Gojira jest od pewnego czasu fenomenem na skalę światową. Zespół ten, na skutek granej przez siebie odmiany metalu, prawdopodobnie nigdy nie osiągnie statusu supergwiazdy. Mimo tego faktu, grupa posiada olbrzymie uznanie wśród rzeszy fanów ciężkiego grania, o czym mogą świadczyć chociażby zaspamowane tablice na Facebooku każdorazowo przy okazji premiery jej nowego kawałka.
Polscy fani francuskiej kapeli z pewnością narzekać nie mogą – Gojira co roku odwiedza nasz kraj. Rok temu Joe i spółka zagrali na festiwalu Impact w Łodzi, poprzedzając koncert Slipknota. Na następne dni zespół zaplanowane miał dwa klubowe koncerty w naszym kraju, które jednak z powodów osobistych jednego z członków grupy nie doszły do skutku. Fani byli zasmuceni? Na pewno, jednak wiadomym było, że prędzej czy później zespół powróci do Polski. I tak w gruncie rzeczy się stało. Francuzi wystąpili 31 maja w warszawskiej Stodole, a dzień później w krakowskim klubie Kwadrat. To właśnie na krakowski koncert Gojiry, wraz z dwoma redakcyjnymi kolegami, dane mi było dotrzeć.
W roli suportu w Kwadracie wystąpił HeadUp. Zespół ten poznałem dosłownie kilkanaście dni temu, podczas II półfinału Metal 2 The Masess, czyli eliminacji do festiwalu Bloodstock w Wielkiej Brytanii. Wrocławska grupa wystąpiła wtedy w doborowym towarzystwie. Oprócz HeadUp w bielskim Rudeboyu zagrała Materia, The Sixpounder, Spirit i Vigil. Jak można było przewidzieć, 3 pierwsze zespoły dostały się do finału. I tak, o ile Vigil zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, o tyle HeadUp nie wywołał żadnych emocji, poza obojętnością. Dlatego też nie byłem jakoś szczególnie entuzjastycznie nastawiony na support Gojiry. Koncert HeadUp w Kwadracie nie różnił się wiele od tego na deskach Rudeboya. Ciężkie, nisko strojone gitary i wykrzyczany wokal momentami może bujały przyjemnie, ale niczego większego po sobie nie pozostawiły. Pośród wielu polskich kapel można by było wybrać masę bardziej porywających grup, które mogłyby supportować Gojirę, w tym chociażby wcześniej wspomniane Spirit czy Vigil.
Gwiazda główna to z kolei inna bajka. Powszechna jest opinia, iż Gojira to ścisła czołówka występów na żywo i zespół, który ze szwajcarską (w tym przypadku francuską) precyzją potrafi odegrać na koncertach materiał nagrany w studiu, zachowując przy tym potęgę swojego brzmienia. Krakowscy słuchacze, którzy dopiero pierwszy raz mieli do czynienia z Gojirą, mogli się o tym przekonać na własnej skórze. Show zostało otwarte przez ‘Toxic Garbage Island’, po którym zagrany został numer tytułowy z najnowszej, przynajmniej jeszcze przez kilkanaście dni, płyty zespołu, ‘L’Enfant Sauvage’. Jeśli ktoś, kto w ostatnich latach miał nie po drodze z koncertami Gojiry, zapytałby, jak prezentuje się obecnie forma zespołu, odpowiedź byłaby prosta: „miażdżąco”. Od dobrych kilku lat Francuzi są maszyną nie do zatrzymania – potężny wokal Joe czy basista zespołu, Jean-Michel Labadie, posiadający niespożyte pokłady energii, to znaki rozpoznawcze kapeli.
Jak już wcześniej wspomniałem, ostatnio opublikowane utwory Gojiry, promujące zaplanowany na 17 czerwca krążek „Magma”, wywołały w sieci spore zamieszanie. Zapewne dlatego przy ich wykonaniu publiczność okazała olbrzymi entuzjazm. Zapewniam, zarówno ‘Stranded’ jak i ‘Silvera’ wypadają na żywo równie dobrze – jeśli nie lepiej – jak w wersji studyjnej. Ale czego innego można by się w tym względzie spodziewać od Gojiry?
Jednym z najbardziej zapadających w pamięć momentów było wykonanie ‘Flying Whales’, czy może raczej pewna akcja z nim związana. Ktoś z publiczności zdołał wnieść na salę dużego, dmuchanego rekina (tak, rekina, najwidoczniej dmuchane rekiny są bardziej dostępne od wielorybów), który przez kilka następnych kawałków dryfował na rękach publiczności, co i rusz lądując w łapy ochroniarzy, którzy ze spokojem na twarzy odrzucali rybę w stronę przeciwną do zespołu. Nie znaczy to jednak, że rekinowi nie udało się wskoczyć na scenę. Joe, ku uciesze publiki, pochwycił go, wypowiedział kilka słów do mikrofonu i „wypuścił go na wolność”.
Dalsza część koncertu to kolejne szlagiery, na czele z hipnotyzującym ‘Art Of Dying’ połączonym z krótkim solo Mario na perkusji, ‘Oroborus’ kończącym właściwą część koncertu czy ‘Vacuity’, który tradycyjnie miażdży żebra i turla się po wszystkim niczym kilkudziesięcio-tonowy walec. Widok zadowolonego Mario, który pod koniec koncertu rzucił się w publiczność i pozwolił sobie przez chwilę oddać się crowd surfingowi również był bezcenny.
Gdyby fan ciężkiej muzyki poprosił mnie jakiś czas temu o prezent na Dzień Dziecka, za strzał w dziesiątkę uważałbym kupienie mu biletu na Gojirę. Po krakowskim koncercie swojego zdania nie zmienię. Co więcej – występ francuskiej grupy sprawił, że wszyscy jeszcze bardziej zacierają ręce przed wydaniem „Magmy”. Po dwóch świetnych singlach okraszonych teledyskami możemy być bardzo dobrej myśli i powoli szykować się na cudowną muzyczną ucztę, która popłynie do naszych uszu już za kilkanaście dni!
PS
W gruncie rzeczy relacja ta jest jedynie małym przedsmakiem tego, co dla Was szykujemy. Już teraz możemy zdradzić, że udało się nam przeprowadzić wywiad z Joe Duplantierem. Cały materiał został nagrany kamerą, więc możecie się w najbliższym czasie szykować na coś wyjątkowego. Z tego też powodu zapraszamy do regularnego odwiedzania DeathMagnetic.pl.
2. L’Enfant Sauvage
3. The Heaviest Matter of the Universe
4. Silvera
5. Stranded
6. Flying Whales
7. Wisdom Comes
8. The Art of Dying
9. Remembrance
10. Terra Inc.
11. Explosia
12. Oroborus
bisy:
13. Clone
14. Vacuity