Po ogłoszeniu koncertów w Ameryce Północnej Lars Ulrich znalazł czas, aby porozmawiać z The Ringer. Współzałożyciel Metalliki opowiedział, ile obecnie znaczy dla niego zespół:
The Ringer: To już czwarta dekada. Czym teraz jest dla ciebie Metallica?
Lars: (Śmiech) To naprawdę świetne pytanie. Metallica jest…wszystkim co znam. Wszystkim czym się zajmuję. Jest jedyną pewną rzeczą w moim życiu, poza rodziną. Zacząłem moją przygodę z zespołem w wieku 17 lat. To jedyna kapela, której byłem członkiem. To ujście mojej kreatywności. Jedyne miejsce, gdzie szukam schronienia przed wariactwem mojego życia. Kiedyś Metallica była dla mnie wszystkim. Teraz jest miejscem, gdzie spędzam czas od 8.30 do 15, gdzie nagrywamy nowe utwory pomiędzy podwożeniem dzieciaków do szkoły I ich odbieraniem. Metallica jest dwa tygodnie w drodze, żeby uciec od otaczającego nas cyrku, zmartwień. Gramy naszą muzykę, spotkamy wspaniałych fanów, jemy świetne kolacje. Często żartuję, że ten zespół to gigant schowany w piwnicy, do którego możesz zejść i uciec z nim i zaspokajać swoje rock ‘n’ rollowe marzenia.
The Ringer: Były jednak takie czasy, gdy ten gigant nie musiał być w piwnicy, a wasze życie było bardzo rock ‘n’ rollowe. Kiedy nastała zmiana?
Lars: Myślę, że zbawienne dla nas jest to, że wszyscy czterej mamy dzieciaki w mniej więcej tym samym wieku. Razem zaczęliśmy inaczej dostrzegać świat, ustalać priorytety, doceniać czas z rodziną i przesuwać zespół na drugi plan. Myślę, że stało się to pomiędzy 1998 a 2003. To nie było tak, że dwóch gości nagle stało się rodzicami, a pozostała dwójka bawiła się w hotelu przez 3 noce z rzędu. Wszyscy zmieniliśmy nasz styl życia. Wierzę, że właśnie dzięki temu ten zespół wciąż funkcjonuje. To wszystko dało nam dodatkowy temat do rozmów. Połączyło nas jeszcze mocniej i otworzyło nowe wizje świata.