Wygląda na to, że lubimy się czasem spotkać z Obscure Sphinx by zamienić kilka zdań. Tym razem przemaglowaliśmy zespół po raz czwarty. Tuż przed koncertem na tegorocznej edycji Summer Dying Loud udało porwać się Zofię „Wielebną” Fraś oraz Aleksandra „Olo” Łukomskiego. Poniżej zamieszczamy zapis rozmowy z drugim z wymienionych muzyków – jedynego obecnie gitarzystę formacji Obscure Sphinx.
DeathMagnetic.pl: Hej! Gracie już drugi raz na SDL-u. Jak to jest wrócić tutaj po dwóch latach? Wiele się u was zmieniło przez ten czas.
Aleksander „Olo” Łukomski: Tak! Jest kilka dobrych polskich festiwali, lubię na nie wracać i chętnie bym na nich grał co kilka lat – to jest jednak duża forma promocji zespołu i dla nas jest to też fajna sprawa z perspektywy backstage’u. Summer Dying Loud jest według mnie jednym z ciekawszych festiwali w Polsce – fajnie, że się rozwija, fajnie, że jest i że ta formuła rośnie.
Ja generalnie zawsze bardzo lubię festiwale, czy polskie, czy zagraniczne. Oczywiście im więcej dni mają i im dłużej się można pokręcić tym lepiej. My na przykład na Brutala jeździmy jako fani. Co prawda zagraliśmy tam dwa razy, ale jak nie gramy to po prostu tam jedziemy, rozbijamy sobie namioty, siedzimy, pijemy i się dobrze bawimy bo zawsze jest tam świetna atmosfera.
No właśnie, co do atmosfery – Summer Dying Loud jest festiwalem z dość sporym rozstrzałem gatunkowym. Przykładowo teraz, kiedy rozmawiamy, na scenie gra folkowy Percival, rok temu grindcore’owa Antigama, Vader, Mord ‘A’ Stigmata, w tym roku wy czy chociażby doomowy Dopelord. Wolicie grać na takich festiwalach jak ten, czy na takich, które są ściśle zorientowane na pewną bliską sobie grupę gatunków?
Wiesz co, mam wrażenie, że nasza muzyka jest na tyle ambitna, że słuchają jej ludzie, którzy po prostu lubią słuchać muzyki, niekoniecznie jednego konkretnego gatunku. Zazwyczaj nasi fani to nie zadeklarowani fani np. sludge’u, którzy słuchają tylko tego i koniec.
Ja akurat w kwestii lineupów jestem zwolennikiem różnorodności – wówczas nie jesteś w stanie się znudzić, tak jak wtedy, gdy pod rząd gra pięć takich samych kapel. Ciągle możesz coś nowego odkryć, wypić sobie piwko, potańczyć, posmucić się, taka idea mi odpowiada.
Jak mamy taką skrajność jak tutaj, że przykładowo w tym momencie występuje Persival, który gra na fletach, bębenkach, gitarkach – jest to dla mnie bardzo fajne. My się świetnie czujemy w takich sytuacjach, bo jest szansa, że nasz koncert odwiedzi ktoś, kto w ogóle na nas nie przyjechał. Pamiętam, że kiedyś zaczynaliśmy grać na festiwalach, które były tak mega wpierdolowe, że w momencie, w którym przyjeżdżaliśmy łapaliśmy się za głowę i pytaliśmy sami siebie co my tu w ogóle robimy. Zastanawialiśmy się, co się stanie jak po tych wszystkich blastach, growlach i tego typu historiach wyjdziemy my z naszymi piętnastominutowymi utworami, z czego pięć minut każdego z nich to jakieś ambienty. I właśnie okazywało się, że wychodziło to bardzo fajnie, bo to właśnie było coś innego i ludzie reagowali entuzjastycznie.

Ciekawe doświadczenie! Moje poprzednie pytanie wzięło się między innymi stąd, że ostatnio miałem przyjemność być na Red Smoke Festival. Siedząc tam stwierdziłem, że bardzo chętnie usłyszałbym jakiś atmospheric sludge z mega nisko posadzonymi gitarami. Odnaleźlibyście się w towarzystwie stonerówców?
Graliśmy w tym roku w Rumunii i jeden z organizatorów powiedział mi jedną naprawdę fajną rzecz. Na nasz koncert przyszło dużo ludzi, a po wszystkim wspomniany gość powiedział, że jak gra kapela stonerowa, to przychodzi na nią przykładowo 50 osób, które jarają się stonerem. Jak gra black metal, przychodzi kolejne 50 na black metal. A jak gracie wy, to przychodzą wszyscy, bo macie w swojej muzyce elementy każdego z tych gatunków. Myślę, że w związku z tym odnaleźlibyśmy się na wielu festiwalach, w tym na Red Smoke. Chociaż ktoś może pomyśleć, że skoro gramy akurat na Red Smoke to nami pogardzi, bo nie jesteśmy mega stonerowi, ale z naszej perspektywy byśmy tam pasowali.
Zostawmy na chwilę festiwale i skupmy się na was. Pamiętam, że gdy premierę miał Void Mother pojawiły się głosy, że jest to poniekąd zmieszanie atmospheric sludge’u z djentem i nawet mnie podczas słuchania tego krążka towarzyszyła ta klasyczna, typowa, Meshuggowa mina. Wydaje mi się, że do tego albumu przylgnęła łatka ciężkiej, wpierdolowej muzy, co oczywiście nie jest niczym złym. Wydaje mi się natomiast, że Epitaphs cechuje większy rozstrzał gatunkowy i chęć poeksperymentowania. Z kolei wasz pierwszy album był w porównaniu z kolejnymi mega klasyczny i mieszczący się w ramach swojego gatunku. Pytanie brzmi, czy w którejś z tych odsłon czujesz się najlepiej, czy jednak każdy z tych krążków odzwierciedla wasze muzyczne fascynacje w trakcie komponowania i przez was jest tak samo lubiany?
Ja, tudzież my, bardzo lubimy różnorodność. Wydaje mi się, że muzyka jest ciekawa kiedy podróżuje w różnych kierunkach. Album jest wypadkową tego, co się stworzyło, co akurat było dla nas fajne i co do siebie pasowało, więc na pewno jeden jest czymś bardziej nacechowany niż inny.
Ja natomiast nie lubię określenia „djentowy”. Tak bym tego nie nazwał, choć muszę przyznać, że zdarzają się fragmenty z pogranicza Meshuggah. Być może było tak, że na Void Mother akurat była większa potrzeba takiego ciosu, a na ostatniej płycie on co prawda też musiał zaistnieć w różnych miejscach, ale przydało się też trochę eksperymentów. Może na kolejnej płycie będzie jeszcze inny balans między tymi wartościami albo zrobimy jeszcze coś innego. Myślę, że każda z tych rzeczy zostanie w zespole, natomiast jeśli chodzi o proporcje – to już bóstwa pokażą.
Pozostając w temacie najnowszej płyty – jak wam idzie z promocją? Jak to wygląda po odejściu Yony’ego, który był jedną z osób ogarniających biznesową stronę zespołu?
Podzielę to na dwie rzeczy. Promocja Epitaphs wygląda całkiem nieźle. Prawda jest taka, że w tym przypadku jednak rozglądaliśmy się za jakąś wytwórnią – stwierdziliśmy, że może przyszedł już na to czas. Dostaliśmy zresztą kilka przyzwoitych propozycji. Długo prowadziliśmy wyliczenia, rozmawialiśmy, zastanawialiśmy się i na koniec nam wyszło, że jednak tego nie zrobimy. To, co natomiast chcieliśmy zyskać, a czego nie mogłaby nam dać wytwórnia to promocja PR-owa. Wynajęliśmy sobie międzynarodową agencję PR-ową, której oczywiście nie oddajesz praw autorskich do swojej muzyki, a jedynie płacisz jednorazową kwotę za promocję. Jest ustalone za co płacisz, dostajesz towar, za który zapłaciłeś i tyle.
Pewnie możemy zrobić tego jeszcze więcej, więcej zainwestować i tak prawdopodobnie będziemy robili, natomiast dotychczasowe rozwiązanie się sprawdziło. Dostaliśmy spory odzew, zrobiliśmy dużo wywiadów, powstało sporo recenzji, więc jest na plus. Zagraliśmy super headlinerską trasę po Polsce, zawitaliśmy na kilka festiwali, a przyszły rok maluje się również ciekawie. Jest szansa na kolejną polską trasę, mamy też propozycje nieorganizowane przez nas. Zobaczymy, czy wspomniane opcje wypalą – jeśli nie to skusimy się na ponowne zorganizowanie własnej trasy. Pewnie będziemy chcieli zagrać w kilku największych polskich miastach po to, by pokazać się jeszcze przed nową płytą. Mamy też wstępnie potwierdzonych kilka zagranicznych festiwali, więc pewnie przydarzą nam się pełne dwa lata fajnego koncertowania.
Na pewno byśmy chcieli osiągnąć jeszcze więcej, na przykład trasa z jakimś dużym zespołem po całej Europie albo na jeszcze innym kontynencie. Mam nadzieję, że to wszystko jeszcze jest przed nami.
Jeśli chodzi o drugą część odpowiedzi – my od samego początku uczymy się i robimy ten zespół sami. Wydajemy, produkujemy, robimy merch, wysyłamy go, nawiązujemy kontakt z mediami, inwestujemy i tak dalej. Działa to lepiej lub gorzej i staramy się to usprawniać na każdym etapie. Po kolejnej zmianie osobowej mieliśmy sporo wewnętrznych przemyśleń odnośnie tego, jak to wszystko powinno działać i to staramy się wprowadzić.
Najświeższym przykładem jest nowy sklep, który właśnie odpalamy i chcemy, żeby było w nim jeszcze więcej merchu oraz żeby był on jeszcze ciekawszy i oryginalniejszy. Podsumowując, rozwijamy się i mam nadzieję, że to coraz lepiej funkcjonuje.
Myślicie może o poszerzeniu składu czy zostajecie kwartetem, tak jak teraz?
Z kilku względów póki co nie mamy planów poszerzenia składu. Z muzycznego punktu widzenia dobrze nam się tak gra. Mieliśmy kilka okazji, by grać w zestawieniu takim, jak teraz i uważamy, że to bangla. Nie jest to kwestia wybujałego ego i nie chcę tu wchodzić zbyt głęboko w szczegóły, ale w takim składzie gra nam się łatwiej, przestrzenniej i czyściej. Kompozycyjnie również czujemy się dobrze w tym składzie.
My akurat jesteśmy takim zespołem, który wewnętrznie musi się bardzo kochać, lubić i przyjaźnić. Trochę nasz świat jest w tym momencie zamknięty na trzy osoby – mnie, Zośkę i Bladego. Myślę, że jesteśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Nie chcemy tego traktować w ten sposób, że musimy teraz koniecznie znaleźć kogoś, kto umie grać, żeby zespół się kręcił. Zawsze w takiej sytuacji może się okazać, że taki gość jest średnim, niefajnym chłopem. Nie chcemy też z tego zespołu robić machiny do grania piosenek tylko coś, co nam sprawia przyjemność. Jeśli ludziom się to przestanie podobać to będziemy grali dla mniejszej publiczności albo dla siebie, ale póki co feedback jest naprawdę bardzo dobry.
Myślę, że w przyszłości ma to prawo zadziałać w takim zestawieniu. Ten wspomniany brak drugiej gitary aktywuje pozostałych członków zespołu. Robimy więcej na basie, zaczęły pojawiać się też pomysły, które wychodzą totalnie od Zosi, na przykład zaczyna robić z wokalem rzeczy, które są pewnym zaczątkiem następnego utworu. Wcześniej nie miało to miejsca, więc jest to dla nas stymulujące. Ja sobie też czasem myślę o klawiszach…
Tego typu rzeczy czasem już obsługuje Zosia!
Niby tak, ale to też nie jest do końca klawisz, ona ma Kaossa, bardziej idzie to w stronę efektu elektronicznego. Niemniej, póki co podoba nam się taki stan rzeczy i nie zamierzamy nic zmieniać, chyba że nagle stwierdzimy, że coś nam się bardzo nie zgadza i musimy mieć drugą gitarę.
Dwa lata temu pytałem was, czy rozważacie odstawienie barytonowych gitar i wzięcie się za sześciostrunowe elektryki w wyższym stroju. Wówczas odpowiedź była utrzymana w tonie „wykluczone, ale nigdy nie mów nigdy”. Przed chwilą mówiłeś o eksperymentach – czy dotknęło to również sfery gitarowej?
Ja mam teraz przynajmniej 4 stroje z czego wszystkie 4 wydają mi się fajne i w zasadzie tylko jeden jest na ósemce. Jedna z szóstek jest nastrojona prawie że klasycznie, tylko że z dużym dropem i ona też robi fajne rzeczy. Myślę jednak, że nie wrócę już do klasycznego stroju znanego z gitar na wystawie w sklepie muzycznym bo przestało mi to już brzmieć. Kiedy zaczynałem grać na gitarze to oczywiście rąbałem w standardowym stroju riffy Metalliki, jednak z czasem zacząłem kombinować, schodzić w dół, aż wspomniana mina znana z Meshuggah się pojawiła wraz z hasłem „ja pierdolę! To jest to!”. Tak więc te niskie dźwięki mnie jarają i raczej o nich nie odejdę, ale tak jak mówiłem – jestem otwarty na eksperymenty.
Powoli zmierzam do tego, by spytać czy jesteście już po pierwszych próbach odnośnie nowego materiału…
Tak jak mówiłem – Zosia sporo działa na wokalu, a ja dodatkowo napisałem kilka riffów, z których niektóre wydają mi się sensowne. Nie mamy jeszcze jednak żadnych szkieletów, jesteśmy na świeżo. Do tego sytuacja z perkusistą nie jest do końca jasna – niby powoli nam się to klaruje, ale tak jak wspomniałem, nie jesteśmy zespołem, który zatrudnia ludzi.
Nie traktujecie tego jak biznes…
Dokładnie. Gramy z Pavulonem i dobrze nam się gra, znamy się od kilku lat i z przerwami gramy razem koncerty. Chemia jest i skille są – Pavulon jest niesamowitym bębniarzem. Teraz jest ten moment, w którym musimy usiąść razem na salce, poeksperymentować i zobaczyć co z tego wyjdzie. Później pewnie nagramy i wydamy nową płytę i to będzie moment, w którym będziemy mogli z pewnością powiedzieć: „Tak. Tak teraz wygląda Obscure Sphinx”.
Wspomniałeś, że jesteście ze sobą bardzo blisko i spędzacie razem dużo czasu. Słuchacie też razem muzyki?
Tak. Osoby z zespołu są jednymi z niewielu, które mam na Messengerze. Jesteśmy w stałym kontakcie, robimy sobie jaja, wymieniamy się plotkami ze środowiska (śmiech). Wiąże się z tym to, że jak się znajdzie jakiś zajebisty zespół to sobie go wysyłamy. Myślę, że moglibyśmy jeszcze bardziej postawić na inspirację, słuchać wspólnie muzyki i zastanawiać się w jakim kierunku pójść, taka praca jest jeszcze wciąż przed nami. Ostatnio też intensywnie nagrywamy próby i słuchamy siebie, co na pewno też będziemy kontynuować.
Zapewne też czasem się nie zgadzacie odnośnie oceny działalności danego zespołu. Piję tutaj do rozmowy mojego redakcyjnego kolegi z Yonym około rok temu. Wspominał wówczas, że nie zgadzaliście się odnośnie oceny najnowszej płyty Gojiry.
Jemu się podobała, mnie nie do końca. Ogólnie byłem zadowolony, podobały mi się zawarte na niej piosenki. Niektóre były wspaniałe, genialne i fantastyczne, a niektóre po prostu niezłe. Mam wrażenie, że starali się w końcu zrobić płytę, która ma flow od początku do końca, a nie jest tylko zbiorem dziesięciu zajebistych piosenek, ale nie do końca im to wyszło. Ten zespół ma znacznie większy potencjał zrobienia rzeczy innych i nowych i wierzę że w końcu uda im się trafić.
Może nawet już trafili na From Mars to Sirius – takie jest przynajmniej moje zdanie.
No… w sumie tak. Ale wiesz, teraz starają się wprowadzić czyste śpiewanie, przestrzenie, i to też jest fajne. Nie zarzucam broń Boże tej płycie tego, że jest zbyt łagodna czy za miękka. Zarzucam jej za to to, że niektóre riffy zawarte na niej są zbyt banalne. Przy tym niestety jest to jeden z tych zespołów, który cokolwiek by nie zabrzdąkał to brzmi to zajebiście albo co najmniej nieźle.
Ale od takich zespołów też więcej się wymaga.
Dlatego nie powinni poprzestać na tym, co robią, powinni szukać. Generalnie ta płyta jest dobra i z czasem mi weszła, ale nie na tyle, żebym do niej wracał.
Także czasem się nie zgadzamy, ale jednak kluczowe są te kapele, co do których jesteśmy zgodni. Przykładowo Blady jest taką osobą, która dla mnie jest papierkiem lakmusowym – 80-90% muzyki, którą poleca jest naprawdę dobra. Często przy komponowaniu nowych motywów wiem, ze jeżeli jemu się coś podoba to może to być w późniejszym czasie dobry utwór.

Wspomniałeś, że na Messengerze masz tylko znajomych z zespołu i kilka innych osób, że słuchacie razem muzyki, spędzacie długie godziny na salce, ufacie sobie i siedzicie bardzo głęboko w temacie Obscure Sphinx. To mi nasuwa pewne pytanie. Ostatnie miesiące w świecie muzyki metalowej upłynęły na refleksji na temat wpływu wykonywanej muzyki na artystów, szczególnie wokalistów. Rozumiem, że granie muzyki jest dla was odskocznią od rzeczywistości, ale czy wykonując tak ciężki materiał nie potrzebujecie czasem odskoczni od tej właśnie odskoczni?
Nie, to właśnie jest to katharsis. Może nie jesteśmy typami, którzy od razu wykrzyczą, powiedzą lub wypłaczą swoje emocje. To się gdzieś tam kumuluje i wychodzi w postaci muzyki. Ja miałem też dosyć spore problemy ze sobą pisząc materiał na ostatnią płytę. Na przykład min. riffy do kawałka „Memories of Falling Down” pisałem kiedy byłem w ogromnym dołku. Nie chce wchodzić w szczegóły, ale psychicznie byłem bardzo nisko. Odnosząc się do osób, o których mówisz – może nie byłem w takim miejscu, ale jestem w stanie zrozumieć sposób myślenia, który mówi ci, że nie chcesz żyć, że twoja egzystencja ci strasznie przeszkadza. Nie popieram tego i nie wyobrażam sobie iść aż tak głęboko, ale rozumiem to myślenie. Mam wrażenie, że niektóre jednostki związane ze sztuką mają tendencje refleksyjne. Często niestety objawia się to pójściem w tę smutną stronę. Porównujesz siebie ze światem i wiesz, że nie do końca jesteś doskonały. Ta muzyka jest dla nas akurat lekarstwem. Nie od razu wszystko z siebie wykrzyczę i bardzo dużo zostaje w tej muzyce. Jak ją gram, to jest właśnie mój krzyk czy płacz.
Zosia też jest zupełnie inną osobą na scenie i prywatnie. Widzisz ją na scenie i potem spodziewasz się zupełnie innej kobiety. Okazuje się, że jest bardzo cicha, skryta i mniej dominująca niż w muzyce.
Na sam koniec chciałem spytać Cię, czy chciałbyś coś przekazać czytelnikom, ale to, co powiedziałeś było samo w sobie już bardzo wartościową wiadomością. Każdy, kto zagląda na tego typu strony internetowe traktuje muzykę jako swój azyl.
Wbrew pozorom mam wrażenie, że metal i wszystko, co jest wokół niego ma dawać ludziom ulgę. Tu chodzi o to, że czujesz to narastające uczucie, ale nie musisz kogoś pobić czy na kogoś nakrzyczeć. Wystarczy, że posłuchasz i poczujesz te emocje, one wtedy wychodzą. Ja czasem zapominam, że muzyka mi pomaga. Mam takie momenty, kiedy jest bardzo źle w życiu, skupiam się na swoich problemach i zapominam o tym, że wystarczy tylko, że czegoś posłucham i od razu coś się zmieni. Także może message jest taki, że nie zapominajmy słuchać muzyki. Nawet, kiedy niespecjalnie mamy ochotę zarzućmy coś na ucho, to ma moc zmieniania ludzi.
I chyba wszyscy w to wierzymy. Dzięki!
Rozmawiał: Bartosz Pietrzak