Przyznam, że na tydzień przed koncertem uważałem, że to będzie jedno z tych wydarzeń, których recenzję można napisać nawet na miesiąc przed. Nie jestem fanem stałych setlist podczas koncertów. Uważam, że odbiera to spontaniczność i zamienia koncert w show. Wybuchowe, ale jednak show bez miejsca na improwizacje. Myślałem sobie: przecież to Iron Maiden! Oni grają w Polsce co rok! Jakże srogo się myliłem.
Koncert w Polsce będący częścią trasy promującej udany dwupłytowy album „The Book Of Souls” odbył się na Stadionie Miejskim we Wrocławiu 3 lipca 2016 r. Powszechnie wiadomo, że Ironi dobrze czują się w Polsce (przecież grali tu na weselu!) i nie pomijają naszego kraju podczas swoich tras. Paru spekulantów wróżyło frekwencyjną klapę i pustki na Stadionie. Oni także się mylili. Wrocław zalała fala czarnych, ironowych koszulek – publika zameldowała się w sile 38 tysięcy uczestników. Bruce Dickinson nie omieszkał wspomnieć o tym podczas występu.
Był to mój drugi koncert Maiden. Poprzedni, w Łodzi w roku 2013, wspominam przez pryzmat kiepskiego nagłośnienia i efekty „ściany dźwięku”. We Wrocławiu było lepiej. Dużo lepiej. Zaznaczę, że miałem trybuny. Oczywiście po koncercie pojawiły się sprzecznie opinie, co do nagłośnienia: jedni uważają, że wokal m.in. na „Children Of The Damned” nie był dobrze słyszalny, inni natomiast uważają, że było przyzwoicie. Do tej drugiej grupy należę i ja (mając w pamięci swój szok 3 lata temu podczas „Moonchild” – gdybym nie znał setlisty mógłbym jedynie domniemywać, co to za utwór).
Rozgrzewkę przed gwiazdą wieczoru miały zagwarantować dwa zespoły – The Raven Age i Anthrax. Iron Maiden znani są z mniejszego lub większego nepotyzmu przy wybieraniu supportujących zespołów. Tym razem swoje manele spakował syn Steve’a Harrisa – gitarzysta The Raven Age. Zagrali oni generyczny i nijaki melodyjny heavy metal, dlatego nie będę już więcej o nich wspominał w relacji. Harris już ich wystarczająco promuje. Co innego Anthrax.
Otóż Anthrax zasłużyło na osobny akapit. Spełnili rolę supportu idealnie. Na płycie Stadionu przez cały ich występ szaleli fani. Pogo, mosh pity i ściany śmierci. Doszły mnie słuchy, że paru delikwentów przesadzało, więc korzystając ze sposobności napominam: bawcie się tak jak wam się podoba, ale baczcie na ludzi obok! Nie każdy chce się obudzić w siniakach następnego dnia. Wracając do Wąglika: doskonale wykorzystali daną im godzinę, ale dziwi brak w setliście „Madhouse” i „Medusa”. Wiadomo, promują nową płytę „For All Kings” i musieli znaleźć miejsce dla nowych utworów. Czemu kosztem akurat tych? Tego nie wiedzą chyba nawet najstarsi Indianie. Reasumując: Anthrax! Wpadajcie na halowy koncert do Polski!
2. Got the Time (Joe Jackson cover)
3. Caught in a Mosh
4. Fight 'Em 'Til You Can’t
5. Evil Twin
6. Antisocial (Trust cover)
7. Breathing Lightning
8. Indians
„Doctor doctor, please!”
Zaczyna się! Na dzień dobry dwa utwory z „The Book Of Souls”: „If Eternity Should Fail” (wraz z klimatycznym intro!) oraz „Speed Of Light”. Galopujące gitary i Bruce – pełen energii i niedający po sobie poznać, że był ciężko chory. Potem krótka przemowa i przypomnienie o przeszłości: pierwszy koncert Maiden we Wrocławiu w roku 1984 i wspomnienie o teraźniejszości: wczorajszy mecz, w którym zagrała ekipa Iron Maiden kontra wrocławscy dziennikarze. Bruce zauważył, że w ’84 sporej części publiki nie było jeszcze na świecie. Ale to bez znaczenia! Wszyscy jesteśmy fanami Iron Maiden, wszyscy jesteśmy „Children Of The Damned”. Pierwsze takty tego utworu do reszty przebudziły zebranych. Potem wybrzmiały „Tears Of The Clown” i „The Red And The Black”. Cóż, nie jestem fanem ich studyjnych wersji. Na koncercie też bez szału, chociaż „ooo” w „TRATB” zabrzmiało zacnie. Dalej już bardziej swojsko – „The Trooper!” Tak, nie obyło się bez brytyjskiej flagi. Cóż, trzeba uczcić szarżę lekkiej brygady, która miała miejsce w czasie bitwy pod Bałakławą.
Do setlisty wróciło „Powerslave”. Nomen, omen jeden z moich ulubionych utworów IM. Czad. Ostatni zarzut mam do „Death Or Glory”. Na żywo „climb like a monkey” i udawanie wspinającej się małpki wygląda jednak komicznie. Każdy następny utwór wyrzucił mnie z butów. „The Book Of Souls” i „Hallowed Be Thy Name” zaprezentowały się majestatycznie i dumnie. Zwłaszcza mój faworyt z „The Number Of The Beast” zabrzmiał po królewsku. Dla tego jednego utworu warto już było się zameldować we Wrocławiu. Nie można jednak nie pochwalić tytułowego utworu z nowej płyty – na żywo sprawdza się znakomicie, a efektu dopełnia przechadzający się po scenie Eddie. Nasz dzielny Bruce pokonuje jednak monstrum i dokonuje na nim efektownego fatality. Wyrywa mu serce niczym Kano w „Mortal Kombat”.
Dzieła zniszczenia dopełnia „Fear Of The Dark”. Jeżeli słyszeliście kiedykolwiek ten utwór na żywo to pomnóżcie to sobie przez 38 tysięcy gardeł. Autentyczne ciarki. Chapeau bas!
Publika nie da tak łatwo wykupić się zespołowi. Pora na bisy! Bez zbędnego marudzenia – „The Number Of The Beast”! Na scenie istne pandemonium – ognie, światła i gigantyczny posąg przedstawiający chyba samego Lucyfera. W niedzielę! Wszak to koncert metalowy, a nie dożynki w Koziej Wólce. Następnie przemowa o tym, że brać metalowa to także bracia krwi – „Blood Brothers”. Dla mnie jako fana „Brave New World” chyba najlepszy wybór. Na zakończenie „Wasted Years”. Dla Iron Maiden to nie były zmarnowane lata. Zapisali się na zawsze w historii. Dla fanów to nie były zmarnowane godziny. To był najlepszy koncert Iron Maiden w Polsce od dawna. A teraz otrzyjcie łzy i uśmiechnijcie się! Iron Maiden wrócą do Polski. A gdy już wrócą to trzeba będzie też się tam pojawić!
Always look on the bright side of life…
Nie, nie zagrali Alexandra.
2. Speed of Light
3. Children of the Damned
4. Tears of a Clown
5. The Red and the Black
6. The Trooper
7. Powerslave
8. Death or Glory
9. The Book of Souls
10. Hallowed Be Thy Name
11. Fear of the Dark
12. Iron Maiden
Bis:
13. The Number of the Beast
14. Blood Brothers
15. Wasted Years