Red Hot Chili Peppers to kapela, która od początku istnienia miała tę złotą umiejętność balansowania na granicy muzyki przyjaznej dla komercyjnych stacji radiowych i trafiającej w gusta publiki poszukującej trochę bardziej “mięsistego” materiału. Od funkowego bujania klubów do rytmu powiewających na ich jądrach skarpetek do wypełnionych po brzegi stadionów kariera Papryczek miała swoje wzloty i upadki. Niewątpliwie jednym z większych zawodów, jakie spotkały fanów była decyzja Johna Frusciante o ponownym opuszczeniu zespołu pod koniec roku 2009. Formacja w swoje szeregi przyjęła zatem Josha Klinghoffera, z którym nagrała przyzwoity, acz nieporywający “I’m with You” z 2011 roku oraz tegoroczny “The Getaway”.
Na nowym krążku mamy do czynienia ze stylistyką znaną już z poprzedniego albumu. Kompozycje oscylują w okolicach alternatywnego pop rocka, a niegdysiejszy trademark zespołu, jakim były mięsiste, wyraziste i bardzo “niegrzeczne” funkowe riffy teraz został zniwelowany do kilku gitarowych motywów i pojedynczych oczek puszczonych w kierunku fanów starszych dokonań. W gitarowych zagrywkach przeważają melodie i brak przesteru i choć słucha się tego dosyć przyjemnie, całość jest nieco zbyt mało wyrazista. Ma kilka kapitalnych wejść, takich jak hendrixowe bujanie w ‘Sick Love’ czy oldschoolowe ‘We Turn Red’. W grze poprzednika Josha jedną z największych zalet był właśnie ten pełen charakteru i osobowości styl i luz, z jakim rzeźbił swoje linie. Na plus należy oczywiście liczyć fakt, że Klinghoffer nie bawi się w podrabianie Frusciante, ale nadal momentami w jego grze brakuje, kolokwialnie rzecz ujmując, jaj.
Niektóre rzeczy na szczęście od wielu lat pozostają niezmienne. Flea jest jednym z najlepszych, jeżeli nie najlepszym basistą, jaki kiedykolwiek zabrał się za instrument i na tej płycie również to ukazuje. Tłuste slapy, głębokie, rezonujące w tle buczenie i ta charakterystyczna melodyka wzbogacają takie kompozycje jak singlowe ‘Dark Necessities’ czy kapitalne, ciepło brzmiące ‘Sick Love’. Ten pan odpowiedzialny jest także za fortepian, którego na tej płycie jest zaskakująco dużo, co w pewnym sensie przeważa też w kwestii atmosfery na płycie w całości przypominającej raczej mocno gitarowe Jamiroquai (w szczególności na tracku ‘Go Robot’) niż bandę szaleńców z “Mother’s Milk” (który osobiście darzę olbrzymim sentymentem).
Największym problemem najnowszej płyty Red Hot Chili Peppers jest jednak brak chwytliwości. Bo nieważne, czy kochacie lekkość “Californication’ czy buchający erotyzm ‘Blood Sugar Sex Magic’, refreny, beaty perkusyjne czy mocno ekspresyjne, rapowane wstawki Anthony’ego potrafiły przy pierwszych przesłuchaniach siedzieć w głowie przez długie tygodnie, pałętając się uporczywie po umyśle. Po kilku przesłuchaniach “The Getaway” ze słuchaczem nie pozostaje za wiele. Kilka ciekawych rozwiązań w doborze dźwięków, trochę spokojnych, fortepianowych wstawek. Papryczki niebezpiecznie przekroczyły granicę między graniem spokojnym i przystępnym, a graniem grzecznym i czasami pozbawionym charakteru. Surowości nie zaznamy ani w popowej produkcji, ani tym bardziej w kompozycjach, a zbyt grzecznie w muzyce rockowej być nie może.
Nowy album Red Hot Chili Peppers nie jest zły. Wręcz przeciwnie, ma momenty naprawdę przyzwoite. Problemem jest jednak sama stylistyka, w której muzykom średnio do twarzy. Bo czyż nie za tą nieokiełznaną dzikość właśnie pokochały ich tłumy? Być może to początek nowej ery w twórczości Kalifornijczyków, ale na razie rozpoczyna się ona raczej spokojnie.
2. „Dark Necessities”
3. „We Turn Red”
4. „The Longest Wave”
5. „Goodbye Angels”
6. „Sick Love”
7. „Go Robot”
8. „Feasting on the Flowers”
9. „Detroit”
10. „This Ticonderoga”
11. „Encore”
12. „The Hunter”
13. „Dreams of a Samurai”
Wyro(c)k
0-10 Sad But True
11-20 Bad Reputation
21-30 Wild Thing
31-40 Satisfaction
41-50 Another Brick in the Wall
51-60 Proud Mary
61-70 Highway To Hell
71-80 2 Minutes to Midnight
81-90 Ace of Spades
91-100 Master Of Puppets
- Pierwsze Wrażenie6
- Instrumentarium6
- Wokal7
- Brzmienie8
- Repeat Mode6