Czas leci… Dopiero co cieszyliśmy się, że Black Sabbath powraca, że wydaje „13”, że gra w Polsce w 2014 roku. Następnie żyliśmy słodko-gorzką wiadomością o kolejnym koncercie w Polsce, lecz w ramach pożegnalnej trasy The End. Teraz Black Sabbath zakończyli karierę, a do kin weszła rejestracja ostatniego show danego przez zespół w rodzinnym Birmingham 4 lutego 2017.
Można powiedzieć, że nie jest to do końca koncert, a właściwie film o ostatnich chwilach Sabbath. Fragmenty występu obficie przeplatane są wywiadami, wspomnieniami, a nawet ostatnią sesją nagraniową, która odbyła się parę dni po wydarzeniach z 4 lutego. Nie każdemu może to przypaść do gustu – mnie osobiście nie przypadło. Szczerze mówiąc wolałbym obejrzeć cały koncert, by do końca wczuć się w jego atmosferę, niż co piosenkę (a nawet w jej trakcie!) słuchać komentarzy muzyków. Mam nadzieję, że w wersji „domowej”, która będzie do kupienia już za miesiąc, zostanie to uporządkowane. Co ciekawe, w kinach nie pokazano całego koncertu – wycięto kilka kawałków ze środka, by następnie umieścić je po zakończeniu podstawowego koncertu w bonusach (?). Było to trochę dziwne, bo gdy skończyło się 'Paranoid’ tradycyjnie grane na bis, okazało się, że po napisach końcowych, gdy parę osób już wstało ze swoich miejsc, przyszedł jeszcze czas na 'N.I.B.’ i 'Behind the Wall of Sleep’. Drugą drażniącą rzeczą jest montaż. Trzęsąca się kamera i szybkie zbliżenia, które powodowały rozmycia na ekranie. Oglądając koncert chciałbym widzieć, co się podczas niego dzieje, a nie oglądać zbliżenie ręki Iommiego i włosów Ozzy’ego. Nie było to tak bardzo przesadzone jak na niedawnym „Paris” Rammsteina, ale i tak nie za bardzo rozumiem modę na kolejne udziwnienia, od których tylko może rozboleć głowa.
Zacząłem od minusów, ale przecież Black Sabbath to Black Sabbath. Sam koncert jest świetny, nawet Ozzy daje radę i tym razem nie kłują w uszy studyjne dogrywki jego wokali. Być może na ten ostatni występ wyjątkowo się zmobilizował? Jego głos robi wrażenie także podczas wspomnianego spotkania w studio, nazwanego „The Angelic Sessions”. Wykonania 'The Wizard’, 'Wicked World’ i 'Changes’ są naprawdę udane. Szczególnie interesujące jest wykonanie 'Changes’, w którym widzimy Tony’ego i Geezera na klawiszach. Trzeba przyznać, że to niespotykany widok. Szkoda, że przy okazji obecności klawiszy muzycy nie pokusili się jeszcze o inne rarytasy, chociażby 'Sabbra Cadabra’ czy 'Who Are You?’. W wersji do kupienia zostały natomiast dodane jeszcze 'Sweet Leaf’ i 'Tommorow’s Dream’.
Wracając do samego koncertu – zespół postawił na same klasyki, rezygnując z reprezentacji ostatniego albumu, „13”. Rozpoczyna go 'Black Sabbath’. Gitara Iommiego jak zawsze brzmi potężnie, gęsty bas Geezera także odpowiednio brzęczy. Imponujące, jak za pomocą dwóch instrumentów potrafią oni uzyskać taką ścianę dźwięku. Jak sami przyznają w swoich wypowiedziach zawartych w filmie, jest między nimi wyjątkowa chemia i po blisko 50 latach wspólnego grania słychać to lepiej niż kiedykolwiek. Tajną bronią jest także chowający się pod sceną Adam Wakeman, wspierający zespół na klawiszach i gitarze. Biedaczek wychodzi na scenę dopiero, by pomachać publiczności po zakończeniu koncertu. Właściwie każdy zagrany przez Sabbath kawałek jest definicją heavy metalu. Czy to 'Fairies Wear Boots’, 'Snowblind’, czy 'War Pigs’ z jak zwykle chóralnym śpiewem publiczności. Miażdżą 'Into the Void’ i genialny 'Under the Sun’, niestety trochę skrócony w porównaniu do wersji studyjnej. Ale i tak wspaniale, że sięgnęli po ten numer. Świetnie i niezwykle ciężko zabrzmiało tego wieczoru także 'Children of the Grave’. Całość kończy 'Paranoid’, przed którym Iommi od niechcenia gra riff, który także mógłby bez problemu wejść do kanonu metalu.
„The End” pokazuje Black Sabbath u szczytu i z jednej strony nie dziwię się, że muzycy postanowili zakończyć granie na tym właśnie etapie. Nie muszą już nic udowadniać, są największym zespołem w historii ciężkiego grania i nigdy nic tego nie zmieni. Być może będą jeszcze wracać na jakieś okazjonalne koncerty – w końcu parę milionów dolarów piechotą nie chodzi, a Sharon będzie miała na waciki – lecz oficjalnie pożegnali się z klasą. Teraz pozostaje czekać na domową wersję „The End”, na której mam nadzieję koncert zostanie pokazany w całości, bez wtrącania wypowiedzi członków zespołu. Warto będzie po niego sięgnąć także ze względu na pełną rejestrację „The Angelic Sessions”. Tymczasem zaznaczam w kalendarzu datę premiery – 17 listopada 2017 r.