelord”. Oczywiście wyskoczyła mi stronka na Wikipedii. Zajrzałem tam sobie…
Tomasz Walczak: O Jezu… (śmiech)
Pozwolę sobie przeczytać, co głosi Wikipedia: „Polski zespół grający utwory down-tempo, stoner metal, założony w 2010 roku w Lublinie, przez muzyków Klingonian Beauty i Solarbabes. Muzyka grupy inspirowana jest starymi filmami, muzyką lat 70. i magicznymi ziołami.” Powiedźcie mi – co sobie może pomyśleć mama jakiegoś chłopczyka, który zaczął właśnie was słuchać i jego rodzicielka chce dowiedzieć się, co robi jej syn?
Piotr Zin: Mam nadzieję, że pomyśli sobie: „Kurwa, zajebisty zespół, chcę iść na jego koncert”. Na przykład.
Tomasz Walczak: Jedynie to down-tempo to jakiś relikt przeszłości z czasów myspace’a. Nie dało się wtedy wpisać doom albo slow, wszystko się sprowadzało do down-tempo.
Piotr Zin: Ale w sumie to o co chodzi? Mama ma być przerażona, że… stare filmy? (śmiech). Wydaje mi się, że nic szczególnego sobie nie pomyśli. A te magiczne zioła? Szczerze mówiąc to żyjemy w czasach, w których tacy rodzice za granicą w młodości byli dziećmi kwiatami. Pewnie w Polsce są tacy rodzice, którzy w młodości czerpali radość z zabawowego, rock and rollowego życia. Wydaje mi się, że nic złego nikt sobie nie pomyśli.
Wydaje się, że taka świadomość rośnie u nas z roku na rok…
Piotr Zin: Powiedziałbym raczej, że rośnie geometrycznie. Z tego co widzę na Facebooku, to wśród młodego pokolenia jest teraz na to spora moda. Wszyscy, człowieku, jarają reklamówkami zioło, a w gimbazie to już na dwie reklamówki (śmiech). Myślę, że świadomość jest większa, moda jest duża i niedługo się okaże, że to już nikogo nie szokuje. Zresztą, nie powinno. To jest roślina, taka jak te, wśród których teraz stoimy.
Tomasz Walczak: Ja powiem tylko, że w Asteriksie i Obeliksie też były magiczne zioła i nikt kurwa jakoś nie panikował (śmiech). Po drugie myślę, że magiczne zioła nie są wcale dużym problemem w przypadku, w którym po koncercie podeszło do nas dwóch chłopaczków i w ramach podziękowania spytali: „Ej, a chcecie może trochę amfy?”.
Piotr Zin: No widzisz, trzeba było wziąć i jechać.
Tomasz Walczak: Tak, jechałbym do dziś.
Piotr Zin: Do samego domu (śmiech).
Mieliście okazję grać nie tylko na tak różnorodnych festiwalach jak ten, ale też na przykład na Red Smoke Festival. Byliście w tym roku jako widzowie?
Tomasz Walczak: Nie i niestety bardzo tego żałuję.
Piotr Zin: Ja żałuję, chociaż widziałem już na żywo każdy z zespołów, który chciałem zobaczyć na tegorocznej edycji. Z chęcią bym sobie jednak zobaczył Eldera po nowej płycie, Acid King zawsze chętnie posłucham. Miałem jechać, ale ostatecznie się nie udało.
Jeździcie razem na festiwale, czy jednak osobno?
Piotr Zin: Nie zdarza nam się często jeździć razem jako widzowie. Jak już jedziemy na festiwal to zazwyczaj jako wykonawcy.
Ale muzyki pewnie razem słuchacie, dyskutujecie o niej.
Piotr Zin: Tak, chociaż zazwyczaj odbywa się to na zasadzie rozmowy o tym, czego każdy z nas wcześniej słuchał. Jak się spotykamy żeby pograć to raczej po to, żeby grać, bez skupiania się na innych rzeczach.

Będąc już przy samym graniu – wspomnieliście kiedyś, że tworząc materiał nie trzeba wcale odkrywać koła na nowo. W opozycji do tego stwierdzenia stoi to, co kiedyś usłyszałem w wywiadzie z Gnozą. Chłopaki z Gnozy stwierdzili, że niekiedy trzeba wyjść poza ramy świata muzycznego. Jak się do tego odniesiecie? Nie kusi was, by trochę poeksperymentować?
Piotr Zin: Wydaje mi się, że chodzi o to, by poszerzać swoje własne ramy. To, że my w czyjejś opinii nie wymyślamy czegoś nowego nie musi wcale iść w parze ze stwierdzeniem, że nie przełamujemy barier w ogóle. Jeżeli pojawiają się w naszej muzyce jakieś nowe elementy, to są one nowe dla nas. Umówmy się – jak się wymyśla riff i zaczyna grać numer to nie zastanawiasz się czy przełamuje on jakieś bariery czy wykracza poza ramy. Musi ci się podobać, tak? Prawda jest taka, że gramy trochę inne rzeczy, niż kiedyś. To wcale nie musi być jakieś przełamywanie barier. Ja chciałem grać taką muzykę, jaką teraz gramy. Na sam koniec chodzi tylko o to, czy robisz rzeczy chujowe, czy dobre. Możesz nie wymyślać koła na nowo i zrobić totalnie zajebistą rzecz. Możesz czegoś posłuchać i stwierdzić: „O kurwa! To jest genialny, kanadyjski thrash! Zajebisty!”. I to jest ok. Równie dobrze możesz powiedzieć: „Nie wiem co to jest, ale strasznie mi się podoba”. I w końcu jest możliwość, że pomyślisz sobie: „Nie wiem co to jest, ale jest to straszne gówno”. Nie ma na to łatwej recepty i wszystko zależy od tego, czego szukasz w muzyce. My chcieliśmy grać stoner i doom, mówiliśmy to od początku. Jeśli ktoś czeka, aż zaczniemy grać progresywnie, no to się kurwa nie doczeka (śmiech).
A jak w takim razie zapatrujecie się na radykalne zmiany gatunkowe, czy też, jak to się ładnie nazywa, ewolucję zespołów? Co czujecie jak Josh Homme, który przecież zakładał Kyussa, nagle staje się celebrytą i gra sobie leciutki, festiwalowy rock?
Piotr Zin: No tak, ale wróćmy do pytania sprzed chwili – jest to dobre, czy jest to chujowe? Tylko o to chodzi. O ile to jest dobre to nie obchodzi mnie czy on gra black metal, czy jeździ czołgiem, czy cokolwiek (śmiech). Ja to akurat kupuję i przedostatnia płyta Queensów jest dla mnie idealna. Ta ostatnia trochę mniej. Koleś jest charakterystyczny – puścisz nawet ćwierć kawałka i każdy wie, co to jest. Co z tego, że on zakładał Kyussa? On chce iść do przodu, może mu się po prostu znudziło to, co robił. On mógłby wciąż gryźć piach i bujać się z Brantem Bjorkiem. A może po prostu woli nagrać płytę z Iggym Popem i sobie pofruwać po świecie. Jeżeli ma jaja żeby to robić i jego talent mu na to pozwala, to niech to robi.
Tomasz Walczak: Wydaje mi się, że o wiele bardziej wartościowe jest, jeżeli zespół idzie za tym, na co ma akurat ochotę niż gra ciągle to samo tylko dlatego, że ktoś z zewnątrz tego właśnie od nich oczekuje. To już wtedy nie jest fajne.
Co myślicie o piractwie? Pamiętam taką sytuację, jak Aaron Turner z Isis/Old Man Gloom/Sumac strasznie się zdenerwował, bo któryś z jego nowych albumów wylądował na pewnej stronie internetowej. Z drugiej strony wy zdajecie się tym nie przejmować i twierdzicie, że jak nie jeden gość, to drugi z pewnością w końcu wrzuci wasz album. Gdzie jest jakaś granica między chęcią zarobienia na swojej muzyce, a pragnieniem dostarczenia jej do jak największej liczby słuchaczy?
Piotr Zin: Widzisz, mylisz tutaj skalę. Do pewnego momentu nie zarobisz więcej, jeżeli ktoś gdzieś nie wrzuci twojego albumu. W ogóle cały Youtube nie zżera potencjalnych zysków. Ja się cieszę jeżeli po wypuszczeniu naszej płyty kupuje ją na bandcampie i wrzuca do internetu. To mnie cieszy. Pięć minut później ktoś w Argentynie ją ściąga, słucha jej i mówi: „Kurwa! Jakie gówno! Nienawidzę tego zespołu!” (śmiech). Mnie absolutnie nie przeszkadza to, że nasze albumy są na Youtube.
Tomasz Walczak: Ale jest to tak naprawdę narażenie się na śmieszność.
Piotr Zin: To po pierwsze. Po drugie więcej zyskasz jeżeli masz 200 tysięcy wyświetleń jakiejkolwiek swojej rzeczy, gdzie masz w opisie linki do swojego sklepu. Przecież jest mnóstwo osób, które kupiły płytę, koszulkę, album na bandcampie tylko dlatego, że wcześniej posłuchali tego albumu na Youtube. Nie mam problemu z tym, że koleś sam do mnie pisze i mówi, że jak już będziemy mieli tę płytę, to on ją wrzuci w dobrej jakości. Sam ściągałem muzykę i często ściągam do tej pory.
Tak czy inaczej, taki zespół później przyjeżdża do Polski na koncert, płacisz hajs za bilet, kupujesz koszulkę, płytę i wszystko się zgadza. Win-win.
Tomasz Walczak: Dla mnie piractwo zaczyna się wtedy, gdy ktoś podchodzi do stoiska z merchem, bierze winyla i spierdala jak najszybciej. Wtedy to godzi w nasze zarobki.
Piotr Zin: Internet służy tylko i wyłącznie zbudowaniu popularności. Cóż ja mogę powiedzieć, jeżeli Kazik biadoli, że go okradli.
Tomasz Walczak: Wielu muzyków już przyznaje, że zarabiają głównie na koncertach i merchu. Basista Exodusu swoją drogą powiedział kiedyś, że pamięta czasy, kiedy wydanie płyty znaczyło cokolwiek z finansowego punktu widzenia. Teraz natomiast czuje się jak obwoźny sprzedawca koszulek. Jemu się to natomiast podoba, nam też to nie przeszkadza.
https://www.youtube.com/watch?v=_edpJ8oRGsQ
Pogadaliśmy trochę o kanałach promujących niszową muzykę. Wy też staracie się być na bieżąco z nowościami w temacie doom metalu? Jesteście wciąż zajarani tym, co się pojawia na rynku?
Piotr Zin: Ostatnio jest strasznie dużo zespołów instrumentalnych. Ja staram się jakoś trzymać rękę na pulsie. Jeżeli chodzi o zajaranie, to już raczej go nie ma. Albo ja się znudziłem albo materiał jest gorszy, a raczej jedno i drugie. Jest mało rzeczy, które puszczasz i myślisz sobie: „O kurwa, to jest porządne”. Przykładowo, jest strasznie mało zespołów doomowych, które mają zajebisty wokal. O ile staram się trzymać rękę na pulsie to w ostatnich latach raptem kilka zespołów przykuło moją uwagę. Z czubka głowy mogę wymienić Beastmaker, czy Tombstoned.
Tomasz Walczak: Naturalną konsekwencją tego, że ta scena ma już parę lat, jest to, że takie zespoły zaczynają już trochę wychodzić poza ramy gatunkowe. Stoned Jesus czy Major Kong już jakiś czas temu przestali grać stoner. Te kapele postanowiły pójść już trochę do przodu i nie robić „Dopethrone” od nowa.
Gadamy tyle o muzyce, więc spytam klasycznie – jakie są wasze ulubione zespoły? Może się pokłócicie na żywo o to, kto jest królem doom metalu?
Piotr Zin: U nas wypada to bardzo różnie. Przykładowo przed dołączeniem do Dopelord Tomek nie grał wcześniej w zespołach, które zajmowały się stonerem czy doomem.
Tomasz Walczak: Graliśmy jakiś tam stoner po godzinach, ale nie było to nic poważnego.
Piotr Zin: Każdy w tym momencie słucha u nas innych rzeczy. Tomek słucha tych swoich Arcturusów i figurowej jazdy na koniu (śmiech). Paweł słucha jakiegoś starego deathu typu Brutality, Grzesiek Rush i Queen, a u mnie ostatnio najwięcej Andrzeja Korzyńskiego za sprawą młodego potomstwa. Każdy z nas natomiast miał taki moment, w którym słuchał tego jednego gatunku i ta fascynacja trwała nieraz nawet po kilka lat.
A może był taki moment, w którym doszliście do wniosku, że to, czego słuchaliście do tej pory wam wystarczy?
Piotr Zin: Trochę tak jest. W pewnym momencie po prostu zauważasz, że masz już takie nasycenie klasycznym podejściem do tematu, że nikt cię niczym nie zaskoczy. Po prostu masz takie przyspawanie do tego, a później chwilę oddechu. Wątpię żeby kiedykolwiek wyszła płyta, po której powiedziałbym: „O kurwa! Electric Wizard to było gówno! To jest prawdziwy stoner doom!”. Nie będzie już nic takiego. Nie i chuj. Ja to powiedziałem. Jarząbek Wacław (śmiech).
Tym samym tekst Jarząbka Wacława jest już uwieczniony.
Tomasz Walczak: Tak jest!
Chcecie coś przekazać czytelnikom?
Piotr Zin: Czytajcie dużo książek, będziecie mądrzejsi.
Tomasz Walczak: I jedzcie marchew. Bo jest zdrowa.
Rozmawiał: Bartosz Pietrzak