Mimo że nie byli wcześniej w Polsce, a pochodzą nie tylko z innego kontynentu, ale i z zupełnie innej półkuli, czują się silnie związani z krajem nad Wisłą. Rozmawialiśmy z wokalistą King Parrot, Matt’em 'Youngy’ Young’iem. Było trochę o Australii, chorobach psychicznych i kinie gore, czyli wszystko czego można się spodziewać po zespole grindcore’owym… i trochę więcej. Chłopaki będą supportem Soulfly na koncertach w Polsce (Katowice i Wrocław) i zdecydowanie powinniście się przygotować na spotkanie z nimi. Udanej (nie da się tutaj napisać „przyjemnej”) lektury!
Death Magnetic: Rozmawiamy z Mattem Youngiem z King Parrot. Chcielibyśmy zadać Ci kilka pytań. Australia z której pochodzicie jest znana z bycia zamieszkaną przez różne, często niebezpieczne, czy też dziwne i niezwykłe, większe lub mniejsze stworzenia. Wśród nich jest piękna papuga, alisterus, czyli właśnie Australian king parrot. Skąd taki wybór nazwy? Miało być zabawnie, czy po prostu aż tak lubicie papugi?
Matt 'Youngy’ Young: Jesteśmy wielbicielami papug, to prawda, ale w australijskim slangu ‘king parrot’ to określenie na nieznośną osobę, a jako że jesteśmy najbardziej wkurzającymi osobami, to zdecydowaliśmy się właśnie na taką nazwę.
Australia ma opinię szalonego kraju z szalonymi ludźmi. W jakim stopniu wśród tych ludzi, w takim kraju popularny jest grindcore?
Jest bardzo undergroundowy, tak jak gdziekolwiek indziej. Ale mamy silną scenę, szczególnie w Melbourne, skąd pochodzimy. Szczególnie scena grindcorowa, metalowa, punkrockowa. Jest wiele miejsc, gdzie można zagrać, gdzie można zobaczyć zespoły na żywo każdego wieczora w tygodniu. Więc jest to podziemie, ale z silnym wsparciem, szczególnie w Melbourne, które jest uznawane za centrum tej muzyki w Australii.
Możesz polecić jakieś australijskie zespoły?
Jasne! Całkiem sporo. Na przykład mój ulubiony Captain Cleanoff, Extorsion, Psycroptic nieźle sobie radzi, The Kill wydali ostatnio świetny album. King Parrot inspiruje się na przykład zespołami z lat 90 jak Damaged, Blood Duster. Zespoły jak te są esencją australijskiego grind. Brudnego brzmienia, którym King Parrot bardzo się inspiruje. Wiele z tych zespołów nigdy nie miały okazji koncertować międzynarodowo.
Jesteście obecnie na trasie w Europie. Jak się wam podoba jak do tej pory? Jest tu coś, co w waszej ojczyźnie byłoby niespotykane?
Tak! Organizacja koncertów jest dużo lepsza. Macie sporo dobrego jedzenia, którego nie mamy w Australii. W przeszłości koncertowaliśmy sporo w Ameryce Północnej, w samej Australii, ale przyjeżdżając do Europy odkrywamy nowe miejsca, poznajemy ludzi. Reakcja jest podobna, co u nas. Wielu ludzi patrzy się na nas z wyrazem twarzy „kim są ci chorzy ludzie”. Bawimy się świetnie starając się zdobyć publiczność za każdym razem na nowo. Tak jakbyśmy powrócili na start, tam gdzie zaczynaliśmy. Granie przed Soulfly jest niesamowite.
Jakie miasto jak do tej pory spodobało ci się najbardziej? A na jakie miejsce, kraj, czekasz najbardziej?
Czekamy szczególnie na te miejsca których nie mieliśmy okazji zobaczyć jako zespół. Czyli Austria, Czechy, Polska. To będzie bardzo ciekawa część trasy. Jesteśmy bardzo podekscytowani. Byliśmy w Wielkiej Brytanii i Hiszpanii, w których mieliśmy ciepłe przyjęcie. Mamy nadzieję, że dalsza część trasy ułoży się podobnie. Dodatkowo występy przed Soulfly sprawiają, że jesteśmy jeszcze bardziej podekscytowani.
Jak to jest grać przed legendarnym Maxem Cavalerą?
Wspaniale! Oczywiście większość publiki jest tu dla niego i nic w tym dziwnego. Dajemy z siebie ile tylko możemy. Staramy się, żeby było to coś więcej, niż zwykłe metalowe show. Angażujemy publiczność to co robimy. Mam nadzieję, że to działa. Oczywiście Max jest legendą, jest niesamowity na żywo. Wszyscy z uwagą go obserwujemy, podziwiamy i szanujemy. On z kolei był dla nas bardzo uprzejmy. Jesteśmy w połowie trasy, a jak do tej pory było niesamowicie. Urządzamy sobie jam-session, jesteśmy wyjątkowo traktowani. Jest świetnie.
Skoro już jesteśmy przy legendach. Jak doszło do waszej współpracy z Philem Anselmo? To on trafił w jakiś sposób na waszą muzykę, czy to może wy napisaliście do niego?
Pewnego razu po prostu sprawdziłem maila, a tam czekała wiadomość od Phila. Myślałem, że ktoś żartuje. Okazało się jednak, że to on. Był wtedy w Australii. Spotkaliśmy się. Miesiąc później byliśmy w USA. Graliśmy w Luizjanie, w pobliżu której mieszka. Zostaliśmy u niego przez chwilę i zostaliśmy przyjaciółmi. Współpracowaliśmy również na stopie muzycznej. Był producentem naszego ostatniego albumu, który nagraliśmy w jego studiu. Wspaniałe doświadczenie ze współpracy z kimś, kto posiada ogromne doświadczenie. Nikt nie kocha ekstremalnego metalu w taki sposób jak on.
Gracie niedługo w Polsce. Macie jakiś odzew od fanów stąd? Mieliście okazję grać tu już kiedyś?
Nie graliśmy nigdy, ale jesteśmy bardzo podekscytowani. Nasza wytwórnia płytowa, Agonia Records jest z Polski. Mamy nadzieję poznać ludzi z niej osobiście. Wszyscy na tej trasie powtarzają mi, że ludzie z Polski pokochają King Parrot, więc mam spore oczekiwania i chcę zobaczyć szalone rzeczy u was.
Chciałbym teraz porozmawiać o teledyskach. Wypuściliście kilka obrzydliwych i plugawych. Są bardzo obrazowe, brutalne i często odrażające w pewien sposób. Czy to tylko taka estetyka muzyki grindcore, satyra, ironiczny humor, czy może powinny być brane na poważnie.
Nie, wszystko co robimy z King Parrot powinno być brane z dystansem, tak jak sama muzyka. Przez większość czasu gdy robimy teledyski chcemy się dobrze bawić i być kreatywni. Mamy świetnego producenta klipów w Australii. Rozumie i pomaga nam w każdym zamyśle. Mamy wielu przyjaciół w tym biznesie, którzy są z nami i w tym nas wspierają. To kolejny sposób na bycie kreatywnym. A gdzieś w tym jest ten australijski szycht, co również jest dla nas bardzo ważne.
W teledysku do utworu ‘Dead End’ znajduje się kilka nawiązań do Lśnienia Stanleya Kubricka. Jakie filmy lubicie? Jest to kino gore, czy klasyczne horrory?
Mamy różne gusta, ale wszyscy lubimy horrory. Niektórzy z nas klasyczne, a inni gore. Fajna sprawa, jak możemy się tak wymieniać doświadczeniami i ulubionymi filmami. Przy nagrywaniu tego teledysku mieliśmy również sporo zabawy, co widać w końcowym efekcie. Wszyscy lubimy pokręcone kino.
Koncertowanie i granie w King Parrot to dla was główny sposób na zarobek, czy macie jeszcze jakąś stałą, „normalną” pracę?
Ciężko by było nam znaleźć czas na normalną pracę. Przez kilka ostatnich miesięcy byliśmy naprawdę zajęci koncertowaniem bez przerwy po Północnej Ameryce, Kanadzie i Australii oczywiście. To jest nasza druga trasa po Europie. Graliśmy w zeszłym roku z Weedeater. Obecna jest największą trasą po Europie, w której uczestniczyliśmy. Prowadzimy już rozmowy na temat powrotu do Europy pod koniec tego roku. Nie mamy więc czasu, żeby robić cokolwiek innego. Każdy z nas ma swoje hobby którym się zajmuje, gdy ma chwilę wolnego czasu, ale ciężko by nam było z tego zarabiać przez tryb życia który prowadzimy.
Jaką widzisz przyszłość dla King Parrot? Co chcecie osiągnąć za kilka lat i co jeszcze przed wami?
Po tej trasie wracamy do domu i gramy jeszcze trasę po Australii. Potem wracamy do Ameryki Północnej i mam nadzieję do Europy później w tym roku. Zaczynamy już myśleć także nad nowym albumem, za nagrywanie którego mam nadzieję zabierzemy się pod koniec tego roku i wydamy go w przyszłym.
Mógłbyś opowiedzieć jakąś anegdotę z trasy?
(śmiech) Było ich kilka, ale musiałbyś zadać to pytanie komuś innemu, bo nie mogę sobie niczego w tej chwili przypomnieć. Nie wiem nawet gdzie zacząć, tyle chorych i irracjonalnych rzeczy dzieje się wokół nas każdego dnia. Ostatnio nasz przyjaciel, który sprzedaje nasz merchandising w trakcie tras miał problemy natury psychicznej i skończył na oddziale zamkniętym w Manchester w Anglii, gdzie musieliśmy go zostawić. To było bardzo powalone. Nasz roadie ostatnio zachorował i trafił do szpitala w Hiszpanii. Spędziłem 3 albo 4 dni w szpitalach upewniając się, że wszystko jest ok. Prawdopodobnie nie jest to coś, czego spodziewałeś się po „szalonej” historii, ale spędzam sporo czasu w szpitalach na tej trasie. (śmiech)
Rzeczywistość uderzyła mocno.
(śmiech) Tak, ale poza tym wszystko idzie gładko.
Masz jakieś słowa do fanów w Polsce?
Wszyscy w Europie powtarzają, że jesteście szaleni. Mam nadzieję, że to prawda i że lubicie szybki grindcore którym dostaje się prosto w twarz. Liczę na to, że będziecie się dobrze bawić, bo nie możemy się doczekać aż będziemy w Polsce. Kilka z naszych ulubionych zespołów jest z Polski. Mam nadzieję, że będziemy się wszyscy dobrze bawić w trakcie koncertów.
Dzięki w takim razie za wywiad i za poświęcony czas.
Nie ma sprawy. Dzięki za wsparcie!