Stoner w Polsce rośnie w siłę. Dowodem na ten stan rzeczy mogą być wyrastające jak grzyby po deszczu kolejne festiwale skupione na tym rodzaju uprawianej muzyki. Red Smoke Festival czy Stoner & Doom to tylko mały wycinek tego fenomenu. Kraków jednak nigdy nie miał swojego wydarzenia. Aż do czasu Soulstone Gathering Festival, które ową lukę zapełniło. Przygotowania do pierwszego krakowskiego festiwalu stonerowego trwały już od roku. Ciężko jest stwierdzić tak naprawdę, czy tegoroczny Soulstone Gathering był pierwszą edycją tego wydarzenia. Pod jego szyldem już we wrześniu ubiegłego roku odbył się mini-festiwal, który zgromadził takie kapele, jak Ethereal Riffian, Somali Yacht Club, Sun Dance czy Death Swingers. Jednak dopiero 3 października 2015 przyniósł pełnowymiarowy festiwal z prawdziwego zdarzenia.
Lovecraft wiecznie żywy
Organizatorom, pomimo założenia prymu stonera, przyświecała idea różnorodności. Wszystkie z występujących zespołów grały muzykę stonerową lub obracały się w jego klimatach, jednak na swój sposób. A najmniej z nich wszystkich – jeśli w ogóle – Coffinfish. Dobrze znany bywalcom krakowskich metalowych koncertów zespół lawiruje gatunkowo w okolicach post-metalu i sludge. Trudno by było jednak wybrać lepszą grupę na otwarcie. Osłabiony – bo bez klawiszowca na scenie – skład mimo wszystko zbudował niepowtarzalną atmosferę żywcem wyciągniętą z prac H.P. Lovecrafta. Wszechogarniający niepokój, spora dawka tajemnicy, groza. Utwory Coffinfish jak żadnego innego zespołu oddają istotę opowiadań mistrza horroru.
Słońce nad Jonestown
Sun Dance, pomimo faktu posiadania zaledwie jednej EP-ki na koncie, cały czas sukcesywnie prą do przodu. Mają już za sobą koncerty na Ukrainie, w Austrii i wielu miastach całej Polski. Będąc świadkiem ich wcześniejszych koncertów, nie da się zbagatelizować postępu, jaki uczynili w przeciągu zaledwie roku. Coraz śmielej czują się w kontakcie z publicznością i na scenie, którą w pełni dominują w trakcie swojego występu. Pewniej czują się także prezentując swój materiał, którego wykonywanie przychodzi im swobodniej i naturalnie, jakby mieli za sobą nie kilka, a wręcz kilkadziesiąt lat doświadczenia. Nowe utwory, jak choćby 'Near This River’, które nie znalazły się jeszcze na żadnym studyjnym wydawnictwie, potwierdzają także ich wzrost jako kompozytorów i podgrzewają atmosferę oczekiwania przez długograjem, na którego pojawienie się, mam nadzieję, nie będziemy musieli długo czekać.
Klub (nie do końca) somalijskich (nie całkiem) piratów
Pierwszy zespół z zagranicy, czyli lwowski Somali Yacht Club wprowadził nowy rodzaj wibracji. Trudno jest określić styl czy gatunek, w jakim grupa się porusza. Łatwiej za to wymienić jej składowe. Oprócz najbardziej oczywistego stoner rocka, jest to z pewnością shoegaze, psychodelia czy post-metal. Każdy z tych elementów oznacza nieograniczone możliwości zabawy dźwiękiem. Po raz pierwszy tego wieczora publika miała okazję zetknąć się z pewną formą psychodelicznego transu (w stan ten po mistrzowsku wprowadził ich jeszcze jeden zespół, ale o nim za chwilę). Lawirując między ostrzejszymi momentami a hipnotycznym wyciszeniem, wywołał przeróżne reakcje, od euforii, po transowe zamroczenie.
Whiskey i Lucjan we własnej osobie
Chyba nikogo, kto był chociaż raz uczestnikiem koncertów J. D. Overdrive, nie trzeba przekonywać, że są to występy ekstremalnie skoczne i dynamiczne. Również w tym przypadku skumulowana energia płynąca ze sceny spotkała się z żywą reakcją ze strony widowni, która, nie oszczędzając sił przez cały występ, aktywnie uczestniczyła w koncercie. J. D. Overdrive poczuli się tak pewnie na scenie Soulstone Gathering, że postanowili nagrać klip do jednego za swoich nowych utworów, więc jeśli ktoś jeszcze nie wierzy, że Kraków ma jedną z najlepszych publiczności, będzie mógł to skonfrontować już niedługo.
Gruzy kolosa
Sunnata to zespół prezentujący najbardziej toporne i ciężkie spojrzenie na muzykę, nie tylko ze wszystkich dotychczasowo występujących grup, ale również całego festiwalu. Słuchając ich występu, można było odnieść wrażenie, że słucha się gry trzech gitar basowych, choć w rzeczywistości na scenie znajdowała się tylko jedna. Ściana niskich i przytłaczających dźwięków towarzyszyła doom-metalowcwom niemal przez cały czas trwania występu. Koncert warszawiaków na Soulstone Gathering Festival był ostatnim tegorocznym występem grupy. Zaprezentowany przez nich jeden utwór z nadchodzącego wydawnictwa pozostawił sporo przestrzeni do domysłów nad ostatecznym jego kształtem. Na nagłe przewroty stylistyczne jednak się nie zapowiada.
Halo? Policja?
Nie jest żadną tajemnicą, że główną inspiracją Weedpeckera od samych początków ich działalności jest niecałkiem legalny, zielony liść o właściwościach mniej lub bardziej modyfikujących percepcję rzeczywistości. Czy zespół wspomagał się tymi substancjami przed koncertem – pozostawiam w sferze domysłów. Pewne jest za to, że same dźwięki wręcz dobiegały jakby zza ściany dymu i opływały w psychodelię. Weedpecker znany jest ze swoich improwizacji w trakcie swoich występów. Nie inaczej było tym razem. Kompozycje, które już i tak studyjnie ociekają niesamowitą atmosferą, koncertowo zyskują zupełnie nowy wymiar i przestrzeń, która pozostawia wyobraźni słuchacza nieograniczone możliwości.
From Russia with stoner
The Grand Astoria wzbudzała chyba największe zainteresowanie i ciekawość wśród przybyłych na Soulstone Gathering. Rosyjski projekt, którego mózgiem jest Kamille Sharapodinov, nie boi się eksperymentów i wjeżdżania na często eklektyczne i nieoczywiste kompozytorskie ścieżki. Ostatni album grupy zatytułowany „The Mighty Few” był ogromnym przedsięwzięciem pod względem nie tylko muzycznym, ale również organizatorskim. W jego nagraniu wzięło udział co najmniej 15 osób. Dwie ponad 20-stominutowe kompozycje, które znalazły się na tym wydawnictwie, kipią wręcz od nie tylko rockowych inspiracji. Oprócz tak oczywistych, jak Pink Floyd, niektórzy dopatrywali się w niej wpływów jednego z czołowych przedstawicieli impresjonizmu muzycznego, Claude’a Debussy. Mimo że Sharapodinov nie zgromadził w Krakowie pod swoją batutą 15-sto osobowej orkiestry, to i tak The Grand Astoria mogła pochwalić się najliczniejszym składem. Oprócz najbardziej oczywistych instrumentów, na deskach Rotundy zagościły również klawisze i bongosy, co dało efekt jeszcze większego eklektyzmu i pozwalało rozwinąć się kompozycjom w często przedziwne i zaskakujące rejony.
Jesus Christ!
Ostatni album Stoned Jesus, „Harvest”, wręcz kipi od energii i przebojowości. Jednak osoby, które przyszły na występ Ukraińców z nadzieją na usłyszenie największych hitów z krążka, w stylu 'Here Come The Robots’ czy 'Wound’, musieli pogodzić się z faktem, że nie dostaną tego, czego chcieli. Nie znaczy to jednak, że sam koncert zaliczał się do nieudanych. Wręcz przeciwnie, Stoned Jesus postawili przede wszystkim na utwory brzmiące ciężej, zahaczające miejscami o doom. Od pewnej dozy przebojowości zespół jednak nie uciekł. Główna w tym zasługa Igora, który nie ograniczał się w gitarowych popisach. Publiczność udowodniła za to, że nie są jej obce teksty Stoned Jesus, które (przynajmniej w połowie) śpiewała razem z kapelą. Ciekawym zjawiskiem w trakcie koncertu były osoby, które, w różnorodnych pozycjach, nie wytrzymując tempa ani godziny (Stoned Jesus zakończyli swój występ po 3 w nocy) ucięły sobie w różnych (często zaskakujących) miejscach Rotundy słodką drzemkę. Występ Ukraińców nie mógł się skończyć inaczej niż ich najbardziej znaną kompozycją „I’m The Mountain”. Kto nie dotrwał do tego momentu, może sobie pluć w brodę, ponieważ był to jeden z najbardziej ekscytujących i magicznych (a tych nie brakowało) chwil w trakcie Soulstone Gathering.
Co dalej?
Mimo iż było to pierwsze tak duże wydarzenie pod szyldem Soulstone Gathering, pewna marka została już ustalona. Nazwa ta zapisała się na stałe nie tylko w pamięci widowni, ale przede wszystkim samych muzyków, którzy nie szczędzili pochwał dla organizatora całego przedsięwzięcia, Jacka Szczepana, który bez wieloletniego doświadczenia zorganizował w Krakowie rzecz bez precedensu. Przyciągnął fanów i wielbicieli muzyki stonerowej, którzy złaknieni muzyki, przybyli nie tylko z Krakowa, ale także z najdalszych krańców kraju. Trzymam kciuki za powodzenie przyszłych edycji i mam nadzieję, że urośnie ono do rozmiarów jednego z największych festiwali w południowej Polsce.
Relacja do przeczytania również na stronie Krakowskiej Sceny Muzycznej.